, Harry Harrison Stalowy Szczur Spiewa Blesa 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, tego.Zdjąłem małą czarną metalową czaszkę, którą nosiłem na łańcuszku wokół szyi.Kiedy ją ścisnąłem, ślepka rozjarzyły się zielono, a czuły na ciśnienie ekran holograficzny zamigo­tał i obudził się do życia.Skopiowałem mapę, zastanowiłem się nad słowami kapitana.i uświadomiłem sobie, w jaki kanał wpadliśmy.Miałem jeszcze jedno pytanie.- A więc mieszkańcy Liokukae to same świry albo dziwolągi?- Wszyscy, których zesłano tutaj za rozmaite przestęp­stwa.Inni, którzy się tu urodzili, wyrośli już na miejscu i dostroili się do pozostałych.- Nie odczuwa pan dla nich współczucia? Dla skaza­nych na zgubę, bo mieli pecha i przyszli na świat w tej spluwaczce kosmicznej?- Naturalnie, że odczuwam - i miło mi, że wypowia­dasz się tak jasno w tej kwestii.Pierwszy raz usłyszałem o tym świecie, kiedy ogłoszono alarm w sprawie artefaktu.Wyciągnąłem profesorów bez szwanku, a potem rozejrza­łem się trochę.Dlatego kieruję komitetem, który czuwa nad przebiegiem operacji na planecie.Była nader długo ig­norowana przez zbyt wielu głupich polityków.Podjąłem się tego zadania, by samemu wszystkiego dopilnować.Wasze raporty wraz z kompletnym sprawozdaniem, które złożycie po powrocie, pomogą nam odesłać to więzienie do lamusa.- Jeśli mówi pan poważnie, kapitanie, to jestem po pańskiej stronie.Ale spodziewam się, że nie nabiera pan starego kanciarza tylko po to, aby doprowadzić robotę do końca?- Masz moje słowo.Mogłem jedynie liczyć na to, że mówi prawdę.- Małe pytanko - odezwał się Floyd.- Jak się mamy skontaktować z kapitanem w razie czego?- To was nie dotyczy; ja się będę kontaktował - od­powiedziałem i puknąłem się w podbródek.- Mam tu wszczepiony mikrokomunikator.Tak mały, że może go zasilać tlen z mojej krwi, lecz na tyle silny, że słyszą go wielkie odbiorniki w Pentagonie.Gdyby więc ukradli nam nawet cały sprzęt - pozostanie mi szczęka.A zatem nama­wiam was usilnie, byśmy przez cały czas trzymali się razem.Mogę rozmawiać z kapitanem za pośrednictwem mojego aparaciku, odbierać sugestie i rady.Ale nie ma mowy o fizycznym kontakcie, bo się zdekonspirujemy.Jeśli będzie musiał nas wyciągnąć, to koniec z misją.czy zdobędziemy artefakt, czy nie.Bądźmy zatem silni, chłopcy i dziewczyno, oraz samowystarczalni.Wchodzimy do ludzkiej dżungli.- Święta prawda - stwierdził ponuro Tremearne.- Jeśli nie ma więcej pytań, nałóżcie z powrotem bransoletki i idźcie.- Tak, do diabła - powiedział wstając Stingo.- Zabie­rajmy się stąd.Pakunki czekały na nas przed masywną, zamkniętą na zasuwę bramą.Zobaczyłem również cztery małe tandetne plastykowe torby, które pewnie zawierały standardowe racje żywnościowe i wodę.Z każdej torby wystawała książeczka orientacyjna.Kiedy zdejmowano nam kajdanki, do pomieszczenia wdepnął rezerwowy oddział straży.Mieli ze sobą ogłuszacze i paralizatory bydlęce.Stali i przyglądali się nam.- Do środka - rozkazał oficer niższej rangi, wskazując na sień przed bramą wyjściową.- Nim otworzą się drzwi zewnętrzne, wewnętrzne zamkną się i zablokują.Macie tylko jedną możliwość wyjścia.Możecie też zostać w śluzie, jeśli macie dosyć życia.Po pięciu minutach drzwi zewnętrz­ne zamykają się i przez te otwory na górze automatycznie wtłacza się gaz paraliżujący.- Nie wierzę! - warknąłem.Obdarzył mnie lodowatym uśmiechem.- Może pokręcisz się tu trochę i przekonasz się sam?Podniosłem zaciśnięte pięści, ale drań szybko odskoczył.Paralizatory zaiskrzyły się w moją stronę.Pokazałem im palec w starym jak świat intergalaktycznym geście, od­wróciłem się i opuściłem ich w ślad za resztą.Z tyłu rozległ się chrzęst i głuchy łoskot zatrzaskiwanej śluzy, ale nie odwróciłem się, by rzucić na nią okiem.Przed nami leżała przyszłość, cokolwiek ze sobą niosła.Pomogliśmy sobie nawzajem przy bagażach, zataczając się od zawrotów głowy z wysiłku.Kiedy brama zaczęła się rozsuwać, po drugiej stronie dał się słyszeć huk wyciąga­nych rygli i ryk przeciążonych motorów.Machinalnie odwróciliśmy się i zbiliśmy w gromadkę, aby stawić czoło nieznanemu.ROZDZIAŁ 7Przez bramę chlusnęło deszczem.Witaj, słoneczna, wa­kacyjna Liokukae.Kiedy wejście rozsunęło się szerzej, zobaczyliśmy grupę ponurych osobników, którzy czekali na zewnątrz.Nosili zdumiewająco różnorodną odzież -jakby wysyłano im tu dary charytatywne ze zbiórki w całej galaktyce.Mieli dwie cechy wspólne.Byli uzbrojeni po zęby w pałki, miecze, maczugi i topory, a poza tym mieli wściekłe miny.Tego się mniej więcej spodziewałem; łyknąłem kapsułkę dopalacza, którą włożyłem sobie wcześniej do ust.Nie miałem większych złudzeń co do naszego planu „detok­sykacji" i trzymałem procha w dłoni na wypadek, gdyby był potrzebny.Był.Poczułem napływ siły i energii, gdy mieszanka silnych chemikaliów, dopalaczy, stymulantów i adrenalin wymiot­ła ze mnie zmęczenie i drgawki.Moc! Moc! Moc! Zgodnie z radą kapitana ruszyłem do przodu na czubkach palców i zapulsowałem nozdrzami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl