, Foster Alan Dean Przekleci 01 Sojusznicy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wyglądasz na zatroskanego – powiedziała dziewczyna, spoglądając na oblicze Dulaca.– Bo wszyscy wydajecie się tacy szczęśliwi.– Bo jesteśmy, compadre.Wszyscy tutaj mają za sobą różne zakręty życiowe, pochodzą z różnych krajów, wyrastali w różnych zwyczajach, ale teraz są równi.Teraz wszyscy jesteśmy obcokrajowcami.Mamy coś do zrobienia, coś dobrego, i jeszcze złoto mnoży nam się na kontach jak szalone.Kto by się nie cieszył?– Ja.Jak myślisz, ilu walczy nie tylko dla złota?– Nie wiem.Różnie to wygląda.Ale nieważne, bo złoto jest tak czy inaczej.– Czy nie dociera do nikogo, że S’vanowie i Hivistahmowie stronią tak od was właśnie dlatego, że walczycie za pieniądze?– I co z tego? I tak są cudaczni.– Gdy ludzie zaczną stąd wracać na Ziemię, to niejeden spyta, skąd to złoto? Sprawa się wyda.Wzruszyła ramionami.– Nie przeszkadza mi to.Ale wiesz, niektórzy wzięli dzieciaki.– Mówiłaś coś o Rosjaninie z rodziną.– Kilkoro urodziło się już tutaj.Mamy własny żłobek.– A nauka?– Nauczycieli też mamy.Dzieciaki uczą się różnych rzeczy.Na przykład siostry Saki.Po massudzku mówią lepiej niż sami Massudzi.– To nie w porządku, żeby pakować dzieci w coś takiego.Nie mają najmniejszego pojęcia, o co chodzi.Ile mają lat?– Chyba dziewięć i dwanaście.– Zapomną o Ziemi.– Nie szkodzi.I tak są szczęśliwe.Któregoś dnia wyrosną na dobrych żołnierzy.Will aż się wzdrygnął.Musi być jakiś sposób, aby przerwać ten koszmar.Pojazd dowiózł ich do ruchomego chodnika głęboko w trzewiach góry.Obecni tu Massudzi byli uzbrojeni i od razu spojrzeli pytająco na Ziemian.Bez ceregieli wyjaśniono kto, skąd i dokąd.To już nie było kasyno.Po drodze Maria zamieniła kilka zdań z jednym z żołnierzy, na zmianę używając translatora i łamanego massudzkiego.Czasem mijali też Hivistahmów i O’o’yanów, nawinął się nawet jeden Wais.– A jak porozumiewacie się podczas walki?– Po angielsku.Jakoś tak się przyjęło.To wygodniejsze niż korzystanie z translatorów.– Nie próbowali przeforsować własnego języka?– Do diabła, każdy tu mówi trochę po massudzku, znamy mowę S’vanów.Na tyłach jest łatwiej, zawsze znajdzie się jakiś Wais i przetłumaczy.Mili są.Lubię ich bardziej niż S’vanów.Bo ze S’vanem nigdy nie wiesz, czy śmieje się z ciebie czy do ciebie.Jak rozmawiasz z Waisem, to zawsze kojarzysz, o co chodzi.Przystanęła przed drzwiami pilnowanymi przed dwóch uzbrojonych Hivistahmów.Widok ten mocno zdziwił Willa.– Ta broń nie zabija, tylko paraliżuje – wyjaśniła dziewczyna.– Szkoda marnować Massudów do służby wartowniczej – uśmiechnęła się.– Nie mówiąc już o ludziach.Zresztą te jaszczury nie musiały jeszcze nigdy strzelać, stąd się nie ucieka.Szepnęła coś do ściennego terminalu i poczekała, aż drzwi się otworzą.Za drugim punktem kontrolnym trafili do wysokiego pokoju ze skromnym umeblowaniem.Echevarria przytrzymała Willa za ramię i przesunęła dłonią po niewidzialnej barierze, za którą kręciło się dwoje więźniów.Mieli dość miejsca.– To cela dla czterech.Nigdy nie pakują ich więcej do jednego pomieszczenia.Will zamrugał.Więźniowie w prostych ubraniach spojrzeli na niego z nie mniejszym zainteresowaniem.Niewielkie oczy wyglądały spod wydatnych brwi, kostna wypustka okalała cofnięte ku tyłowi uszy, nos był płaski, z dwoma otworami, usta małe, ale robiły wrażenie zdolnych do szerokiego rozwarcia, być może za sprawą elastycznego zawieszenia szczęk.Ręce długie, nogi dziwnie krótkie.Pomijając te różnice, więźniowie bardzo przypominali ludzi.– Aszreganie – skrzywiła się Maria.– Facjaty do śmiechu i ogólnie kanciaści, ale zbytnio się od nas nie różnią, co? Nie pomylisz ich z Massudami czy S’vanami, ale ciebie mogliby udawać.Mnie nie.Nie jestem aż tak szpetna.Jeden z obcych podszedł do bariery i powiedział coś cicho.– Chce wiedzieć, kim jesteś – powiedziała Echevarria.– Rozumiesz go? – spytał Will, ale zaraz przypomniał sobie, że musi dostroić translator.– Nie nosisz munduru i to go zdumiało.– To sojusznicy Ampliturów?– Od jakichś sześciuset lat.Dość, żeby dostać kuku na muniu.Wszyscy od dawna nic tylko marzą o tym cholernym Celu.– Rzeczywiście są bardzo podobni do nas.– My też to zauważyliśmy – powiedział osobnik rodzaju męskiego.Głos miał chropawy, ale miły.– Jestem tylko prostym żołnierzem naszej sprawy, niewiele wiem o teorii równoległej ewolucji.Nie śmiem się wypowiadać na ten temat.– Uśmiechnął się.Will zmusił się, żeby przemówić.– Dlaczego Ampliturowie dążą do podbicia innych ludów? Czemu pozwalacie, by wami pomiatali?Oboje Aszreganie wymienili zdumione spojrzenia.– Wobec Celu nie ma panów ani sług.Każdy pomaga najlepiej, jak umie.Aszreganie walczą.Ampliturowie doradzają.Maria przysunęła się bliżej.Pachniała naprawdę intensywnie.– Seńor Davis chyba nie przesadził, prawda? Ampliturowie nie wydają rozkazów, podsuwają tylko „sugestie”.Aszreganie podsłuchali ostatnie słowa.– Całymi latami moglibyśmy dyskutować o semantyce.Ale czy ludzie nie przyjmują rady od S’vanów? A przecież to nie czyni jeszcze S’vanów niczyimi panami.– W walce robimy to, co sami uznamy za stosowne – wypaliła Maria.– W ogniu każdy improwizuje – odparł jeniec.– Skoro chcecie żyć dla tego swojego Celu – wtrącił się pospiesznie Will – to niech wam będzie, ale skąd ten upór, by wszystkich w to wpakować?– Sami wiemy, że łatwiej byłoby was zignorować.Mniej byłoby bólu i cierpienia.Ale ktoś, kto doświadczył światłości Celu, nie może z czystym sumieniem odmówić innym szansy do poznania tego piękna.Szansy na wyniesienie do miana istot prawdziwie cywilizowanych.– Może i tak – naciskał Will – ale jeśli ktoś nie życzy sobie takiego wyniesienia, nie pragnie waszego „piękna”?Aszreganie znów się uśmiechnęli.– Spójrz wokoło.Co widzisz? Massudów, Hivistahmów i S’vanów zjednoczonych w walce przeciwko prawdziwej jedności i pokojowi.Splot jest tworem z gruntu sztucznym, spajanym jedynie przez fałszywe przekonanie, że można odwrócić się od Celu.Gdyby nie walka ze Wspólnotą, dawno już zaczęlibyście wybijać się wzajemnie.W ten sposób nigdy nie osiągniecie prawdziwej harmonii [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl