, Harry Turtledove Zaginiony Legion 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W swym cudzoziemskim stroju Marek ściągał na siebie wrogie spojrzenia części Videssańczyków, wśród których się przepychał.Niewspółmierna ich liczba zdawała się być miejskimi chuliganami, jakich Skaurus widział owego dnia, kiedy spotkał po raz pierwszy Phostisa Apokavkosa.Nigdy nie odnosili się życzliwie do obcokrajowców, lecz widok przepustki Rzymianina opatrzonej błękitną pieczęcią stanowił dla nich wystarczający dowód, że cieszy się on względami ich ukochanego patriarchy i nikt tak naprawdę nie przeszkadzał mu, kiedy posuwał się naprzód.Videssańscy żołnierze stojący u podstawy szerokich schodów wiodących do Świątyni powstrzymywali gawiedź przed zajęciem miejsc przysługujących posiadaczom przepustek.Widok kapitana najemników z zezwoleniem wstępu zakłopotał ich, lecz odsunęli się, by go przepuścić.Na szczycie schodów jakiś kapłan odebrał od niego pergamin i przekreślił jego nazwisko na liście zaproszonych osób.- Oby słowa naszego patriarchy oświeciły cię - rzekł kapłan.- Oświecają mnie za każdym razem, kiedy go słyszę - odparł Marek.Kapłan spojrzał na niego ostro, podejrzewając szyderstwo ze strony tego niewątpliwie niewiernego, lecz Rzymianin mówił szczerze.Zrozumiawszy to, kapłan skłonił się oschle i machnięciem ręki zaprosił go do Głównej Świątyni.Z zewnątrz Świątynia wydawała się Markowi raczej brzydka, wywierająca wrażenie jedynie przez swój ogrom.Przywykł do czystej, oszczędnej architektury, jaką Rzymianie zapożyczyli od Greków, i zaprojektowane z rozmachem przypory Świątyni wydały mu się niezgrabne, nieporządne i ciężkie.Jednak wewnątrz jej architekci stworzyli cudo i trybun stanął oniemiały zastanawiając się, czy nagle nie został przeniesiony do niebios, w jakich po śmierci spodziewają się znaleźć wyznawcy Phosa.Podstawowy plan budowli przypominał plan głównej świątyni Phosa w Imbros: w jej centrum znajdowała się nakryta kopułą kolista przestrzeń, gdzie odprawiano obrzędy z rzędami ławek rozchodzącymi się w czterech głównych kierunkach.Lecz świątynia w Imbros wyglądała jak dzieło niezbyt uzdolnionego dziecka w porównaniu z tym pysznym klejnotem budownictwa.Tym, co najpierw i przede wszystkim rzucało się w oczy był fakt, iż rzemieślnicy stolicy Imperium dysponowali bez porównania większymi i bogatszymi zasobami materiałów dla upiększenia swego dzieła.Ławki Głównej Świątyni zrobiono nie z praktycznego jesionu, lecz ze złocistego dębu, nawoskowanego i wypolerowanego do lśniącej doskonałości oraz wykładanego hebanem, pachnącym, czerwonym drzewem sandałowym, cienkimi warstwami półszlachetnych kamieni i całymi arkuszami łamiącej światło macicy perłowej.Pasma złotej blachy i srebrnej folii biegły nieprzerwanie przez Świątynię, rzucając miękkie snopy światła w najdalsze jej zakamarki.Przed centralnym ołtarzem stał tron patriarchy.Dla Balsamona sam ów tron powinien czynić z Głównej Świątyni miejsce rozkoszy, ponieważ jego wysokie oparcie tworzyły szeregi pokrytych płaskorzeźbami płytek z kości słoniowej.Skaurus znajdował się zbyt daleko, by rozpoznać szczegóły, lecz w tym miejscu z pewnością tolerowano tylko najprzyzwoitsze.Próbował obliczyć, ile musiało kosztować wzniesienie tej niewiarygodnej budowli.Jednakże jego umysł, oszołomiony tym Pelionem cudów, nie potrafił zdobyć się na żadne sensowne przypuszczenie, a tylko dalej zdumiewał się niezwykłościami, o jakich donosiły jego oczy.Dziesiątki kolumn, powleczonych błyszczącym mchem agatów, wypełniały szpalerami cztery wybiegające krzyżem spod kopuły skrzydła Świątyni.Akantowe kapitele kolumn, choć bardziej przeładowane ozdobami niż te znane Markowi z jego świata, harmonizowały z rozrzutnością Świątyni jako całości.Jej wewnętrzne ściany wyłożono najczystszym białym marmurem, turkusem, a od wschodu i zachodu bladoróżowym kwarcem i pomarańczowym, półprzeźroczystym chalcedonem, które odtwarzały barwy nieba Phosa.W połowie wysokości wschodniej ściany znajdowała się nisza zarezerwowana dla imperatorskiej rodziny.Przepierzenie zdobione w zawiłe i drobne wzory odgradzało niszę, pozwalając Imperatorom i ich bliskim śledzić uroczystości w ukryciu przed wzrokiem tłumu.Mimo wszystkich skarbów, tak hojnie zdobiących Świątynię, najbardziej przykuwała wzrok jej wspaniała konstrukcja.Kolumny, ściany, łuki, pomocnicze półkopuły - wszystko to wiodło gładko oczy ku wielkiej kopule, a ona była cudem sama w sobie.Wydawała się unosić w powietrzu, od realnego, rozbrzmiewającego gdzieś daleko w dole świata, oddzielona migotliwymi snopami słonecznego światła, wlewającymi się do środka przez wiele okien, które dziurawiły jej podstawę.Tak ciężka z zewnątrz, oglądana od wewnątrz wydawała się lekka, niemal szybująca w powietrzu, pełna wdzięku - prawie że niematerialna.Znacznego wysiłku woli wymagało pomyślenie o straszliwej wadze kopuły i o masywnych sklepieniach i filarach, na których spoczywała.O wiele łatwiej było uwierzyć, że jest lekka jak bańka mydlana i tak delikatnie przytwierdzona do reszty Świątyni, że najsłabszy powiew może zerwać ją i unieść, pozostawiając przybytek Phosa jedynie pod kopułą samego nieba.Gra światła rzucanego przez tysiące płytek z jednostronnie powleczonego złotem szkła wzmagała wrażenie niematerialności kopuły i podkreślała nieziemskość wizerunku Phosa umieszczonego w najwyższym punkcie sklepienia.Videssańczycy przedstawiali swego boga na rozmaite sposoby: dobrego stworzyciela, wojownika walczącego z ciemnością, promiennego młodzieńca, lub, tak jak tutaj, surowego, wszechmocnego sędziego.Ten Phos czuwał nad swym zgromadzeniem z poważną, jednak szlachetną twarzą i oczyma tak wszystkowidzącymi, że zdawały się śledzić Skaurusa, gdy przesuwał się pod nimi.Bóg Videssos unosił prawą rękę w geście błogosławieństwa, ale w swej lewej dzierżył księgę, w której zapisane były wszelkie dobre i złe uczynki.Sprawiedliwość z pewnością wymierzał, lecz czy okazywał miłosierdzie? Trybun nie potrafił znaleźć litości w tych wzbudzających grozę oczach.Bardziej niż odrobinę przestraszony, Marek zajął swoje miejsce.Nie mógł się powstrzymać, by nie rzucać ukradkowych spojrzeń na ową surową wszechmoc zawisłą wysoko nad nim i zauważył, że twardolicy videssańscy szlachcice, którzy musieli widzieć tego Phosa setki razy, robią to samo.Był po prostu zbyt potężny, by go ignorować.Świątynia napełniała się równomiernie; spóźnialscy narzekali zajmując miejsca odległe od centralnego ołtarza.Jednak podłoga opadała niemal niedostrzegalnie ku środkowi, tak że nikt nie był pozbawiony widoku ołtarza.Soteryk wkroczył do środka z godnością równą dumie, z jaką obnosił swoją narzutę z wilczej skóry i obcisłe spodnie, które nie pozostawiały wątpliwości, że jest Namdalajczykiem.Zauważywszy Skaurusa, przesłał mu salut.Lecz nawet jego chłodne opanowanie zaczęło się rysować, kiedy spotkał się ze wzrokiem boga na kopule.Pod ciężarem tego spojrzenia jego dumnie wyprężone ramiona opadły nieco i usiadł z wyraźną ulgą.Marek nie miał do niego o to pretensji; nie byłby człowiekiem, gdyby nie poruszył go nagły widok tego wszechwiedzącego, majestatycznego zmarszczenia brwi.Niski pomruk rozmów rozbrzmiewających w Świątyni zamarł, gdy chór mnichów w błękitnych szatach wmaszerował w szeregu na kolistą przestrzeń i ustawił się wokół ołtarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl