, Haldeman Joe Wieczna wolnosc 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.(Właśnie wtedy został poczęty przez kogośmój brat, lecz mój ojciec zawsze upierał się, że jest do niego podobny!)To było wspaniałe lato, najlepsze mojego dzieciństwa.Wlekliśmy się autostradą napółnoc naszym starym rozklekotanym mikrobusem volkswagena, obozując lub zatrzy-mując się w przydrożnych kanadyjskich miasteczkach.Kiedy dotarliśmy do Anchorage, miasto wydawało się ogromne i jeszcze przez długielata, ilekroć opowiadał ludziom o tej podróży, ojciec cytował przewodnik:  Jeśli przyle-cisz do Anchorage z dowolnego amerykańskiego miasta, wydaje się małe i niepozorne.Jeśli przybędziesz tam promem lub przyjedziesz samochodem przez wszystkie te wio-seczki, wyda ci się ogromną metropolią.Zawsze przypominało mi się to, kiedy przyjeżdżałem do Centrusa, który teraz jestmniejszy niż Anchorage półtora tysiąca lat temu.Ja przyzwyczaiłem się już do wielko-ści i tempa życia wioski, więc w pierwszej chwili Centrus oszałamia mnie pośpiechemi zadziwią swoim ogromem.Szybko jednak robię głęboki wdech i przypominam sobieNowy Jork i Londyn, Paryż i Genewę  nie wspominając o Skye i Atlantis, tych bajecz-nych centrach rozrywek, w których przepuszczaliśmy nasze pieniądze na Heaven.Cen-trus to zapadła dziura, która przypadkiem jest największą z zapadłych dziur w promie-niu dwudziestu lat świetlnych.48 Przypominałem sobie o tym, kiedy przybyliśmy tam, by uzgodnić z administracjąCentrusa  czyli całej planety  nasz plan odnowienia i obsadzenia  Time Warp.Mieliśmy nadzieję, że będzie to zwykła formalność.W czternastoosobowym zespo-le przez prawie tydzień spieraliśmy się o to, kto, co i kiedy ma zrobić.Oczami duszy jużwidziałem, jak powtarzam cały ten proces, zmuszony uwzględniać żądania Człowieka.Wjechaliśmy na samą górę, aż na dziesiąte piętro głównego gmachu administra-cji, gdzie przedstawiliśmy nasz plan Człowiekowi w czterech osobach, dwóch męskichi dwóch kobiecych, oraz Taurańczykowi, który równie dobrze mógł być przedstawicie-lem każdej z trzech ich płci.Oczywiście, okazało się, że był nim Antres 906, attache kul-turalny, którego gościliśmy w naszym domu tej nocy, kiedy dorobiłem się pierwszegowpisu w policyjnym rejestrze.Cała piątka w milczeniu przeczytała trzystronicowy dokument, podczas gdy Mary-gay i ja spoglądaliśmy przez okno na Centrus.Nie było zbyt wiele do oglądania.Pozamniej więcej tuzinem gmachów w centrum, pozostałe domy były niższe niż drzewa.Wiedziałem, że znajduje się tam miasto, lecz domy i sklepy były skryte przez świerki ro-snące aż po lądowisko promu kosmicznego na horyzoncie.Same promy też nie były wi-doczne, ukryte we wnętrzu rurowych wyrzutni, które wznosiły się z mgły na horyzon-cie niczym kominy jakiejś starej fabryki.Na jedynej ścianie pomieszczenia, która nie była panoramicznym oknem, wisiałodziesięć obrazów  po pięć dzieł ludzkich i taurańskich rąk.Te namalowane przez lu-dzi ukazywały krajobrazy pustych miast w różnych porach roku.Taurańczycy nama-lowali gmatwaniny linii i kolorowych plam, gryzących się tak, że zdawały się wibro-wać.Wiedziałem, że do niektórych barwników używają płynów ustrojowych.Te obrazyz pewnością wyglądały znacznie lepiej w ultrafiolecie.Na jakiś subtelny znak cała piątka jednocześnie odłożyła kopie naszego planu. Na razie nie mamy żadnych zastrzeżeń  powiedziała Człowiek siedzący po le-wej.Zdradziła brak telepatycznych zdolności, zerkając na pozostałych członków komi-sji, którzy nieznacznie skinęli głowami, włącznie z Taurańczykiem. Będziemy mielitrochę kłopotów w te dni, kiedy będą wam potrzebne oba promy, ale jakoś sobie z tymporadzimy. Na razie?  powtórzyła Marygay. Powinniśmy powiedzieć wam wcześniej  odparła  ale to chyba oczywiste.Chcemy, żebyście zabrali dwóch dodatkowych pasażerów.Człowieka i Taurańczyka.Oczywiście.Wiedzieliśmy o Człowieku, więc powinniśmy przewidzieć także Tau-rańczyka. Człowiek to żaden problem  powiedziałem. On lub ona może jeść naszążywność.Jednak racje żywnościowe na dziesięć lat dla Taurańczyka?  Pospiesznie ob-liczyłem w myślach. To sześć do ośmiu dodatkowych ton ładunku.49  Nie, to żaden problem  wyseplenił Antres 906. Mój metabolizm można zmie-nić tak, żebym przeżył na waszym pożywieniu, przy zaledwie kilku gramach mojegopokarmu dziennie. Rozumiesz, jakie to dla nas ważne  rzekł Człowiek. Teraz, skoro o tym mowa, rozumiem.Oba wasze gatunki mogą się trochę zmienićw ciągu tych czterdziestu tysięcy lat.Potrzebna wam dwuosobowa pula genowa, czylidwaj podróżnicy w czasie.Marygay powoli pokręciła głową, przygryzając dolną wargę. Będziemy musieli zmienić skład załogi.Z całym szacunkiem, Antresie, lecz mamywielu weteranów, którzy nie znieśliby twojej obecności nawet przez dziesięć godzin, niemówiąc o dziesięciu latach. A ponadto, nie możemy zagwarantować ci bezpieczeństwa  dodałem. Wieluz nas wyszkolono tak, aby bez chwili wahania zabijali przeciwnika. Wszystkich wyleczono z tego za pomocą autohipnozy.Pomyślałem o Maksie, pra-cującym jako urzędnik w administracji państwowej. Obawiam się, że kuracja nie zawsze była udana. To jest zrozumiałe i wybaczalne  rzekł Antres. Jeśli ta część eksperymentu sięnie powiedzie, to trudno.Odwrócił ostatnią kartkę raportu i postukał w schemat ładowni. Tu mogę urządzić sobie małą kwaterę.W ten sposób wasi ludzie nie będą widy-wali mnie zbyt często czy wbrew swojej woli. Niezły pomysł  powiedziałem. Przyślij nam spis rzeczy, których będziesz po-trzebował, a my uwzględnimy je przy załadunku.Potem nastąpiła część towarzyska, składająca się z filiżaneczki mocnej kawy i kie-liszka alkoholu, które wypiliśmy z Człowiekiem.Taurańczyk znikł i po kilku minutachwrócił z listą.Najwidoczniej przygotował ją wcześniej.Nie rozmawialiśmy o tym, dopóki nie wyszliśmy z budynku. Do diabła.Powinniśmy to przewidzieć i pokrzyżować im szyki. Powinniśmy.A teraz będziemy musieli wrócić i wytłumaczyć to takim jak Max. Owszem, ale to nie ktoś taki jak Max zabije Taurańczyka.Zrobi to ktoś, kto uwa-ża, że skończył z wojną.A potem pewnego dnia straci głowę. Ktoś taki jak ty? Nie sądzę.Do diabła, dla mnie wojna wcale się jeszcze nie skończyła.Bill twierdzi,że właśnie dlatego uciekam. Lepiej nie myślmy o dzieciach. Objęła mnie ramieniem i trąciła biodrem mojebiodro. Wróćmy do hotelu i zróbmy coś, żeby o nich nie myśleć.Pozostałą część tak przyjemnie rozpoczętego popołudnia spędziliśmy, robiąc zakupydla przyjaciół, sąsiadów i dla siebie.Nikt w Paxton nie miał zbyt wiele pieniędzy  pra-50 wie wszystkie transakcje opierały się na handlu wymiennym i każdy dorosły co miesiącotrzymywał z Centrusa czek na niewielką sumę pieniędzy.Rodzaj powszechnego zasił-ku, który tak dobrze funkcjonował na Ziemi, kiedy byliśmy tam ostatnio.Na Middle Finger również niezle spełniał swoje zadanie, gdyż nikt nie oczekiwał tuluksusów.Na Ziemi ludzie żyli w prawie powszechnym ubóstwie, ale otaczały ich rze-czy nieustannie przypominające dawne bogactwo.Natomiast tutaj wszyscy żyli jedna-kowo skromnie.Popychaliśmy wózek po ceglanym chodniku, sprawdzając naszą listę i przystającw kilku sklepach.Zioła, struny do gitary i ustniki do klarnetu, papier ścierny i pokost,kryształki pamięci, zestaw farb i kilogram marihuany (Dorian lubił ją, ale miał uczule-nie na domową odmianę, którą wyhodowała Sage).Potem wypiliśmy herbatę w ulicz-nej kawiarence i patrzyliśmy na przechodniów.Zawsze miło zobaczyć tyle nieznajo-mych twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl