,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bolały go jeszcze mięśnie po trzydziestosześciodołkowej partii, jaką rozgrywał tego dnia.Tu, w Camp David, zawsze starał się o czynny wypoczynek, a teraz dodatkowo szukał wytchnienia przed konwentem republikanów.Chciał pogrzać się choć trochę na słońcu, zanim zacznie się tłuc po całym kraju w ramach kampanii wyborczej.Był zmęczony i rozleniwiony, a wino wypite do kolacji wzmagało jeszcze wrażenie ociężałości.Na zewnątrz ożył silnik, prawdopodobnie ciężarówki, bo zza okna doleciał głuchy, basowy warkot.Kolejny okrzyk zagłuszył pisk opon.Wyraźniej zabrzmiały donośne nawoływania jakichś mężczyzn.Później coś huknęło raz i drugi, jakby odpalano petardy.Marshall wysunął nogi spod kołdry, usiadł i zaczął macać po pluszowej wykładzinie w poszukiwaniu kapci.Jego żona poruszyła się i mruknęła zaspanych głosem:- Co się stało?Podszedł do okna i odchylił ciężką zasłonę.W oddali, w okolicy bramy przy głównej drodze, coś się paliło.Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że stłumione detonacje musiały oznaczać eksplozje.Silniejszy wybuch wstrząsnął szybami w oknach, aż zdumiony Marshall cofnął się o krok.Płomienie strzeliły w niebo mniej więcej w połowie drogi między posterunkiem przy bramie a domkiem prezydenckim.- Co to było? - zapytała jego żona.Drzwi sypialni otworzyły się z hukiem.W słabym świetle padającym z saloniku Marshall zdążył tylko wyłowić ciemną sylwetkę rosłego mężczyzny, który skokiem rzucił się w jego stronę.Wciąż trzymał w ręku brzeg zasłony, kiedy więc obaj padli na podłogę, tkanina się zerwała i spadła na nich.- Tom! - krzyknęła Pierwsza Dama, siadając w łóżku.- Proszę się nie zbliżać do okna, panie prezydencie! - syknął ochroniarz, przygważdżając go do ziemi.Na suficie rozlał się żółtawy odblask następnej eksplozji.Terkot broni maszynowej zagłuszył narastający szybko łoskot wirnika śmigłowca.- Idziemy! - zawołał od drzwi drugi agent służb specjalnych.Prezydent popatrzył ze zdumieniem na komandosa w czarnym kombinezonie, uzbrojonego w automatyczny karabinek M-16.Odczołgał się od okna pod osłoną rosłego ochroniarza.Siedząca na łóżku Pierwsza Dama głośno jęknęła.Pochylający się nad nią agent pospiesznie wciągał jej kamizelkę kuloodporną na nocną koszulę.Przy drzwiach inny ochroniarz jemu też pomógł szybko włożyć ciężką kamizelką na piżamę.Bez ceregieli pociągnięto go mrocznym korytarzem w kierunku schodów dla służby.- Ruszać się! Jazda! - pokrzykiwał komandos.Na końcu korytarza dwaj jego koledzy z gładko wygolonymi głowami, w samych podkoszulkach, luźnych bokserkach i wysokich wojskowych butach, w oknie, między zasłonami a firankami, które osobiście dobierała Pierwsza Dama, ustawiali karabin maszynowy.Z blaszanego pojemnika na podłodze wysuwała się długa taśma z nabojami.Pobiegli schodami w dół.Już w drzwiach wychodzących na trawnik na tyłach domu Marshall dopędził swoją żonę.Czterdzieści metrów dalej czekał na nich matowoczarny helikopter Marinę One.Łoskot wirnika zagłuszał odgłosy strzelaniny za domem.Na schodach za nimi agenci służb specjalnych gorączkowo składali meldunki przez radio.Rozbłysk kolejnej detonacji wyłowił z ciemności kilkunastu komandosów przyczajonych za tylnymi drzwiami domku.- Teraz! - ktoś krzyknął.Wypchnięto ich na zewnątrz.Ochroniarze i komandosi błyskawicznie utworzyli żywą tarczę wokół prezydenta i jego żony.- Co się dzieje? - zapytał Marshall, kiedy posuwali się w stronę śmigłowca.Nikt nie odpowiedział.Pospiesznie usadowiono ich na pokładzie i maszyna z otwartymi drzwiami poderwała się w powietrze.Ktoś szybko zapiął Marshallowi pas bezpieczeństwa.Jaskrawy blask reflektorów śmigłowca wyłowił z ciemności grupę stłoczonych na trawniku ochroniarzy i komandosów.W ogniu stała wartownia przy głównej bramie, kilka innych skupisk płomieni znajdowało się wzdłuż drogi dojazdowej.Marshall zauważył serie pocisków smugowych, rozcinające mrok pod lasem przy bramie.Chwilę później helikopter wszedł w tak ciasny zakręt, że omal nie przeciągnął brzuchem po czubkach drzew.McLEAN, WIRGINIA16 sierpnia, 4.55 GMT (23.55 czasu lokalnego)- Hej, tato! - zawołał Jeffrey, szesnastoletni syn Nate'a Clarka, zaglądając do jego gabinetu [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|