, Harry Harrison Stalowy Szczur Spiewa Bluesa 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odpędzał je od siebie bezwiednie, z niewidzącymi oczyma, gdy na podwórze wszedł jakiś młodzieniec i pewnym krokiem ruszył w jego stronę.U jego boku dreptał cichy szary pies.Błazen rozdzia­wił usta, ślina ciekła mu po brodzie; cofał się przed młodzień­cem.- Skąd ten smutek, królu? - zapytał przybysz beztros­kim, srebrzystym głosem.- Smutno mi, ponieważ w części lasu mojego królestwa znikają mężczyźni.Znikają całymi grupami, po dziesięciu i dwudziestu - i nikt już ich nie widzi.- Ja pójdę - odparł młodzieniec.- Ale w pojedynkę -dodał i strzelił palcami.Nie padło ani jedno słowo więcej i miody człowiek poszedł wraz z psem do lasu.Maszerował osłonięty koronami drzew i wyniosłymi zaroślami wzdłuż żywopłotów i tańczących bazi aż na brzeg ciemnego jeziora.Stanął nad wodą i przyglądał się spokojnej toni.Nagle jakaś ociekająca wodą ręka gwał­townie wynurzyła się nad powierzchnię, chwyciła psa i wciąg­nęła go w otchłań.Fale zamarły stopniowo i toń powoli znieruchomiała.Młodzieniec nie krzyknął, nie uciekł, a tylko pokiwał głową.- To musi być tutaj - wyszeptał.Ciemność ustąpiła i powróciło światło.Żelazny John zniknął, sala była pusta.Zerknąłem na Floyda, wydawał się równie zdezorientowany jak ja.- Czyżbym nie chwycił puenty? - zapytałem.- Szkoda psa - odparł.Spojrzeliśmy na Stinga, który w zamyśleniu kiwał głową.- To dopiero początek - oznajmił.- Zrozumiecie, o co chodzi, kiedy obejrzycie resztę.- Nie zechciałbyś nam wyjaśnić, o czym mówisz? Stingo potrząsnął głową ze zdecydowaną odmową.- Później, ewentualnie.Nie sądzę jednak, abym musiał.Sami się przekonacie.- Oglądałeś już tę holoszopkę?- Nie.Czytałem natomiast mitologię.Lepiej obejrzyjcie resztę, zanim będziemy o tym dyskutować.Już miałem protestować, ale ugryzłem się w język.Uświadomiłem sobie, że nie ma sensu go naciskać.Ot­worzyły się drzwi i wrócił nasz przewodnik.- Oto człowiek, którego szukamy - powiedziałem pa­miętając o naszej wcześniejszej decyzji.-Dowiedzieliśmy się z wiarygodnych źródeł, że jutro skoro świt odbywa się targ.- Wasze źródła się nie mylą.Jutro mamy dziesiątego, a to jest dzień targowy.Zawsze dziesiątego, gdyż nomadzi zapamiętają datę tym sposobem, że codziennie znaczą sobie palec sadzą i kiedy wszystkie palce mają już.- Dobra, dobra, dzięki.Umiem liczyć do dziesięciu bez uwalanych paluchów.Moi przyjaciele muzycy i ja sam chcielibyśmy wpaść na targ.czy to możliwe?- Wystarczy poprosić, wielki Jimie ze Stalowych Szczurów.- Właśnie poprosiłem.Czy ktoś może nam rano poka­zać drogę?- Najlepiej byłoby skorzystać z Rydwanów Ognia.- Zgadzam się, najlepiej.Dla nas aż za dobrze.Spacer to cudowne doświadczenie.- Przespacerujcie się zatem, skoro macie takie życzenie.Dostaniecie eskortę.Mamy teraz porę obiadową i przygotowa­liśmy bankiet na waszą cześć.Bądźcie łaskawi udać się za mną.- Prowadź, przyjacielu.Dopóki nie każecie nam wtrajać dendronów na surowo, jesteśmy waszymi zachłannymi gośćmi.Po drodze odkryłem, że moje palce żyły własnym ży­ciem.Albo raczej świerzbiła je moja markotna podświado­mość.Śmignęły po pulpicie komputera i ujrzałem przed sobą rozjarzone liczby.Dziewiętnaście i pulsujące czerwone jedenaście.Jedenaście dni do końca.Lepiej, żeby targ o poranku zdał się na coś.ROZDZIAŁ 15- Zapowiada się śliczny dzień - oznajmił głos.Każde słowo przeszyło mi głowę niczym zardzewiała strzała, rozdzierając i drapiąc coraz boleśniej jedną wielką ranę, którą miałem w czaszce.Rozchyliłem mgli­ście jedno oko, ale jaskrawy blask tylko wzmógł cier­pienie.Energii mi starczyło na wykrzywienie ust i ponure warknięcie, kiedy nasz gospodarz w złotym przyodziewku fruwał po kwaterze, którą nam przydzielono.Rozsuwał kotary, zbierał porozrzucaną odzież i ogólnie biorąc zachowywał się jak najnieznośniej o szarej godzinie.Dopiero gdy usłyszałem trzask drzwi zewnętrznych, wy-tarabaniłem się z łoża i zgasiwszy oślepiające światła, podczołgałem się do mojej torby, tam gdzie leżała, to znaczy pod ścianą.Po dwóch nieudolnych próbach zdołałem wreszcie ją otworzyć i wypstryknąć tabletkę otrzeźwiacza.Łyknąłem ją na sucho, a potem siedziałem sztywno i czekałem, aż zbawienne chemikalia wsiąkną w moje znękane ciało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl