, Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak myślisz, co zapamiętasz? Widzisz krzesło; zapamiętasz krzesło.Otóż właśnie: „krzesło".Jeśli to mebel z twojego mieszkania, który służy ci od dłuższego czasu i często go widujesz, zapamiętasz go szczególnie: „to krzesło".Rodzajnik określony symbolu pamięci definiuje odsyłacze: na „tym" krześle zwykłem jadać, na „to" krzesło wylałem herbatę, „to" krzesło pogryzł pies znajomego.Lecz bez tych odsyłaczy pozostaje sam symbol, ikona: „krzesło".W stanie nierozwiniętym, nieprzypomnianym - nieaktywnym - ogranicza się do schematycznego wyobrażenia przeważnie plastikowej lub drewnianej konstrukcji o czterech nogach, siedzisku i oparciu.Dopiero po otworzeniu wspomnienia ikona - klik, klik - rozwija się, w mig puchnąc szczegółami i kolorami, realniejąc od kontekstu gęstego od mnogości innych symboli.Naraz krzesło otrzymuje konkretną barwę, wyściółkę, obicia kantów, rysy na drewnie (bo oto okazuje się, że jest drewniane).Przeszłość jak żywa, nieprawdaż? Przerzucisz myśl na coś innego - i ponownie zwinie się do suchego szkieletu symboli.Lecz niekoniecznie muszą to być już te same - takie same - symbole, niekoniecznie w tej samej kombinacji, czasami osadza się i chowa do ikon jakiś element dodany w rozwinięciu, w nieuświadomionej improwizacji umysłu; wchodzi do genetycznej puli.Czyż ewolucja nie wynika z błędów w kopiowaniu? Identycznie w pamięci: fenotypalne (to szerokie, barwne, udekorowane wykradzionymi z magazynu stereotypów bibelotami) rozwinięcie genotypu (ciągu ikon) wpływa na zapis pierwotny.Pomyśl: książki.To też zapis jeno symboliczny.Rzadko znajdziesz opisy układów zmarszczek na twarzach bohaterów, odcieni ich skóry w świetle Księżyca, intonacji głosu, z jaką wypowiadają zdania pytające, oznajmujące, rozkazujące, w śmiechu, gniewie, irytacji, rozpaczy.A wszak nie zieje ci w tym miejscu w wyobraźni czarna dziura, pustka imaginacyjna.Rozwinięcie ikon dokonuje się bez udziału twej woli, nie panujesz nad doborem przydawanych im detali, realizm rośnie wysoką krzywą, choćbyś czytał bajkę o Jasiu i Małgosi.Czy znasz to uczucie - znasz to uczucie, gdy oglądasz ekranizację ulubionej powieści, czytanej wcześniej kilkakrotnie - czy znasz ten odruch odrzucenia, jakim reaguje immunologia twej pamięci na obce, „nieprawdziwe" fizjonomie postaci? Fałsz, nieprawda, podmiana! - krzyczy pamięć.To nie tak było! Przecież pamiętam! Czasami sprzeciw przybiera rozmiary wymagające zamiany psychologii na socjologię.Nieskończone są utrapienia ekranizatorów klasyki.Jaki tam Kmicic z tego Olbrychskiego! Rozerwaliby Hoffmana na strzępy.A dzisiaj - czy znajdzie się taki, co czytając „Trylogię", inną twarz będzie widział pod Babiniczowym kołpaczkiem?Po co piszę to wszystko? Dla usprawiedliwienia? Przed kim? - przed samym sobą? Prościej ograniczyć się do owego bezczelnego stwierdzenia, jakim zacząłem: będę kłamał.Pomińmy intencje.Pamiętam, co pamiętam, i nic na to nie poradzę.Procent prawdy obiektywnej zawartej w tych wspomnieniach pozostaje dziś tak czy owak nie do ustalenia.Zapewne nie jest najwyższy, zważywszy na mą introwertyczną naturę, każącą mi wielokroć analizować każde przeszłe zdarzenie - klik, klik, klik, klik, klik - coraz to inne rozwinięcie ikony za kolejnym z tysięcznych otwarć.Czy na tej budowie stał w ogóle jakikolwiek dźwig?Co zatem odrzekłby Czarny na owe eleganckie wywody doktor Vassone? Czy przyznałby jej rację? Że trudne miał dzieciństwo i że nie jest jak inni ludzie? Wielkie mi odkrycie; jasne, że nie jestem jak inni, nie jestem jak ludzie.Ale Cóż mogę powiedzieć o mym własnym rozwoju psychicznym? Co odziedziczyłem? Jeno czerń, gęstą, tłustą, cuchnącą czerń.Ojciec wyjechał z powrotem do USA, zanim skończyłem dwa lata.Wiem, bo specjalnie sprawdziłem po tym, jak zadzwonili z tą fałszywą informacją o jego wypadku.Więc nie miałem jeszcze dwóch lat; nie zachowałem jego obrazów z zewnątrz: ani rysów twarzy, ani tonu głosu, ani kształtu sylwetki.Co przetrwało - czerń, bo ona jest wieczna, niezniszczalna, niewymazywalna.Gdy chodził do szkoły w Chicago, próbował zgwałcić swoją siostrę, ale nic z tego nie wyszło, potem ją pobił, żeby nie naskarżyła, wybił dwa zęby, mleczne.Plama wypływała mu bez przerwy na powierzchnię przez pamięć owej pierwszej impotencji, coraz straszniejszej z upływającymi latami.Kobiety musiały dlań głośno jęczeć i nigdy, przenigdy nie patrzeć mu w oczy, bo inaczej wracał do niego tamten strach.Matka nienawidziła tych nocy, ciemnych, milczących, gdy walczył z nią we wściekłej miłości, jak się walczy z psem, który nie chce się poddać rygorom smyczy i kagańca.Jego gorące dłonie, oddech niczym rzężenie konającego.Jego rozpacz, jej pogarda.A nie miałem nawet dwóch lat.Czerń, czerń, czerń pokrywa wszystko.Matka.Kość z kości? Dolar z dolara.Przychodziła i stawała nad inkubem, stała tak minuty całe, w bezruchu.Ja wewnątrz: mroczny kłąb krótkich kończyn, wielkiej głowy, spirali sztucznej pępowiny.Wyłączyć zasilanie.Walnąć stołkiem, Zrzucić na podłogę.Nie chcę, nie chcę, nie chcę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl