, Helena Mniszkówna Panicz 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ja nie wierzę w braterskie uczucia pomiędzy mężczyzną i kobietą.  A my z panią, panno Ireno, co nas łączy? Nas?.To co innego, myśmy się nigdy nie zaręczali i uczuć odmiennych niż przyjazńpomiędzy nami nie było. I z Dorą już one nie powrócą, chyba.kiedyś.z czasem. A widzi pan. Ale pani zachowa dla mnie zawsze przyjazń i uczucie siostry dla brata, czy tak? Niech pan wierzy, nie zmienię się nigdy.Denhoff wziął jej rękę w swoją dłoń. Czy nigdy, droga pani, nigdy? Nawet jeśliby ludzie z tego jeśliby posądzali panią owyjątkową słabość dla mnie.Czy i wtedy?'Irena nie spuściła wzroku, patrząc śmiało i serdecznie w jego pytające oczy. Zawsze panie Ryszardzie, zawsze ma pan we mnie przyjaciółkę.Pod wpływem ludzkiejzłośliwości nigdy się nie zmienię, ale.może chwilowo zamilknę, z innych powodów; panwie, ja tak bywam teraz zajętą i roztargnioną.Co zaś do plotek, pan myśli, że one mnie jużnie ścigały?Denhoff pocałował ją w rękę. Wiem, są ludzie, którzy chcieli panią zrobić złą, próżną, pustą, ach! interesowali siępanią niesłychanie, obmawiając przy tym ile się dało.Kto by pani nie znał, mógłby mieć oniej wyobrażenie wcale nieszczególne. Nazywano mnie pewnie dziwaczką, emancypantką, kokietką,, nawet histeryczką, bliskąobłędu, albo już w obłędzie. Skąd pani wie o tym? Wiem, bo znam świat i posiadam trochę sprytu, ale mnie to nic nie obchodzi. To słusznie, zresztą kto panią obgadywał? Taki Kocio; bo miał w tym swoje powody,zemstę za pannę Ziulę, tak jakby pani była przyczyną jego odprawy.Tulicka, bo ona nikomunie daruje.Perzyński, bo jego drażniło to, że pani nie oczarował swą maślaną urodą, przytym, jako człowiek małego ducha, nie mógł strawić powodzenia pani w malarstwie i tego, żekrytyki przyznały pani talent. No, może i za to, że nie tylko mnie, ale nikogo z nas nie czarował, w Worczynie był nielubiany, nie miał popularności w całej okolicy, ostatnim zaś postępkiem, parcelacjąChodzynia, stracił kredyt do reszty i wywędrował w świat, szukać lepszych ludzi, gdyż tu gonie zrozumiano. Opinia takich osobników nie mogła zbytnio zaszkodzić pani  kontynuował Ryszard.Nie ma się czym przejmować.Gdyby pani była stara i brzydka, żadne plotki już by niekursowały, ponieważ zaś ludzie zajmują się panią bardzo gorliwie, zatem nie widzę powodudo zmartwień. Aadnie mnie pan pociesza  śmiała się Ira. Więc między nami sojusz i przyjazń, czy tak? Niech pan będzie pewny tego.Uścisnął jej dłoń gorąco. Proszę pani, jeszcze słówko.Czy to prawda, że pan Turski wyrażał radość przedRosoławskim z powodu mego upadku i, że się cieszył z jego instalacji w Wodzewie? Co znowu?! Kto panu opowiadał takie plotki?  pytała Irena zdumiona w najwyższymstopniu. Czy prawda, że.i pani mówiła mu to samo.Rosoławski chwalił się przede mną, że pani173 mnie krytykowała, okazując mu wyjątkową życzliwość i zadowolenie z powodu zyskania taksympatycznego sąsiada. Panie Ryszardzie, pan w to wierzył! jak pan może nawet powtarzać coś podobniepotwornego?!Denhoff ożywił się. Widzę pani oburzenie tak szczere, że już mi nie potrzeba słów.Rosoławski skłamał.Ira podała mu rękę. Daję panu słowo honoru, że się zawsze za panem ujmowałam.Ale Rosoławski to złyczłowiek, niech mu pan nie ufa. Już za pózno!  jęknął Denhoff.Minęło parę miesięcy. Panicz nie przyjeżdżał na Podlasie, mieszkał w majątku byłegoopiekuna na Litwie, będąc zupełnie na jego łasce.W sierpniu rozeszła się wieść, żeRosoławski sprzedaje Wodzewo.Wiadomość wywarła przykre wrażenie.%7łyd Aron, nawetPaszowski nalegał na Turskiego ojca, aby kupił ten majątek, gdyż inaczej oddadzą go wniepowołane ręce.Turski odmówił.Tłumaczył się, że etyka nie pozwala mu wywłaszczaćjakoby Denhoffa z ziemi przez niego umiłowanej.Obywatel sam nie chciał do tego należeć,ale widząc, że Ryszard już w żaden sposób nie zdoła się utrzymać, pragnął by Wodzewodostało właściciela godnego, który by potrafił zachować tradycję majątku.Znany iwypływowy obszarnik z dalszych okolic, Gorlicki, podał Rosoławskiemu swą kandydaturę,bardzo poważną.Turski odetchnął.Widząc się z Rosoławskim radził mu, by konieczniesprzedał majątek owemu obywatelowi, że to człowiek prawy i można mu ufać.Przy tymojciec Ireny zastrzegł sprzedąż oględną, żeby Denhoffowi jak najwięcej zostało po spłaceniu!wszystkich długów.Rosoławski dziękował za rady, przyrzekał zastosować się do nich iwyjechał do Warszawy, gdzie oczekiwali nań kandydaci.Po kilku dniach wynik sprzedażybył wiadomy.Wodzewo kupił Trawkowski, szlachcic zagonowy z pobliskiej wsi.Wokolicznych dworach wrzało oburzeniem.Jaki powód? Dlaczego? Paszowski zbadał sprawę iopowiedział w Worczynie. A to, panie mój, łajdactwo, dalibóg! Pan Gorlicki miał przyjechać do Rosoławskiegorano, żeby od razu skończyć kupno, tym-.czasem wieczorem podsunął się ten zagonowiec ibuch! on kupił.Rosoławski natychmiast czmychnął z hotelu, gdy Gorlicki zjawił się wumówionym terminie, nikogo nie zastał, powiedziano mu tylko, że sprzedaż dokonana. Na jakich warunkach sprzedał?  spytał Turski. Bardzo tanio i z całym urządzeniem domu. Jak to, co pan mówi!? Prawdę, panie mój.Wszystkie meble, obrazy, stajnia, wozownia, nic nie wyłączone.Denhoff nie dostanie z tego ani szeląga.Toj jest niebywała rzecz, dalibóg! to rozbój narównej drodze, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich.Przygnębienie ogarnęło zebranych.yrenice Ireny zaszkliły się łzami żalu. Biedny pan Ryszard  szepnęła drżącym głosem.Pan Turski smutnie zwiesił głowę. O tak! Nieszczęśliwy Denhoff, na jakich on ludzi trafił! Majątki nasze okoliczne giną,jedne parcelują, drugie przechodzą do rąk niewskazanych.Bolesny objaw! Już teraz i Denhoff zginie  rzekł Paszowski. On bez pieniędzy to zero.Zmarnuje się.Ale Marian Turski zaprzeczył: Nie, Denhoff nie zginie i nie upadnie!  rzekł z energią. On był słaby, ale nie jest mały.Straszny to cios w jego życiu, lecz Ryszard się pod nim nie ugnie, pójdzie z nim w świat ijeszcze wypłynie. To prawda!  dodała Irena  znowu pójdzie szukać ideałów. By je tracić  ktoś rzekł. Nie, by je już przywłaszczać.174 Denhoff z tragizmem w duszyRosoławski przywiózł do Wodzewa nowych właścicieli na oględziny.Prócz młodegoTrawkowskiego, który był istotnym dziedzicem, przyjechało jeszcze dwóch ojców, staryTrawkowski i Powalski, teść młodego.Urządzenie domu w Wodzewie zdumiało ich.Niespodziewali się podobnych zbytków.Stary Trawkowski podrapał się charakterystycznie włysinę, mówił przeciągle, akcentem prostym, jakby świeżo z zagrody wiejskiej: O! to dobrodzieju, jak z nieba spadło hę, hę, a toż mój syn to samo by zapłacił za mająteki bez tych parad.Wymawiał sobie u m e b l j o w a n i e , bo kto nie wymawia, każdy na próbę,myślał, że, at sobie pięknie, ale nie takie.Hę, hę! to on teraz jak król!Zgarbiony szlachcic chodził po salonie ciągając prawie po ziemi długie poły surduta.Dotykał palcami stylowych mebli krytych białym atłasem, wytłaczanym w różowe kwiaty.Kręcił głową, cmokał i znowu mówił: Hę, hę! Ot dziwo.Wszystko to dobrze dobrodzieju, ale jak mój syn na tych sajetachsiadać będzie, to ja nie wiem.Toż to szkoda, jeszcze się od kapoty zabrudzi, taj co? Albo tet a p y t y , białe, białe, śliczności, także jak z sajetu, toto zara dziedziska wymażą, czemśpaskudnem i będzie szopa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl