, Iskry z popiołów nieznane opowiadania XIX wieku 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Umykaj, bo jak jeszcze słowopiśniesz, każę cię.do cyrkułu odstawić! A bezwstydnik jeden! W oczy się do złodziejstwaprzyznaje.Może myślisz, że ja jeszcze filantrop? Już  nie, dzięki tobie. Proszę pana, kiedy ja ich odnoszę! Co za  ich ! Pieniądze, com ukradł.Naprawdę odniósł  i podawał mu je w otwartej portmonetce  tej samej  ukradzionej.Azy mu stały w oczach, dobre łzy.Ale stary nie brał i minę miał taką, jakby go znowu  porywały boleści. Proszę pana, nie te same, ale tyleż  i uczciwie zarobione.Za tamte kupiłem szopkę.Ot,tę samą, co mam, i co rok obnoszę.Ale mnie to gryzło, gryzło.Zaraz wtedy po świętach rzu-ciłem włóczęgę; wzięli mnie do terminu do szewca; dużom biedy zaznał, ale już drugi razcudzego nie ruszył, a ciągle myślałem tę szopkę sprzedać i panu pieniądze odnieść! Ale takmi jej szkoda było! Więc zacząłem grosz do grosza składać, w szczelinę od podłogi, w ko-mórce, gdziem sypiał.Już mnie na czeladnika wyzwolili, a ciągiem zbierał: i datki na piwo, iza reperację, i za posyłki.Onegdaj dobrałem się do skrytki i obrachowawszy, wszystkie odno-szę.Niech mi pan odpuści, jak ksiądz na spowiedzi wczoraj odpuścił, gdym mu swój zamiarodkrył.Znowu staremu do nóg padł i płakał.A ten się cofał, jakby wystraszony. Co ty robisz! Czego ty chcesz! Odpuścił ci ksiądz  no, no  to dobrze! Ja także.Cóżznowu? Ależ bo wstań! Dosyć tego! Proszę pana, ja jeszcze coś przyniosłem!  wyjąkał chłopiec, wyciągając coś z kieszeni,co je rozdymało ogromnie. Za te kamasze, co mi pan wtedy dał, tom ja panu parę takichuszył, że jakby chcieć, nie podrą się za trzy lata.Majster je widział i chwalił, a on człowiekwybredny! Niech panu służą zdrowo!Zakłopotany, nieśmiały, kamasze u nóg mu złożył, portmonetkę umieścił na stoliku wprzedpokoju, gdzie się wskutek cofania starego znalezli.Wtedy odetchnął i twarz jego ospowata i blada rozpromieniła się dziecinnie. Kiedym grzechu zbył, pana przeprosił, to już sobie pójdę.Daj Boże panu szczęście!Pocałował go w rękę i odchodził, gdy się znowu namyślił. Proszę pana  rzekł prosząco  a może by pan chciał moje Betlejki zobaczyć! UchowajBoże, nie chcę datku! Tak, żeby pan zobaczył, jakie pyszne figury i jakie ja dialogi powymy-ślałem! Kantyczki to całe na pamięć umiem.Na zgryzliwą twarz starego wystąpił uśmiech. Ano, pokaż, błaznie!  rzekł.Chłopak poskoczył.Tekturowy domek znalazł się we drzwiach, zapłonęły kolorowe światełka, wystąpił czer-wony Herod, czarny Diabeł, biała Zmierć, a potem królowie i pastuszki, Krakowiacy i Wę-grzy, %7łydzi i Cyganie.Stary wciąż patrzał, słuchał uważnie kantyczkowych dialogów i śpiewów  czasem sięuśmiechał.Wreszcie kurtyna spadła i twarz chłopca wyjrzała zza budki. A gdzież mnich ubogi?  zaprotestował jedyny widz. Ej, proszę pana, nie trzeba! To dla tych, co płacą! Pan mi dosyć dał! Nic nie szkodzi.Chcę do końca widzieć! Daj mnicha, błaznie!Mnich przyszedł.Staruszeczek był z brodą po kolana i z workiem na piersi.Patrzący sięgnął na stolik, podszedł bliżej i z odzyskanej portmonetki wysypał mu całązawartość, mówiąc: Naści, dziadku, żebyś więcej nie żebrał.269 Dziadek się przewrócił, bo ręka prowadząca go puściła.Pieniądze posypały się po scenie,aż pod żłobek, pod stopy Marii i Józefa, a chłopiec znowu leżał u kolan dobroczyńcy.Ale tenjuż oprzytomniał. Co to za historia? Idz precz! Także koncept! Masz i portmonetkę! A pamiętaj nie mnie,ale księdza, bo to pewnie on cię nauczył.No, dosyć tego! Marsz! Nie mam czasu błazeń-stwem się zajmować! Po świętach żebyś mi tu był i do majstra mię zaprowadził! A teraz ru-szaj do kucharek i dzieci!.W przedpokoju na stoliku zostały kamasze.Stary na nie chwilę popatrzał, wargi wydął,oczy zmrużył  i do okna podszedł.Za nim noc była, rozświecona na niebie gwiazdami, na ziemi  secinami okien, gdzie sięchoinki paliły.Usta starego poruszały się, jakby coś żuł, palcami machinalnie bębnił w szybę.Wtem na Pasterkę pierwszy dzwon się ozwał, za nim drugi i trzeci.Stary od okna odstąpił, znowu na kamasze popatrzył. Mnie się zdaje, że ja znowu będę filantropem  zamruczał  i konserwatystą  dodał,wkładając niedzwiedzie, biorąc laskę i kapelusz.Potem wyszedł prędko, bo dzwony rozkołysane, zda się, wołały żołnierza do chorągwi.270 KAZIMIERZ TETMAJER1865  1940Kiedy Tetmajer miał dziewięć lat, mało się nie rozbił w górach, lecąc w Strążyskach zuboczy do wyschłego koryta potoku.Uratował go wtedy przed rozbiciem siedemdziesięcio-trzyletni Seweryn Goszczyński, kolega jego ojca z powstania listopadowego, a Tatr ogromnymiłośnik i piewca. On mię potem do poezji pchnął  zwierza się Tetmajer w jednym z opowiadań swegoprzepięknego zbioru Na Skalnym Podhalu, zbioru, który może by się również nie narodził,gdyby nie Dziennik podróży do Tatrów Goszczyńskiego.Tak więc dziwnie się złożyło, że irodowód Tetmajera-poety, i rodowód Tetmajera-nowelisty mają u swego początku tę samąszanowną postać starego belwederczyka, przybysza z dalekiej Ukrainy, oczarowanego nieznanym mu przedtem pięknem gór oraz urokiem góralskiego folkloru.Inaczej było z Tetmajerem, który na Podhalu urodził się i wychował. U nas w Ludzmierzu było ślicznie  opowiadał po latach o rodzinnej wiosce podhalań-skiej, nabytej przez ojca w r.1855  Dunajec szedł przez wieś popod sam dwór.Były cichepola, kamieńce puste (.), były rozlewiska wodne (.).Był las smrekowy, pusty, milczący(.).Były zarośla i zagaje tajemnicze (.).Były na koniec z jednej strony góry Beskidy, zdrugiej Tatry, cały łańcuch, jak stalowy mur.Ten ukochany, pamiętany przez całe życie krajobraz podhalański oraz ten ściśle z nimzwiązany klimat literacki, wywołany przez osobę i dzieła Goszczyńskiego, były bodaj głów-nymi czynnikami kształtującymi twórczość Tetmajera.One też znajdują się u genezy jegonajcenniejszych dzieł literackich: zarówno w poezji, gdzie na pierwsze miejsce wybijają sięliryki tatrzańskie oraz wspaniałe legendy Janosikowe, jak i w prozie epickiej, w której królująnie powieści bynajmniej (choć ich kilka napisał), ale właśnie opowiadania podhalańskie,zwłaszcza zaś te ostatnie, Tetmajer bowiem  gubiący się po trosze w obszerniejszej i bardziejzłożonej strukturze powieściowej  czuł się prawdziwym mistrzem, gdy chodziło o wypełnie-nie ciasnych ram utworu nowelistycznego.Doskonałym przykładem owego mistrzostwa jest właśnie nowela o księdzu Piotrze, istnymajstersztyk tego gatunku literackiego, plastycznie (a jednocześnie dyskretnie) ukazujący nietylko aktualny  portret bohatera, ale i całą właściwie jego biografię, która wyraznie jest jużnastawiona na zamknięcie, tak że koniec noweli i koniec bohatera stapiają się ze sobą w jakiśjeden, wyjątkowo harmonijny akord finalny.271 Taki harmonijny akord finalny nie stał się niestety udziałem samego Tetmajera, któregobujne i barwne życie zostało przedwcześnie wykolejone tragiczną chorobą mózgową (tumor).Początkowo zachmurzyła ona tylko pogodne usposobienie poety, potem, coraz bardziej przy-bierając na sile, uniemożliwiła mu jakąkolwiek pracę literacką, nareszcie  mniej więcej nadziesięć lat przed jego zgonem  zamroczyła mu umysł straszliwą manią prześladowczą,przemieniając tego wykwintnego niegdyś światowca w odstraszającego swoim wyglądemabnegata, w którego chorym mózgu roiły się najfantastyczniejsze podejrzenia w stosunku dowszystkich przyjaciół i znajomych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl