, dołęga mostowicz tadeusz bracia dalcz i s ka tom ii 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.41 Zanim opadł bezsilny na fotel, otworzyły się z impetem jednocześnie drzwi od korytarza iz sekretariatu.Do gabinetu wpadł Holder i dwaj wozni, którzy pierwszym odruchem rzucilisię na Feliksiaka.Robotnik zasłonił się rękami. Co się stało?  przerażonym głosem zapytał Holder.Krzysztof przetarł palcami oczy i powtórzył bezdzwięcznym głosem: Precz, precz, zabierzcie stąd tego człowieka.Jeden z woznych chwycił Feliksiaka za kołnierz i zaczął nim potrząsać z wściekłością. Puść mnie!  wyrwał się Feliksiak  czy ja co złego zrobiłem?! Tak, tak, puśćcie go  powiedział Krzysztof i zabierzcie stąd.Zostawcie mnie samego. Może podać panu dyrektorowi szklankę wody?  zapytał Holder, gdy wozni i Feliksiakznalezli się za drzwiami. Nie, dziękuję panu  oparł głowę na rękach i siedział nieruchomy.Ten Feliksiak już nieraz nachodził tu pana Pawła.Doprawdy, nie powinien pan dyrektorprzejmować się.Zwłaszcza w takim dniu.Ludzie żadnego wyrozumienia nie mają.Holder przestąpił z nogi na nogę, pozostał jeszcze chwilę, lecz widząc, że Krzysztof nawetnie podnosił nań oczu, skłonił się i wyszedł.Upłynęło dobre pół godziny, zanim Krzysztof zdołał przezwyciężyć bezwład woli, pod-nieść się i pójść do domu.Nie poszedł na górę.Nie mógł teraz widzieć matki.Jej stan nie wywołałby w nim terazwspółczucia, nie umiałby zdobyć się na wyrozumiałość.Ograniczył się do wysłuchania sprawozdania lekarza, nie tknął przygotowanej kolacji izamknął się w swoim pokoju.Teraz wiedział, że już wszystko skończone.Jutro z rana Feliksiak złoży doniesienie policji i pozostanie tylko jedno:  samobójstwo.Może to najlepiej, może to i najmądrzej.Na cmentarzu jest tak pogodnie i cicho.i do-prawdy nie ma po co upierać się przy życiu, kilka lat dłużej czy krócej.Przy takim życiu, wktórym przecie nie zostaje nikt, zupełnie nikt.W pokoju było zimno.Krzysztof otulił się kołdrą i czuł spływające po twarzy łzy: Pawle, Pawle  szeptał, starając się zdusić swój głos i nie dosłyszeć jego brzmienia Pawle, gdybyś mógł dać mi chociaż odrobinę, chociaż mgnienie szczęścia.O ileż łatwiejwówczas byłoby umrzeć.Nie, to nieprawdopodobne, by powstało jakieś istnienie, któregocelem było stać się fragmentem brudu świata, to niemożliwe, by wyzuto je z wszystkich prawczłowieka!.Boże! Przecież we wszystkim jest cel i logika.Czyż nie mam nic do spełnienia!Przejść pustką i być pustką, beztreściwym cierpieniem, nienagrodzonym ani jednym promy-kiem światła.To nieprawda! To niemożliwe!.A jednak rzeczywistości nie można było wymazać.Krzysztof nie pamiętał słów Feliksiaka,nie pamiętał nawet kwoty, o jaką mu chodziło, lecz był pewien jednego: za żadne skarbyświata nie da się wciągnąć w bagno.Raczej śmierć.Raczej kula rewolwerowa, która przeszyje mu mózg, przeniknie do centrówżycia.Ciało zesztywnieje i zacznie się jego rozkład.Rozsypie się w szary pył, połączy się zziemią.Nicość.Nicość, która teraz jest jeszcze jędrnym, wysmukłym ciałem dziewczęcym,nienasyconym, głodnym, spragnionym, żywym kłębowiskiem palących uczuć, nie wydoby-tych porywów.A jednak musi zobaczyć go bodaj raz jeszcze.Musi raz jeszcze dotknąć jego ręki.Potemniech się dzieje co chce.Za drzwiami rozległy się ciche kroki i po chwili pukanie do drzwi. Krzysiu, dziecko moje  ledwie dolatywał głos  otwórz, to ja. Czego mama chce  po pauzie odezwał się Krzysztof. Otwórz, dziecko, proszę cię, zaklinam  klamka poruszyła się niecierpliwie.42 Krzysztof wstał, odkręcił klucz w zamku i uchylił drzwi: Niech mama idzie do łóżka  powiedział w ciemnię, w której nie mógł odróżnić sylwetkipani Teresy.Jednocześnie uczuł na ręku dotyk dłoni i cofnął się.Opanowała go litość i pogarda.Chciałprzytulić matkę i mówić do niej najserdeczniejszymi słowami, lecz równie silnie pragnął rzu-cić jej w twarz najbardziej haniebne słowa wstrętu i potępienia. Dziecko moje jedyne  w ciemności drobne, zimne ręce odszukały ramię Krzysztofa.Objął matkę i po omacku doprowadził do łóżka. Niech się mama uspokoi  powiedział podrażnionym tonem  jest noc.Trzeba spać.Mama jest osłabiona i nie dba o swoje zdrowie. Wiedziałam, że nie śpisz, i przyszłam. Całkiem niepotrzebnie. Musiałam  pani Teresa kurczowo chwyciła Krzysztofa za rękę  musiałam.Zjawił sięKarol  szept staruszki stał się uroczysty  zjawił mi się jego duch i powiedział: idz do dziec-ka swego i ochroń je, bo wisi nad nim nieszczęście.Zapanowała cisza.Na usta Krzysztofa cisnęły się słowa bezlitosne, chłoszczące, niena-wistne.Wstał i zapalił światło: Odprowadzę mamę do łóżka.Trzeba spać. Ja nie zasnę  potrząsnęła głową pani Teresa. Ale ja muszę zasnąć.Ja mam jutro robotę od rana.Może mamę to przekona  szorstkoodpowiedział Krzysztof.Staruszka spojrzała nań przestraszonym, półprzytomnym wzrokiem i nic nie odrzekła.Za-prowadził ją do sypialni, ułożył i wyszedł, lekko trzasnąwszy drzwiami.Całą noc spędził bezsennie.Przed wschodem słońca wziął zimną kąpiel, ubrał się i z szu-flady wydobył mały browning.W magazynie brakowało trzech ładunków.Uzupełnił brak iwsunął broń do kieszeni właśnie w chwili, gdy Karolina przyniosła śniadanie.Wypił herbatę iwyszedł do fabryki.W myśli obliczał, że Feliksiak zrobi doniesienie dopiero około godzinydziesiątej.Jeżeli powie, że uprzedził Krzysztofa o tym, aresztowania można się spodziewaćjeszcze dzisiaj.Warsztaty już były w ruchu.Przechodząc obok hal widział drżące w biegu pasy transmisyj.Wszystkie z niezmordowanym pośpiechem pędziły wciąż w górę.Gdyby obdarzyć je świa-domością, wierzyłyby w celowość swego ruchu dla siebie samych.A zerwanie się byłoby dlanich śmiercią.Czymże właściwie jest śmierć, jeżeli nie przerwaniem bezcelowego ruchu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl