, Grisham John Malowany Dom (SCAN dal 1066) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mama zmarszczyła czoło.Nie mieliśmy łazienki.Mieliśmy wychodek, małą drewnianą wygódkę z głębokim dołem, ukrytą za szopą na narzędzia, w połowie drogi między gankiem i stodołą.- Chodź ze mną - odrzekła i poszły.Jimmy Dale przypo­mniał sobie historyjkę o miejscowym chłopaku, który wyjechał do Flint i został aresztowany za picie alkoholu na ulicy przed barem.Zostawiłem ich, przeszedłem przez dom, zbiegłem schodami z ganku, prześlizgnąłem się między kurnikami i przy­stanąłem w miejscu, z którego mogłem obserwować, jak mama prowadzi Stacy do wychodka.Stacy zatrzymała się przed drzwiami i wyglądało na to, że nie ma zbyt wielkiej ochoty tam wchodzić.Ale nie miała wyboru.Mama wróciła na podwórze.Wtedy zaatakowałem.Zapukałem do drzwi.Usłyszałem cichy krzyk, potem rozpaczliwy pisk:- Kto to?- To ja, Luke.- Zajęte! - Mówiła szybko i niewyraźnie, głosem przy­tłumionym przez duszną wilgoć wychodka.W środku było ciemno, gdyż światło sączyło się tylko przez maleńkie szpary między deskami.- Niech pani teraz nie wychodzi! - rzuciłem z udawaną paniką.- Dlaczego?- Tu jest wielki czarny wąż!- O mój Boże! - tchnęła.Gdyby nie to, że już siedziała, pewnie znowu by zemdlała.- Cicho! - syknąłem.- Bo usłyszy, że pani tam jest.- Jezu święty! - wykrzyknęła załamującym się głosem.- Zrób coś!- Nie mogę.Jest wielki i gryzie.- Czego on chce? - załkała, jakby zaraz miała się rozpłakać.- Nie wiem.To gównojad, często się tu kręci.- Zawołaj Jimmy’ego Dale’a!- Dobrze, tylko niech pani nie wychodzi.On leży tuż za drzwiami.Chyba już wie, że pani tam jest.- O mój Boże - jęknęła Stacy i się rozpłakała.Zanurkowałem między kurnikami i okrążyłem ogród.Cicho i powoli szedłem wzdłuż żywopłotu, który stanowił granicę naszej działki, dopóki nie dotarłem do kępy krzewów, skąd widać było podwórze przed domem.Schowałem się tam i ostrożnie wyjrzałem.Jimmy Dale opierał się o maskę samo­chodu, opowiadając coś i czekając, aż żona się załatwi.Czas płynął straszliwie wolno, bo jedna opowieść prze­chodziła w drugą.Moi rodzice, dziadek i babcia słuchali, chichotali i od czasu do czasu zerkali w stronę wygódki.Mama zaniepokoiła się w końcu i poszła tam zajrzeć.Chwilę później ktoś krzyknął i Jimmy Dale popędził w stronę wychodka.Rozgarnąłem krzaki i ukryłem się w nich najgłębiej, jak umiałem.Kiedy wszedłem do kuchni, było już prawie ciemno.Obser­wowałem dom zza silosu i wiedziałem, że mama i babcia przygotowują kolację.Wiedziałem też, że będę miał kłopoty, a spóźnienie na posiłek tylko pogorszy moją sytuację.Gdy przekroczyłem próg kuchni i cicho usiadłem na swoim miejscu, dziadek miał właśnie odmówić modlitwę.Spojrzeli na mnie, aleja wolałem wbić wzrok w talerz.Dziadzio pomod­lił się szybko i babcia podała mu półmisek.Kiedy milczenie i napięcie stało się nie do zniesienia, tata spytał:- Gdzie byłeś?- Nad strumieniem - odrzekłem.- Co tam robiłeś?- Nic.Poszedłem się rozejrzeć.Brzmiało to dość podejrzanie, lecz jakoś mi uszło.Kiedy zapadła cisza, Dziadzio odchrząknął i z doskonałym wyczu­ciem chwili spytał:- A nie widziałeś tam gównojadów?W jego głosie pobrzmiewała szelmowska nutka i skończyw­szy mówić, parsknął głośnym śmiechem.Powiodłem wzrokiem po twarzach siedzących przy stole.Babcia mocno zaciskała szczęki, jakby nie chciała się roze­śmiać.Mama zasłaniała usta serwetką, lecz zdradzały ją oczy; ona też z trudem tłumiła wesołość.Tata miał w ustach duży kęs jedzenia i jakimś cudem zdołał go przeżuć z poważną miną.Natomiast Dziadzio dosłownie wył.Zanosił się gromkim śmiechem, podczas gdy mama, babcia i tato próbowali za­chować śmiertelną powagę.- To było dobre, Luke! - wykrztusił w końcu dziadek, łapiąc oddech.- Należało jej się.Ja też się roześmiałem, ale wcale nie śmiałem się z tego, co zrobiłem.Widok dziadka, który ryczał ze śmiechu, podczas gdy pozostali zaciskali usta, żeby nie okazać po sobie wesoło­ści, wydał mi się bardzo śmieszny.- Dość tego, Eli - powiedziała babcia, wreszcie rozwierając szczęki.Wziąłem do ust dużą porcję groszku i ponownie wbiłem wzrok w talerz.Przy stole się uciszyło i przez jakiś czas jedliśmy w milczeniu.Po kolacji tata zaprowadził mnie do szopy z narzędziami.Na jej drzwiach wisiał kij z hikorowego drewna, który tata osobiście wyciął i wypolerował.Kij był przeznaczony dla mnie.Nauczono mnie, że karę należy przyjmować godnie, jak mężczyzna.Że nie wolno płakać, przynajmniej jawnie.W tych strasznych chwilach zawsze próbowałem brać przykład z Ricka.Słyszałem potworne opowieści o cięgach, jakie zbierał od Dzia­dzia: według rodziców jego i moich nigdy, ale to nigdy nie uronił ani jednej łzy.Będąc dzieckiem, traktował karę jak wyzwanie.- Zachowałeś się złośliwie - zaczął tata.- Stacy była na­szym gościem, jest żoną twojego kuzyna.- Tak, tato.- Dlaczego to zrobiłeś?- Bo powiedziała, że jesteśmy głupi i zacofani.- Wiedzia­łem, że małe upiększenie nigdy nie zaszkodzi.- Tak powiedziała?- Tak.Nie lubię jej tak samo jak ty i wszyscy inni.- Mimo to starszych trzeba darzyć szacunkiem.Jak myślisz, na ile kijów zasłużyłeś? - Zbrodnię i karę zawsze omawialiśmy przed egzekucją, tak że pochylając się, wiedziałem już, ile dostanę razów.- Na jeden - odrzekłem; zwykle zaczynałem od jednego.- Moim zdaniem na dwa.Użyłeś też brzydkiego słowa.- Chyba nie aż tak brzydkiego.- Było nie do przyjęcia.- Tak, tato.- Ile kijów za to?- Jeden.- Ustalmy, że w sumie zasłużyłeś na trzy, zgoda? - Nigdy nie bił mnie, kiedy był zły, co dawało mi możliwość negocjacji.Trzy kije to chyba całkiem fair, ale zawsze broniłem się do samego końca.Ostatecznie to ja stałem po tej stronie kija [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl