, Edwards Eve Kroniki Rodu Lacey 01 Alchemia miłoœci 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Och, pani, twoje towarzystwo jest dla mnie zaszczytem, a niedyshonorem.Prawda, że nie przepadam za twoim ojcem, za tobardzo cenię ciebie.Teraz prawił jej pochlebstwa jak ten dawny hrabia, któregospotkała w Windsorze.Uśmiechnęła się.-Jak można cenić dziewczynę całą podrapaną i obsypanąliśćmi? Osobliwy masz gust, mój panie.- Przyznaję.- Skłonił się jej z rozbawieniem.Ellie przygryzławargę.- Czemu nagle stałeś się taki uprzejmy wobec mnie? Hrabiazdjął jej z włosów puszek dmuchawca.- Powiedzmy, że naprawiam mury, nie tylko dosłownie.- Nie żałujesz zatem, że pozwoliłeś mi tu zostać?Zdecydowanie pokręcił głową.- O, nie.Oferuję ci swoją opiekę tak długo, jak pozostaniesz wmoich włościach, lady Eleanor.A skoro siłą rzeczy dotyczy onatakże twego ojca, nauczę się z tym żyć.- Niestety, dotyczy.- Ellie stłumiła uśmiech.-Trudno.Spróbuję zbyt wiele o nim nie myśleć.Ellie dygnęła.- Panie mój, dziękuję za wszystko.- %7łyczę dobrego dnia.Do zobaczenia, pani.Odeszła, czując na plecach jego spojrzenie.Dziwne to byłospotkanie, ale dodało Ellie otuchy.Już nie musi obawiać sięhrabiego, a przynajmniej jego wrogości wobec sir Arthura.Innąsprawą było zagrożenie, jaką stanowił dla jej serca. Następne parę tygodni minęło Willowi spokojnie.Przygotowania do wizyty Percevalów szły gładko dziękiMadremu nadzorowi jego matki.Dwie komnaty gościnne zostałyna nowo pobielone, a kobierce porządnie wytrzepane i wprawniezacerowane przez szwaczki.Tobias wrócił pod skrzydła swojegopreceptora, przez co w domu zrobiło się znacznie spokojniej.James wyjechał na uczelnię, obiecując, że wróci, jak tylkozakończą się egzaminy, aby powitać dostojnych gości.W oczach niewtajemniczonych hrabia (tak oficjalnie myślał osobie Will) normalnie wypełniał swoje obowiązki, zajmując siękorespondencją, objeżdżając swoje pola i wysłuchując skargpoddanych.I tylko on sam wiedział, jak daleko mu było do stanunormalności.Wbrew zdrowemu rozsądkowi nie potrafił trzymaćsię z dala od lady Eleanor i nazbyt często pod byle pretekstemodwiedzał ją u damy Holton.Miał poczucie, jakby całe jego życiekręciło się obecnie wokół tej skromnej osóbki, o której nie-ustannie myślał, zamiast skupić się na ziemskich obowiązkachpana rozległych włości, mającego wysoką pozycję wśródszlachty.Ten dzień był typowy: miał sprawdzić, jak idą prace przynaprawie młyna w Bowman Hill, a tymczasem uznał, żeważniejsza jest konieczność porozmawiania z damą Holton o jejnieobecności na ostatnich dwóch niedzielnych nabożeństwach.Normalnie zostawiłby takie sprawy pastorowi Bagleyowi, leczzwyciężyła pokusa, by przy okazji spojrzeć w ciemne oczy innejdamy. - Diego, popilnuj Barbary'ego  polecił słudze, zsiadając zkonia.- Tak, wielki panie.Will pokręcił głową.Mimo usiłowań nie był w stanie odwiesćczarnoskórego chłopaka od tej napuszonej tytułomanii.Podejrzewał, że sługa robi to dla żartu, ale czy któryś pannarzekałby na zbyt uniżonego sługę?- Nie wiem, ile czasu mi to zajmie.- Rozumiem, panie.Dama niekoniecznie musi cię milepowitać.- Diego pogładził chrapy konia, a ogier parsknął zzadowoleniem.- Dama Holton zawsze jest dla mnie miła.Will wyprostował kryzę i przeczesał palcami czuprynę, mającnadzieję, że nie zakurzył się za bardzo w drodze.Specjalnieprzywdział dzisiaj swój ulubiony aksamitny kubrak ze złotymszamerunkiem, koloru czerwonego wina, w którym wyglądałnader szykownie.- Mam na myśli tę młodą damę, o, najpotężniejszy z panów.Tę z włosami koloru owoców dzikiego bzu i oczach jakpolerowany mahoń.Will zaskoczony zerknął na chłopaka.Aż tak było po nimwidać to zauroczenie? Czy wszyscy jego ludzie plotkowali o jegoskłonności do lady Eleanor - a jeśli tak, na ile szkodziło to jegoreputacji?- Gdzie to usłyszałeś, Diego?- Niczego nie słyszałem, najszacowniejszy.Sługa opuścił powieki okolone długimi rzęsami i w pokorzeschylił głowę, lecz czujne ucho Willa wychwyciło w jego głosielekką ironię.- Czy inni też mnie obserwują? - Każdy przygląda się wspaniałemu panu tych ziem.Rzeczywiście, nie było w tym nic dziwnego.- Czy plotkują o damie?Diego na moment podniósł wzrok i w jego oczach pojawił siębłysk rozbawienia.-Ludzie stale gadają, panie mój.A to o krowie, co się ocieliła,a to gęsiach, co uciekły, a to o obcych, co mieszkają wmiasteczku.- Dobrze wiesz, o co mi chodzi, Diego.Nie chciałbym, aby tędamę wzięto na języki tylko dlatego, że czasami odwiedzam jejgospodynię.- Will strzepnął rękawicami trzymanymi w ręku,poirytowany myślą, że nie daj Boże, będzie musiał zrezygnowaćz wizyt.Diego pokręcił głową.-Myślę, że nie, łaskawy panie.Młoda dama zyskała w mieścieżyczliwych przyjaciół i uważa się ją za dobrą i miłą dziewczynę.Nikt nie mówi o niej zle.I ty, panie, wyrażasz się o niej zszacunkiem, więc w powszechnym mniemaniu skłonność do taksłodkiej panny nie jest żadnym dyshonorem.- Słusznie.Ona zaś korzysta z mojej opieki.Jednak byłbym ciwdzięczny, gdybyś pozostał czujny na jakiekolwiek przeciwneopinie i doniósł mi o nich niezwłocznie.- Tak, wielki panie.Will, usatysfakcjonowany rozmową, ruszył ku domowiuskrzydlony myślą, że za chwilę ujrzy lady Eleanor.Zapukał dodrzwi i drgnął z radości, kiedy stanęła w progu.Zukontentowaniem zauważył, że nie usztywnia się już na sam jegowidok, najwyrazniej spodziewając się miłego traktowania. - Witam, panie mój - powiedziała, dygając.Will uznał, że wygląda uroczo w szarozielonej sukni,fartuszku i w czepku na włosach zaplecionych w warkocz.Przewiązała je pomarańczową wstążką - tą samą, którą niedawnozwiązał jedwabny pakunek kryjący jej chusteczkę.- Lady Eleanor Rodriguez, hrabino San Jaime - powitał ją zdwornym ukłonem.Roześmiała się, słysząc ten ceremonialny ton, aż ukazały siędołeczki w policzkach.- Mury naprawione, hrabio?- Mam nadzieję.Czy zastałem może panią Holton?- Niestety, nie.Poszła na rynek.Willa ucieszyła ta nowina.Oszczędziła mu niewygodnejrozmowy z upartą kobietą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl