, Cook Robin Coma 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście o wiele bardziej wolałabym zostać w Głównym.Gdybym miała okazję, potrafiłabym udowodnić, że jestem dobrą studentką.Pomyślałam sobie, że pan jako szef chirurgii, zdając sobie sprawę, że nie marnowałam czasu, mógłby może wpłynąć na cofnięcie tej decyzji.- Jako główny chirurg powinienem zostać powiadomiony o pani wydaleniu.Zaraz porozmawiam z doktorem Bellowsem.- Zdaje się, że on też nic o tym nie wie.Decyzję w tej sprawie podjął pan Oren.- Oren? Hmm, to ciekawe.Cóż, nic nie obiecuję, ale zbadam wszystko.Na pewno jednak nie cieszy się pani najlepszą opinią wśród naszych lekarzy i anestezjologów.- Przyjmę każdą pana decyzję.Mam do pana jeszcze jedną prośbę.Czy mógłby mi pan załatwić wizytę w Instytucie Jeffersona? Bardzo chciałabym odwiedzić Bermana, tego pacjenta.Mam przeczucie, że jeżeli znów go zobaczę, to być może wycofam się z tej awantury.- Ależ pani ma wymagania, Susan.Ale zadzwonię do nich i zbadam, co się da zrobić.Instytut nie podlega akademii.Został wprawdzie wzniesiony z funduszów państwowych, ale Ministerstwo Zdrowia powierzyło zarząd nad nim prywatnej firmie.Niewiele więc mam tam do powiedzenia.Sprawdzę jednak, czy można to załatwić.Proszę dzwonić do mnie jutro o dziewiątej, a dam pani odpowiedź.Susan odłożyła słuchawkę.Głęboko zamyślona przygryzła, jak to miała w zwyczaju, wargę.Zabolało.Zapatrzyła się niewidzącym wzrokiem w plakaty wiszące na ścianach pokoju.Szybko szeregując w myślach wypadki ostatnich dni, próbowała ustalić, czy nie łączy ich ze sobą coś, co uszło jej uwagi.Wiedziona impulsem wstała i rozpakowała zakupiony strój pielęgniarki, a potem zaczęła suszyć włosy.W kwadrans później przejrzała się w lustrze.Strój leżał na niej zupełnie dobrze.Jeszcze raz wzięła do ręki fotografię brata.Na razie jej rodzinie nie groziło niebezpieczeństwo.W szkołach rozpoczęły się właśnie zimowe ferie i jej bliscy wyjechali na tydzień na narty do Aspen.Środa, 25 lutegoGodzina 19.15Susan nie miała złudzeń co do swojej sytuacji.Była w niebezpieczeństwie i musiała działać z głową.Ten, kto postanowił ją nastraszyć, z pewnością spodziewał się, że przynajmniej przez jakiś czas będzie się bać i przestanie robić głupstwa.Przez najbliższe czterdzieści osiem godzin mogła więc liczyć na względną swobodę ruchów.A potem, kto wie.Najbardziej pokrzepiało ją to, że uznano ją za godną nastraszenia.Chyba wpadła na właściwy trop ł miała w ręku więcej atutów, niż była w stanie ocenić.Zupełnie jak ów profesor, który pracowicie zebrał wszelkie informacje potrzebne do odkrycia tajemnicy kwasu DNA, ale nie uporządkował ich odpowiednio, i trzeba było geniusza Watsona i Cricka, żeby doprowadzić rzecz do końca i dostrzec skończoną cząsteczkę we wspaniałej podwójnej spirali.Dokładnie przekartkowała swój notes, odczytując zapiski.Przeczytała ponownie uwagi na temat śpiączki i jej przypadków, podkreślając ustępy, do których zamierzała wrócić, oraz odszukała tytuł książki, którą widziała w gabinecie Harrisa.Potem raz jeszcze zagłębiła się w lekturze sprawozdań o przebiegu leczenia Nancy Greenly oraz na temat dwóch przypadków zatrzymania oddychania.Była pewna, że zawierają rozwiązanie.Zwiększenie prawdopodobieństwa wykrycia, co je łączy, wymagało jednak więcej danych.Karty choroby! Potrzebowała kart McLeary’ego.Kwadrans po dziewiętnastej była gotowa do wyjścia.Jak gdyby grała w filmie szpiegowskim, wyjrzała przez okno na parking sprawdzając, czy na pewno nikt jej nie śledzi.Przebiegała wzrokiem samochody, ale nie było tam nikogo.Zaciągnęła więc zasłony w oknach i zostawiwszy zapalone światło, zamknęła drzwi na klucz.Na korytarzu stała przez chwilę bez ruchu, po czym - tak jak to podpatrzyła w kinie - skręciła w kulkę zwitek papieru i starannie wetknęła go między drzwi a framugę, tuż przy podłodze.W podziemiach akademika był tunel prowadzący do budynku wydziału anatomii i patologii.Biegły tędy rury centralnego ogrzewania i przewody elektryczne.Susan i jej koleżanki korzystały z niego w przypadku niepogody.Wprawdzie Susan nie miała pewności, czy jest śledzona, ale na wszelki wypadek chciała to udaremnić, a przynajmniej utrudnić.Przejście łączące budynek akademii z dziekanatem było otwarte.Dotarłszy tam, opuściła budynek przez drzwi biblioteki medycznej i wyszła na aleję Huntingtona, gdzie złapała taksówkę.Po kilkuset metrach kazała taksówkarzowi zawrócić i przejechać obok miejsca, skąd ją zabrał.Wtuliwszy się głębiej w płaszcz, tak żeby jej nikt nie spostrzegł, starała się wypatrzeć, czy nie jest śledzona.Ale nie zauważyła nikogo o podejrzanym wyglądzie.Odetchnąwszy z ulgą, kazała się zawieźć do szpitala.Jak każdy zawodowy bandzior, Angelo D’Ambrosio był zadowolony z pomyślnie zakończonej roboty.Po ostrzeżeniu Susan wrócił na aleję Huntingtona i na rogu alei Longfellowa złapał taksówkę.Taksówkarz był uszczęśliwiony, bo nareszcie trafił mu się kurs na lotnisko, co oznaczało godziwy zarobek i ani chybi pokaźny napiwek.Przed D’Ambrosiem woził jedynie starsze panie jadące po zakupy do supermarketu.Zadowolony z tego, co dziś zdziałał, D’Ambrosio usadowił się w taksówce.Nie miał pojęcia, dlaczego zlecono mu tę robotę.Zresztą rzadko kiedy wiedział, dlaczego go wynajmują i, prawdę mówiąc, nie pragnął wiedzieć.Już parę razy się zdarzyło, że kiedy informacje i wskazówki były bardziej szczegółowe, zawsze wynikały jakieś kłopoty.Tym razem kazano mu po prostu polecieć do Bostonu i zatrzymać się w śródmiejskim hotelu Sheraton pod nazwiskiem George Taranto.Nazajutrz rano miał się udać na Stewart 1833 do sutereny zamieszkanej przez niejakiego Waltersa i zmusić go do napisania kartki z tekstem „Lekarstwa były moje.Boję się konsekwencji”, a potem załatwić się z nim tak, żeby jego śmierć wyglądała na samobójstwo.Następnie miał się spotkać sam na sam ze studentką medycyny Susan Wheeler, i „śmiertelnie ją przerazić” ostrzegając, że jeżeli nie powróci do zwykłych zajęć, grozi jej niebezpieczeństwo.Polecenia kończyły się przestrogami o potrzebie zachowania ostrożności.Było też trochę informacji o dziewczynie, kim jest, jaki ma rozkład dnia, oraz fotografia jej brata.Spojrzawszy na zegarek, D’Ambrosio upewnił się, że bez trudu zdąży na samolot do Chicago odlatujący o 20.45.Pewien był też, że w czynnej przez całą dobę skrytce bagażowej nr 12 nie opodal biura reklamacji bagażu znajdzie przygotowane dla siebie tysiąc dolarów.Zadowolony, przyglądał się grze migoczących świateł, które przesuwały się za szybą.Przyszedł mu na myśl Walters i próbował odgadnąć, co mogło łączyć takiego upiora z tą ślicznotką.Przypomniało mu się, jak wyglądała i jak musiał walczyć ze sobą, żeby jej nie napocząć.Myśl o sadystycznych rozkoszach sprawiła, że obudziła się jego męskość.Spostrzegł, że marzy o tym, żeby jeszcze raz zlecono mu „skontaktować się” z panną Wheeler.No, a gdyby do tego doszło, postanowił, że jej nie przepuści.Kiedy znalazł się na dworcu lotniczym, wszedł do budki telefonicznej.Zadanie wymagało dopełnienia jeszcze jednej małej formalności: musiał zadzwonić do centrali w Chicago i zameldować o wykonanej robocie.Zgodnie z instrukcją wywołany numer zadzwonił siedem razy.- Dom pana Sandlera - odezwał się głos na drugim końcu drutu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl