, Herbert Frank Heretycy Diuny (3) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadal wpatrywał się w malejący czerwony ogon.Nagle odległa ognista kreseczka przeistoczyła się w potężny, niebieski rozbłysk.Za­raz potem dał się słyszeć głuchy huk.- No! - sapnął Burzmali.- Będą myśleć, że przegrzałeś silniki - stwierdził cicho Duncan.Burzmali obrzucił zdziwionym spojrzeniem młodą twarz, widmo­wo szarą w tym oświetleniu.- Duncan Idaho był jednym z najlepszych pilotów w służbie Atrydów - powiedziała Lucilla.Ta wyrwana z kontekstu informacja miała pewien cel.Burzmali zrozumiał od razu, że nie jest po prostu niańką dwójki uciekinierów.Jego podopieczni potrafią rzeczy, które można w razie potrzeby wykorzystać.W miejscu, gdzie eksplodował pojazd, błyskały na niebie niebie­skie i czerwone iskry.Statki pozaprzestrzenne obwąchiwały daleką kulę rozgrzanych gazów.Co postanowią? Iskierki ześliznęły się w dół, poza bielejące pod gwiazdami kopuły wzgórz.Burzmali odwrócił się nagle.Na drodze rozległy się kroki.Duncan wyciągnął pistolet tak szybko, że Lucilla aż syknęła z wrażenia.Chwyciła gholę za rękę, żeby go powstrzymać, ale wyrwał się jej.Czy nie rozumie, że Burzmali czeka na tych przybyszów?- Chodźcie za mną.Szybko! - zawołał cicho z góry jakiś głos.Ruchomy mroczny kleks zeskoczył do rowu i zaczął się przedzie­rać przez lukę w porastających pobocze zaroślach.Ciemne plamy, przycupnięte za krzakami na ośnieżonym zboczu, zmieniły się w kilkanaście uzbrojonych postaci.Pięć z nich otoczyło Duncana i Lucillę i poprowadziło ich w milczeniu ścieżką wzdłuż zarośli.Reszta grupy, nie ukrywając się, pobiegła stokiem ku ciemnej linii drzew.- Fortel w fortelu - odezwał się Burzmali.- Nie dajemy im wy­tchnąć od tych przebieranek.Wiedzą, że musimy uciekać w po­płochu tak szybko, jak to tylko możliwe.A my zaczekamy niedaleko w ukryciu.Potem zaś powoli pójdziemy dalej.Piechotą.- Coś, czego nikt się nie spodziewa - zamruczała Lucilla.- Co z Tegiem? - spytał Duncan ledwie dosłyszalnym szeptem.- Sądzę, że go dostali - odszepnął mu Burzmali do ucha.W jego głosie wyraźnie słychać było głęboki smutek.Jedna z otaczających ich ciemnych postaci odezwała się:- Teraz szybko.Tu, na dół.Popędzono ich jak owce wąską rozpadlina.W pobliżu coś zatrze­szczało.Czyjeś ręce skierowały ich w głąb zamkniętego korytarza.Z tyłu znów rozległ się trzask.- Zamknij porządnie te drzwi - powiedział ktoś.Wkoło zapłonęły światła.Rozejrzawszy się dookoła, Duncan i Lucilla zobaczyli, że stoją w obszernym, bogato umeblowanym pomieszczeniu wyciętym w skale.Podłogę pokrywały miękkie, purpurowe i złociste dywany w bladozielony schodkowy deseń.Na stole leżała kupka zwiniętej odzieży, a obok Burzmali rozmawiał półgłosem z jednym z eskortu­jących ich ludzi, jasnowłosym mężczyzną o wysokim czole i przeni­kliwych, zielonych oczach.Lucilla nastawiła uszu.Rozumiała słowa - mówili o rozmieszcze­niu wartowników, ale akcent zielonookiego był dla niej zupełnie ob­cy.W jego ustach kotłowały się chrapliwe spółgłoski, wyrzucane w niesamowitym tempie.- To jest komora pozaprzestrzenna? - spytała.- Nie - odpowiedział ktoś z tyłu z tym samym akcentem.- Algi nas chronią.Zamiast odwrócić się do rozmówcy, zadarła głowę i spojrzała na żółtoszare algi, zbitą warstwą porastające strop i ściany.Tylko tuż nad podłogą tu i ówdzie wyzierała spod nich ciemna skała.Burzmali przerwał rozmowę.- Jesteśmy tu bezpieczni - powiedział.- Algi zostały wyhodowa­ne specjalnie w tym celu.Czujniki biotyczne meldują tylko obecność flory.Algi maskują wszystkie inne przejawy życia.Lucilla okręciła się dookoła na jednej nodze, notując w pamięci szczegóły urządzenia.Na kryształowej tafli stołu widniał harkonneński gryf.Krzesła i kanapy obite były egzotyczną tkaniną.Pod ścianą na stojaku stały dwa rzędy długich polowych rusznic laserowych, różniących się kształtem od tych, które dotąd widziała.Każda miała kielichowaty wylot lufy i zakrzywioną, złotą osłonę nad językiem spu­stowym.Burzmali powrócił do rozmowy z zielonookim mężczyzną.Aktu­alnie spierali się o to, jak powinni się przebrać.Lucilla słuchała jed­nym uchem, obserwując równocześnie dwóch członków eskorty, któ­rzy pozostali w pokoju.Reszta wyszła korytarzem obok stojaka z bronią, znikając za zasłoną z połyskujących srebrzystych włókien.Zauważyła, że Duncan uważnie obserwuje jej reakcje.Nie spuszczał dłoni z małego pistoletu u pasa."Rozproszeni? - dumała.- Pytanie, komu są wierni?"Podeszła do niego z obojętną miną i szyfrem wystukała mu na ra­mieniu swoje podejrzenia.Oboje, jak na komendę, spojrzeli na Burz­maliego.Czyżby to była zdrada?Lucilla powróciła do obserwacji pomieszczenia.Chciała się prze­konać, czy nie podglądają ich ukryte oczy.Pokój oświetlało dziewięć kuł świętojańskich, tworzących własne wysepki intensywnego blasku.Światło skupiało się w pobliżu miej­sca, gdzie Burzmali wciąż rozmawiał z zielonookim mężczyzną.Część światła pochodziła wprost z unoszących się w górze, nastrojo­nych na złocistą barwę lamp dryfowych, część delikatnie odbijała się od jasnych alg.W rezultacie nie było tu ostrych cieni, nawet pod meb­lami.Połyskujące srebrne pasma w wewnętrznym przejściu rozsunęły się.Do pokoju weszła stara kobieta.Lucilla spojrzała na nią.Kobieta miała pobrużdżoną twarz, ciemną jak kora starego różanego krzewu.Jej rysy uwydatniały się ostro w ciasnej ramie rozwichrzonych włosów, opadających jej na ramiona.Ubrana była w długą czarną szatę, haftowaną złotymi nićmi w mitologiczne smoki.Przystanęła za opar­ciem sofy, kładąc na nim pokryte grubymi żyłami dłonie.Burzmali i jego towarzysz umilkli.Lucilla przeniosła wzrok z kobiety na swoją własną szatę.Oprócz złocistych smoków nie różniły się prawie niczym.Były podobne w kroju, obie miały kaptury, układające się w fałdy na ramionach.Suknia w smoki miała tylko dodatkowe rozcięcie z boku i inne zapię­cie z przodu.Kobieta milczała, więc Lucilla spojrzała na Burzmaliego, żądając wyjaśnień.Burzmali patrzył na nią w napiętym skupieniu.Starucha nadal przyglądała się jej bez słowa.Wnikliwość tej obserwacji zaniepokoiła Lucillę.Widziała, że Duncan czuje to samo.Cały czas trzymał dłoń na pistolecie.Przedłu­żająca się cisza i wlepione w nią oczy coraz bardziej potęgowały zde­nerwowanie Lucilli.W tej kobiecie, która stała tam i patrzyła, było coś, co przypominało Bene Gesserit.Duncan pierwszy przerwał milczenie.- Kim ona jest? - spytał Burzmaliego.- Jestem tym, kto ocali waszą skórę - odezwała się stara.Miała słaby, załamujący się głos i ten sam dziwny akcentInne Wspomnienia Lucilli podsunęły jej obraz, do którego mogła porównać ubiór starej kobiety."Podobny do szat noszonych przez sta­rożytne hetery" - pomyślała.O mały włos byłaby otwarcie potrząsnęła głową.Przede wszy­stkim kobieta była za stara do takiej roli.Poza tym haftowane smoki różniły się kształtem od tych we wspomnieniach.Jeszcze raz przyj­rzała się jej twarzy.Oczy zmętniałe od chorób podeszłego wieku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl