, Cook Robin Coma (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed sobą miał trupa.Z jego pozbawionej skóry twarzy wyzierały obnażone zęby i gałki oczne, a włosy były ściągnięte z czaszki jak skóra zwierzęcia.Brakowało mu też części piersi i brzucha, a usunięte wcześniej wnętrzności piętrzyły się wrzucone byle jak w otwartą jamę ciała.D’Ambrosio zawrócił ku drzwiom, żeby zapalić światło.Jednakże spostrzegłszy wysokie okna, z obawy przed zaalarmowaniem uczelnianej straży porzucił ten zamiar.Wprawdzie nie wątpił, że poradzi sobie z paroma niedoświadczonymi strażnikami, ale nie chciał, żeby mu przeszkadzano w rozprawie z Susan.Po kolei usunął płachty ze wszystkich stołów, starając się nie patrzeć na pokrojone ciała.Chciał się po prostu upewnić, czy Susan nie ukryła się pod jedną z nich.Skończywszy, rozejrzał się po sali.Po prawej stronie wisiało na łańcuszkach kilka szkieletów, kołysząc się wolno w prądzie powietrza wywołanym otwieraniem drzwi.Za nimi stała duża szafa zastawiona słojami z preparatami.Natomiast w końcu sali znajdowały się trzy biurka i dwoje drzwi.Jedne wyglądały na drzwi do chłodni, drugie na drzwi szafy.Szafa była pusta.U drzwi chłodni dojrzał zwieszającą się ze skobla stalową zatyczkę.Uśmiechnął się nieznacznie i przełożył pistolet do lewej ręki.Otworzywszy drzwi, po raz drugi cofnął się ze strachem.Wiszące zwłoki wydawały mu się armią upiorów.Tak był wstrząśnięty ich widokiem, że wzrok przeskakiwał mu z jednego ciała na drugie.Z niechęcią przestąpił próg chłodni i natychmiast poczuł ziąb.- Wiem, że tu jesteś, cipo.Wyjdź, to sobie znowu pogadamy - mówił coraz cichszym głosem.Ciasnota pomieszczenia i obecność truposzów działały mu na nerwy, nie pamiętał, żeby kiedyś był aż tak zdenerwowany.Zajrzał pomiędzy pierwszy i drugi rząd zamrożonych ciał, a potem zrobiwszy dwa kroki w prawo, zerknął między środkowe rzędy i dostrzegł w tyle pomieszczenia światło nie osłoniętej żarówki.Oglądając się na drzwi, zrobił jeszcze parę kroków i spojrzał w ostatni korytarz utworzony z wiszących zwłok.Zaciśnięte na szynie palce Susan, wiszącej na końcu drugiego rzędu nieboszczyków, zaczęły się rozluźniać.Nie wiedziała, gdzie znajduje się D’Ambrosio, dopóki się znowu nie odezwał.- Co z tobą, laluniu? Nie zmuszaj mnie, żebym cię poszukał.Była pewna, że oprych stoi przy ostatnim rzędzie, a więc musiała to zrobić albo teraz, albo nigdy.Zebrawszy wszystkie siły, pchnęła nogami wiszące przed nią pomarszczone zwłoki kobiety.Zrobiła to w ten sposób, że trzymając się szyny i zapierając plecami o twardy jak skała tors wiszących jako ostatnie w rzędzie zwłok stukilowego Murzyna, podkurczyła nogi i oparła je na plecach staruszki.Niezwykle wolno, z początku niemal niezauważalnie, cały drugi rząd zamrożonych ciał zaczął się posuwać do przodu.Pokonawszy opór ich pierwotnego bezwładu, Susan napierając nogami nadawała im nieuchronnego pędu.Cała grupa posuwała się na łożyskach naprzód niczym kostki domina.Słysząc ich ruch, D’Ambrosio wytężył słuch.Zastygł na ułamek sekundy, próbując odgadnąć, skąd bierze się ów dziwny dźwięk.Z kocią zwinnością obrócił się i zaczął wycofywać ku drzwiom, ale nie dość szybko.Gdy był przy drugim rzędzie i spostrzegł poruszające się ciała, bez namysłu podniósł pistolet i wystrzelił.Ale ten, kto go zaatakował, i tak już nie żył.Zamarznięte wargi mężczyzny, który pędził na niego z zaskakującą szybkością, wykrzywione były w upiornym półuśmiechu.Stukilogramowa ludzka mrożonka zwaliła się na D’Ambrosia z taką siłą, że odrzuciła go pod ścianę.Kolejne ciała spadały teraz błyskawicznie jedno po drugim.Kilka z nich, które zerwały się z haków, utworzyło bezładny stos - plątaninę zmrożonych torsów i kończyn.Susan puściła szynę, zeskoczyła na podłogę i popędziła ku otwartym drzwiom.D’Ambrosio próbował wygrzebać się spod trupów odpychając je, ale był zbyt obolały i nie miał się o co zaprzeć, a poza tym dławiły go wyziewy płynu do balsamowania zwłok.Chciał chwycić Susan, kiedy obok niego przebiegała, i szarpał się, żeby wyswobodzić pistolet i w nią wycelować, ale broń przygniatała chropowata martwa ręka.- Kurwa! - krzyknął, z całej mocy napierając na przygniatający go ciężar martwego ciała.Ale kiedy wstał i, torując sobie drogę wśród zwalonych zwłok, rzucił się ku zamykającym się drzwiom, Susan była już za progiem i pchała je z drugiej strony z całych sił, tak że nabrawszy rozpędu, domknęły się.Szczęknął zatrzask.Kiedy mozoliła się ze stalową zatyczką, w chłodni D’Ambrosio sięgał do zamka.Wyprzedziła go o ułamek sekundy: zatyczką powróciła na swoje miejsce.Susan cofnęła się, serce waliło jej jak młotem.Najpierw usłyszała stłumiony okrzyk, a potem głuchy odgłos.D’Ambrosio strzelał do drzwi, ale miały one trzydzieści centymetrów grubości i kilka następnych strzałów nie wyrządziło im szkody.Obróciła się i puściła biegiem.Dopiero teraz w pełni zdała sobie sprawę, w jakim była niebezpieczeństwie.Nie mogąc opanować drżenia, walczyła z płaczem.Ktoś musiał jej pomóc!Czwartek, 26 lutegoGodzina 2.11Beacon Hill było pogrążone we śnie.Kiedy taksówka skręciła z Charles Street w Mount Vernon i wspinała się ku domom mieszkalnym, ulica była kompletnie pusta - ani ludzi, ani samochodów, nawet psów.Tylko w nielicznych oknach paliły się światła i gdyby nie zapalone gazowe lampy, można by pomyśleć, że nikt tutaj nie mieszka.Zapłaciwszy za kurs, Susan spojrzała w górę i w dół ulicy sprawdzając, czy nikt jej nie śledzi.Po ucieczce z chłodni była tak przestraszona, że postanowiła nie wracać do akademika.Nie wiedziała, czy D’Ambrosio działał sam, czy miał wspólnika, ale teraz nie miała najmniejszej ochoty tego sprawdzić.Po opuszczeniu wydziału anatomii przebiegła obok budynku dziekanatu i minąwszy wydział medycyny społecznej, dotarła do alei Huntingtona.Pora była późna i znalezienie taksówki zabrało jej piętnaście minut.Pomyślała o Bellowsie.Był jedyną osobą, do której mogła się zwrócić o drugiej nad ranem, on jeden mógł zrozumieć jej sytuację.Martwiło ją jedynie, że może być śledzona, a nie chciała go narażać na najmniejsze niebezpieczeństwo.Tak więc kiedy znalazła się w holu jego domu, zdecydowała się odczekać pięć minut, zanim zadzwoni do jego mieszkania, żeby się upewnić, że nikt za nią nie szedł.Hol był nie ogrzewany, więc żeby nie zmarznąć, przez kilka minut dreptała w miejscu.Po przeżyciach związanych z D’Ambrosiem zaczynała odzyskiwać jasność myśli i próbowała wytłumaczyć fakt, dlaczego tak szybko wrócił.Przecież kiedy wracała do szpitala, aby zdobyć karty i przeszukać sale operacyjne, nikt jej, o ile wiedziała, nie śledził.Nikt nie miał pojęcia, że tam była.Zatrzymała się i przez oszklone drzwi wyjrzała na ulicę.Bellows! Bellows spotkał ją w świetlicy! On jeden wiedział, że nie zaniechała poszukiwań - pokazywała mu karty pacjentów! Znów zaczęła dreptać w miejscu, gromiąc się w duchu za idiotyczne myśli, lecz zaraz znieruchomiała, bo przypomniało jej się, że Bellows był zamieszany w sprawę lekarstw znalezionych w tamtej szafce i że to właśnie on odkrył zwłoki Waltersa, kiedy ten popełnił samobójstwo.Obejrzała się i zerknęła przez zamknięte oszklone drzwi do wnętrza domu, zauważając, że schody są przykryte czerwonym dywanem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl