, Brenner Mayer Alan Zaklecie katastrofy (SCAN dal 7 (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze powiedziane.Chociaż praktykuję medycynę, robię to dyskretnie.- Ulica.- dzieciak rzucił okiem przez okno.- Czego chcesz? - zapytał z rozpaczą.Shaa, który tymczasem pozwolił opaść brwi, wzniósł ją z po­wrotem.- Wzbudzasz ciekawość i stanowisz interesujący przypadek z zawodowego punktu widzenia.Tak przy okazji, jak myślisz, jak daleko w tyle zostali twoi prześladowcy?- Zatrzymałeś mnie, żeby oddać w ręce Straży, prawda? - Chłopak miał zamiar warknąć groźnie, lecz wypadło to raczej płaczliwie.Shaa rozłożył ręce.- Rozumiem potrzebę zachowania ostrożności, szczególnie w twoim stanie, ale nie bądźmy śmieszni.Gdybym chciał wydać cię Straży, nadal bylibyśmy na ulicy.- Nie znam cię i nie potrzebuję.Spływam stąd.- Bądź moim gościem.Może naprawdę ich zgubiłeś.Dzieciak zawahał się, po czym wstał od stołu.- Z drugiej strony, może i nie - Shaa skarcił go wzrokiem.Dzieciak ciężko klapnął na ławę.Po namyśle pochylił się nad stołem i syknął:- W porządku, człowieku.Potrzebny mi czarnoksiężnik.Jesteś czarnoksiężnikiem?- Nie - odparł Shaa, aczkolwiek stwierdzenie: “nie w tej chwili" byłoby bliższe prawdzie.- Tak czy owak, wątpię, czy naprawdę tego ci trzeba; magowie bywają przeceniani.Posiadam inne zdol­ności.Jak się nazywasz?- Jurtan.Jurtan Mont - jego głos nagle zdradził wyczerpanie, jednak chłopak miał dość hartu ducha, aby nie ulec.- Jest pan tutejszy, panie Shaa?- Shaa wystarczy.Przejeżdżam tędy od czasu do czasu - ski­nął na właściciela, podniósł dwa palce.- Napijesz się? - zapytał poniewczasie.Oberżysta potruchtał do swoich beczułek i zaczął nalewać piwo.- Uff.pewnie.- Powinieneś spróbować, to moje pierwsze zalecenie.Być może zmniejszy to częstotliwość ataków.- Ataków? O czym ty mówisz? Co wiesz o.- Alkohol zmienia poziom drażliwości systemu nerwowego - wyjaśnił Shaa.Właściciel karczmy postawił kufle na stół tak ener­gicznie, że piana z jednego przelała się nad krawędzią.- Wypij - rzekł Shaa.Jurtan Mont podniósł kufel, podejrzliwie zerknął na jego za­wartość.- Jesteś pewien, że to zdrowe?Shaa zerknął nań znad krawędzi kufla i parsknął.- Masz rację.Ale, skoro uciekasz, potrzebujesz chyba każdej możliwej przewagi.Twarz Monta zaczęła robić się biała.- Wiem, co robię, nie musisz mnie obrażać.Shaa skierował oczy na sufit, milcząco zapytując świat, czy wie, co tym razem czyni.- Słuchaj, przyjacielu, mam wiele dobra do zaoferowania i daję je, tymczasowo, za darmo, bądź więc uprzejmy przestać.Jurtan Mont zamachnął się swoim kuflem i chlusnął zawar­tość w twarz Shaa.Demonstrując zwinność, która zadawała kłam jego krępej budowie, lekarz zerwał się z ławy, wykonał salto w tył i zaklinował się pod szynkwasem.Lądowanie było twarde, lecz zdołał uniknąć głównej strugi piwa.- Nie potrzebuję cię i nie chcę - powtórzył Mont i pomaszero­wał w stronę drzwi.Otworzył je kopniakiem, zrobił dwa kroki i na­gle ramiona mu opadły.Trio nadal bębniło po drugiej stronie ulicy.Z lewej strony dobiegł chór okrzyków i tupot biegnących stóp.Shaa chwiejnie pozbierał się na nogi.W oknie zobaczył grupę szarżujących dziko mężczyzn.Klnąc pod nosem, rzucił się ku tracącemu przytomność chłopcu.Dowódca oddziału Straży wska­zał na Monta i krzyknął:- Tutaj, jest tutaj.To on!Nie zatrzymując się, Shaa porwał kufel z najbliższego stołu i cisnął go roztrzaskując na nosie pierwszego żołnierza.Shaa wy­hamował, gdy reszta oddziału rzuciła się do wejścia.Złapał Mon­ta za kołnierz i poderwał w górę, chłopak dosłownie pofrunął do Złośliwego Gnoma.Shaa zatrzasnął drzwi i zabarykadował je przewróconym stołem.Posypały się odłamki szkła.Shaa odwrócił się i zobaczył Straż­nika przeciskającego się przez owalne okno.Drzwi zatrzęsły się i zaskrzypiały pod naporem czterech silnych mężczyzn.Shaa ro­zejrzał się i pchnął stopą ciężką ławę.Ława pojechała po podło­dze pod okno i wyrżnęła w kolano Strażnika, który właśnie zesko­czył na podłogę.Jego nogi rozjechały się na boki i mężczyzna osu­nął się pod ścianę.Shaa złapał półprzytomnego Monta za koszulę i ruszył ku schodom.- Moje okno! - zawył karczmarz.A po chwili: - Moje drugie okno, o bogowie, co dalej?- Właśnie, co? - mruknął Shaa.Mont stanął o własnych siłach i chwiejnie ruszył po schodach, gdy trzy okna plunęły Strażnikami.Shaa pobiegł za chłopakiem, słysząc trzask rozsypujących się na kawałki drzwi.Na szczycie schodów Mont zatrzymał się i obejrzał.Szczęka mu opadła.Shaa pchnął go łokciem w drzwi na podeście, drugą ręką wyjął spod płaszcza mały, błoniasty pęcherz.Pęcherz wybrzuszał się i pul­sował, a jego lśniąca srebrzysta powierzchnia mieniła się bar­wami tęczy niczym rybie łuski.Shaa zatrzymał się w drzwiach, popatrzył z góry na pięciu żołnierzy, którzy rzucili się w pościg po schodach, i wyszczerzył do nich zęby.Rozwiązał pęcherz i ostrożnie siknął strużką płynu na dwie belki mocujące schody do ściany.Płyn spienił się, zasyczał i w zdumiewającym tempie przeżarł drewno.Schody pochyliły się z okropnym skrzypie­niem, pękły z jeszcze głośniejszym trzaskiem i runęły na podłogą z hukiem, który wstrząsnął budynkiem, nie wspominając o żo­łnierzach, którzy się po nich wspinali.W powietrzu zawisła chmurka niezdrowych wyziewów.Shaa ukłonił się, nastąpił na palce żołnierza, który desperacko trzymał się krawędzi pode­stu, posłuchał uważnie łomotu upadającego ciała i zamknął drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl