, Chmielewska Joanna Zbieg okolic 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie robiła wrażenia kurtyzany, którą czeka majątek, raczej przeciwnie.Umoralniająco spytałam, czy nie wolałaby jakiejś innej pracy, bo, moim zdaniem, ten zawód to ciężki chleb.Westchnęła, przyznała mi rację, ale na tym się skończyło.Na zmianę profesji nie miała ochoty.Nie jestem Armia Zbawienia i siłą jej nawracać nie będę, wzruszyłam ramionami, pozwoliłam jeszcze trochę posiedzieć w oczekiwaniu, czy tamci nie wrócą, po godzinie wyszła boso, z butami w ręku, żeby nie robić hałasu.Spotkałam ją później jeszcze ze trzy razy w rozmaitych miejscach, wrażenie robiła wcale nie lepsze, widocznie, mimo pracowitości, nie wiodło jej się zbyt dobrze, kłaniała mi się i porozumiewawczo mrugała.Teraz napatoczyłam się na nią piąty raz.Biegiem prawie doprowadziła mnie na peron pociągów podmiejskich i wepchnęła do elektrycznego do Pruszkowa.— Nie zdążyli za nami — stwierdziła z zadowoleniem, spoglądając przez szybę w chwili, gdy pociąg ruszał.— To te ruskie, jak się walą, to i taranem nie przejdzie.Ja wszystko widziałam i muszę pani powiedzieć, co tam było, bo mnie się zdaje, że na panią czatują.Podzielałam jej pogląd.Usiadłyśmy w kącie.Trochę jej ta relacja wychodziła chaotycznie, ale udało mi się zrozumieć, że podejrzała i podsłuchała kilka wydarzeń i rozmów, z czego pierwsze przypadkiem, a resztę specjalnie.Ułożyłam to sobie chronologicznie.Świadkiem mojego występu nie była, za to potem na własne oczy widziała, jak wsiadłam z torbą do autobusu.Następnie trafiła przypadkiem na moment, kiedy mój bagażowy, kończąc dyżur, zabrał spod lady dużą, zieloną torbę i oddalił się razem z nią, przez nikogo nie zaczepiany, potem zaś usłyszała, jak o tę torbę i o facetkę, która ją zostawiła, ktoś pytał jego zmiennika, zmiennik nic nie wiedział, a ona nie słuchała dalej, bo jeszcze nie zgadła, że to o mnie chodzi, aczkolwiek pamiętała, że do autobusu wsiadłam z torbą.Taką samą akurat zabrał bagażowy, rozdwojenia toreb nie rozumie do tej pory.Następnie ten pierwszy bagażowy znów przyszedł na dyżur z torbą i tak gdzieś pod koniec zrzucił sobie na nogę jakiś ciężar z półki, drewnianą skrzynkę chyba.Zabrało go pogotowie, ale przytomny był i swoje rzeczy wziął, w tym torbę spod lady.Następnie znów podsłuchała, jak jakiś inny umawiał się z bagażowym w kwestii facetki, która przyjdzie po torbę, co z tą torbą, jak rany…? Opisał facetkę dokładnie i wtedy zgadła, że to ja.Ci wszyscy bagażowi mają jakąś sitwę z Turkami, a możliwe, że także z ruskimi i jej się zdaje, co tam zdaje, ona wie na pewno, że czasem dowożą narkotyki.Jeden, nie ten mój, tylko drugi, od jednych bierze, a drugim wydaje, nic ją to nie obchodzi, więc nawet nie wie, czy są to ciągle ci sami, czy różni.Potem udało jej się usłyszeć, jak się zmawiali, dwóch miało zająć bagażowego, a trzeci przeszukać przechowalnię, bo ta torba mogła być gdzieś tam schowana.Jak się nie znajdzie, mają dopaść facetkę, znaczy chyba mnie, i przycisnąć zdrowo, a ona dobrze wie, jak takie przyciskanie wygląda i nie życzy mi tego.W dodatku pytały o mnie gliny, tajniak jeden z kolejnym bagażowym gadał, z tym akurat, co jest teraz, bagażowy miał dać znak, jak się tylko pokażę, a szczególnie, jak zacznę gadać o torbie.Ona uważa, że tę torbę ma bagażowy ze złamaną nogą i tak się składa, że ona wie, gdzie on mieszka, bo raz ją wziął do siebie, ja k jego żony niebyłe.Darmo, tylko za to, żeby mogła sobie czasem w tej przechowalni posiedzieć, walizki oddają i zaraz widać, czy będą mieli chwilę czasu na rozrywki.Wyspecjalizowała się w tej metodzie.Z dworca Zachodniego wracałyśmy oddzielnie.Zanim wysiadłam na Centralnym, zmieniłam zdanie i zdecydowałam wszelkie wizyty zacząć od Mikołaja, Wściekłość na niego roznosiła mnie i ćmiła umysł, musiałam pozbyć się furii, żeby działać dalej przytomnie.Zawartość upiornej torby wypełniła mi świat, powie, co do niej wepchnął, albo go pazurami rozszarpię na sztuki!Nie obchodziła mnie baba z przeciwka, niech wygląda do upojenia, niech przelezie cała przez ten swój wizjer! Bez tchu, ale za to w rekordowym tempie, przebyłam piekielne schody.Nie patrząc, bo i tak mi było ciemno w oczach, zapukałam do drzwi, najpierw delikatnie, potem mocniej, potem rąbnęłam pięścią.Umarł tam, czy co…? Może wyszedł z domu, może w ogóle łgał na temat tego kręgosłupa, może naprawdę nic mu nie jest… Szlag mnie trafi, zostawię mu kartkę…I dopiero w tym momencie, szukając na drzwiach miejsca, gdzie mogłabym tę kartkę wetknąć, ujrzałam plomby.Trzy paski papieru z urzędową pieczęcią, przylepione do futryny.Ki diabeł…? Prawdziwe czy sam je wyprodukował w jakichś tajemniczych celach? Był zdolny do takich mistyfikacji, ale na wszelki wypadek zrezygnowałam z kartki.Zawahałam się, spróbowałam ukoić nieco wewnętrzne żywioły i nieco się zastanowić.W sytuacjach podbramkowych myśl działa ze zdwojoną szybkością, a tu mnie nagle ostro tknęło.Coś mi niegdyś ględził Mikołaj o średnim aparacie partyjnym.Ci na wierzchu, zadufani w sobie, podobno wierzyli święcie w dożywotność synekury i nie zabezpieczali się wcale, nie zależało im na własności i prawnym posiadaniu, bo mieli przydzielone, ci średni natomiast prezentowali albo więcej rozumu, albo więcej chciwości i zadbali o swoją przyszłość.Nie wszyscy może, niektórzy.Wśród tych niektórych był taki jeden…Za skarby świata nie mogłam sobie przypomnieć, jakiego rodzaju był to pracownik.Z ochrony? Z księgowości? Jakiś sekretarz? Doradca albo może kontroler? Bóg raczy wiedzieć, jakie oni tam mieli wydziały i stanowiska, Mikołaj nie mówił wyraźnie, a ja nie starałam się zapamiętać, ale ów jeden był zdecydowanie interesujący [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl