, Hayden Torey L Dziecko (SCAN dal 957) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz pozostałyśmy na swoich miejscach, po obu stronach dzielącego nas stołu, który wydawał się całym wszechświatem.Kiedy siedziałam tak blisko niej, nie chciała nawet spojrzeć mi w oczy.- Sheilo, czy ja cię przestraszyłam? - spytałam łagodnie.- Jeśli tak, to nie miałam takiego zamiaru.Domyślam się, jak musisz się bać, jesteś w nowej szkole, w nowej klasie, gdzie nie znasz nikogo.Wiem, że to okropne.Także i dla mnie.Przysunęła dłoń do twarzy, żeby całkowicie zasłonić mój obraz.- Chcesz, żebym ci coś poczytała, zanim przyjedzie autobus? Potrząsnęła głową.- Dobrze.Pójdę teraz do drugiego stołu i zastanowię się, co będziemy robili jutro.Jeśli zmienisz zdanie, chętnie ci poczytam.Możesz pobawić się zabawkami albo robić, co tylko chcesz.- Wstałam.Zaledwie zabrałam się do pracy, opuściła dłoń i odwróciła się w moją stronę, przyglądając się, jak piszę.Kilka razy podnosiłam wzrok, lecz jej spojrzenie pozostało niewzruszone.5Następnego dnia uznałam, że nadszedł czas, aby Sheila włączyła się do naszych zajęć.Autobus, którym przyjeżdżała, zatrzymywał się dwie przecznice dalej, dlatego Anton wyszedł po nią i przypro­wadził do szkoły.Kiedy przyszli, Sheila zdjęła kurtkę i od razu poszła na swoje krzesło.Usiadłam przy niej i wyjaśniłam, że tego dnia będę chciała, aby wykonała pewne zadania.Pokazałam jej plan pracy na cały dzień i powiedziałam, że spodziewam się, iż będzie uczestniczyła we wszystkich zajęciach, tak jak poprzedniego dnia, a kiedy zajmiemy się matematyką, rozwiąże kilka zadań.Wyjaśni­łam też, że w środowe popołudnia zawsze coś gotujemy, dlatego spodziewam się, że pomoże nam przygotować banany w czekola­dzie.Miałam nadzieję, że weźmie udział w tych dwóch zadaniach.Przez cały czas kiedy do niej mówiłam, patrzyła na mnie uważ­nie, a w jej spojrzeniu wciąż widziałam nieufność.Zapytałam ją, czy mnie zrozumiała.Nie odpowiedziała.W czasie porannej dyskusji Sheila przyłączyła się do nas, pona­glona moim groźnym spojrzeniem.Usiadła u moich stóp i nic poza tym.Inaczej było w czasie matematyki.Zaplanowałam przećwicze­nie prostego dodawania z użyciem przedmiotów.Wyjęłam więc klocki i poprosiłam, żeby przyszła do mnie.Nie ruszyła się z miejsca, w którym usiadła w czasie porannej dyskusji.- Sheilo, proszę, przyjdź tutaj.- Pokazałam na jej ulubione krzesło.- Chodź.Nawet nie drgnęła.Anton ruszył w jej stronę powoli, gotowy do pościgu, gdyby zaczęła uciekać.Natychmiast zorientowała się w na­szych zamiarach.To dziecko najwyraźniej panicznie bało się, kiedy ktoś je gonił.Zerwała się, krzycząc przeraźliwie, i zaczęła uciekać, roztrącając dzieci i ich prace.Anton znalazł się na tyle blisko, że złapał ją niemal natychmiast.Podeszłam i wzięłam ją za ramię.- Kochanie, kiedy podchodzimy do ciebie, nie mamy zamiaru cię skrzywdzić.Nie widzisz tego? - Usiadłam, przytrzymując ją mocno, podczas gdy ona wciąż się wyrywała; słyszałam jej oddech ochrypły od strachu.- Uspokój się, kotku.- Hej, wszyscy - zawołał Peter wyraźnie uradowany - wszys­cy mają być teraz grzeczni.- Małe głowy pochyliły się nad pracami, aTyler wstała posłusznie i poszła sprawdzić, co dzieje się z Susannah i Maxem.Sheila znowu zaczęła krzyczeć, a jej twarz poczerwieniała.Ale nie płakała.Nie pozwalając jej zejść z moich kolan, rozsypałam klocki na stole.Ułożyłam je w szeregu i czekałam, aż się uspokoi.- Zobacz, chcę, żebyś policzyła dla mnie kilka klocków.Wrzasnęła jeszcze głośniej.- No, odlicz dla mnie trzy klocki.- Szarpnęła się mocniej.- Pomogę ci.- Przysunęłam wijącą się rękę do klocków.- Jeden, dwa, trzy.A teraz ty spróbuj.Nieoczekiwanie chwyciła jeden z klocków i cisnęła nim przed siebie.Potem w ułamku sekundy złapała drugi, który trafił Tyler w głowę.Tyler jęknęła głośno.Przycisnęłam ramię Sheili do jej boku i wstałam, po czym zataszczyłam ją do cichego kąta.- W tej klasie tak nie postępujemy.Nie krzywdzimy nikogo.Posiedź tutaj, dopóki się nie uspokoisz i będziesz mogła pracować.- Spojrzałam na Antoria.- Jeśli będzie trzeba, pomóż jej tu zostać.Wróciłam do pozostałych dzieci.Roztarłam głowę Tyler i kaza­łam im zająć się swoimi pracami.Potem postawiłam na tablicy plus, który przybliżał nas do piątkowych lodów, i poszłam do Freddiego, żeby pomóc mu pozbierać klocki.W cichym kącie rozpętało się istne piekło.Sheila wciąż krzyczała przeraźliwie i potrząsała krzesłem, kopiąc w ścianę tenisówkami.Anton trzymał ją mocno z ponurą miną.Sheila wściekała się przez całą matematykę.Zmęczyła się dopie­ro pół godziny później, gdy zaczął się czas wolny.Podeszłam do niej.- Czy teraz możesz przyjść i wyliczyć zadania? - spytałam.Spojrzała na mnie i wydała z siebie gniewny wrzask.Anton trzymał już tylko jej krzesło.Dałam mu znak, żeby przypilnował pozostałych dzieci.- Przyjdź kiedy będziesz gotowa do matematyki.Do tego czasu zostań tutaj.- Odwróciłam się i odeszłam.To, że została sama, zdziwiło ją i przestała zawodzić.Kiedy w pełni zdała sobie sprawę, że nikt nie trzyma jej krzesła, wstała.- Jesteś gotowa do matematyki? - spytałam z drugiego końca klasy, gdzie pomagałam Peterowi zbudować autostradę z klocków.Jej twarz pociemniała.- Nie! Nie! Nie! Nie!- A zatem siadaj.Zapiszczała z wściekłością, aż wszyscy zamarli w bezruchu zaskoczeni zmianą jej tonu.Ale została przy swoim krześle.Przez chwilę, która wydała mi się wiecznością, wrzeszczała z taką siłą, że poczułam pulsowanie w głowie.Potem nieoczekiwanie zamilkła i spojrzała na mnie gniewnie.Jej nienawiść pozbawiła mnie resztek wiary w to, co robiłam.- Usiądź na krześle, Sheilo.Usiadła i odwróciła krzesło tak, aby mogła mnie widzieć.Potem znowu zaczęła krzyczeć.Westchnęłam z ulgą.Peter spojrzał na mnie.- Wiesz co, Torey, myślę, że za to powinniśmy dostać dwa plusy.Trudno ją zignorować.Uśmiechnęłam się.- Chyba masz rację, Peter.To jest warte dwóch punktów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl