, Conrad Joseph Zlota strzala (SCAN dal 767) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale już po chwili przestał się mną zajmować.Byłem dla niego niczym.W jego wyobraźni, podnieconej przez dziką zazdrość, byłem tylko jednym spośród stu tysięcy.Cóż by znaczyła moja śmierć? Nic! Cała ludzkość posiadała tę kobietę.Wiedziałem, jak by wyglądały zaloty Ortegi: «Będziesz moją lub umrzesz.»Wszystko to powinno być jasne jak słońce dla każdego głupca, ale Teresa była, prawdę mówiąc, więcej niż głupia.Była idiotką, istotą opanowaną przez natrętną myśl.Jednakże w skład tej myśli wchodziło wiele pierwiastków i dlatego nie podobna było powiedzieć, do czego okaże się zdolna.Jej uwagi bywały przez to tak zdumiewające, a jej procesy wewnętrzne tak pogmatwane i obmierzłe.Któż mógł odgadnąć, gdzie się u niej kończy prostota, a gdzie się zaczyna przebiegłość? Miała przy tym jeszcze jedną właściwość: nie zapominała nigdy o najdrobniejszej rzeczy mającej związek z jej natrętną myślą.Przypomniałem sobie, jakie niezatarte wrażenie uczyniła na niej rozmowa na temat testamentu Rity i jak zachwycała się sprawiedliwością prawa, które nie wymagało przy dziedziczeniu po siostrze żadnego «papierka».Wspominając teraz ten naiwny zachwyt ujrzałem ją w duchu przytakującą nabożnie rozpętanemu przeznaczeniu.Było rzeczą oczywistą, że Teresa wręczy klucz od sali temu kochanemu, cnotliwemu, bezinteresownemu kuzynowi o puszystych faworytach, temu potępieńcowi, przypuszczając, że Rita zamknie drzwi wiodące do hallu, a nie pomyśli o zamknięciu drugich.Sama sprawiedliwość wymagała, aby ta zbłąkana siostra została zaskoczona znienacka.Cała ta moja analiza trwała bardzo krótko.Obrazy w stosunku do słów są jak światło w stosunku do dźwięku: powstają nieporównanie szybciej.Przeleciało mi to wszystko przez głowę na kształt rozświetlającej błyskawicy.A zaraz potem przyszła pocieszająca myśl, że jedne i drugie drzwi są zamknięte na klucz i że wobec tego niebezpieczeństwo właściwie nie istnieje.Jakiś odgłos jednakże był - a skąd się wziął i dlaczego? Gdyby Ortega po ciemku wpadł do wanny, sprawiłoby to większy hałas i nie przypominałoby zgrzytu.W pokoju nie znajdowało się nic, co by można było potrącić.Ortega mógł jedynie upuścić lichtarz, o ile mu Teresa pożyczyła swojego.To wydawało się możliwe - pokój był jednak wyłożony grubymi matami.I właściwie dlaczego to miałoby się wydarzyć? Czemuż, do licha, nie przyjąć prostszej hipotezy, że podszedł od razu do drzwi i próbował klamki? Oczom wyobraźni przedstawił się ohydny widok człowieka przyczajonego przed dziurką od klucza i wytężającego słuch.Podsłuchiwał, nasłuchiwał, czy nie usłyszy oddechu lub jakiegokolwiek poruszenia śpiącej kobiety, którą zamierzał wyrwać światu, żywą czy umarłą.Byłem przeświadczony, że jeszcze podsłuchuje.W jakim celu miałby to czynić - Bóg jeden wie.Mógł’ równie dobrze rozkoszować się pewnością, że ma przed sobą długą noc i że wszystkie godziny tej nocy do niego należą.Wydawało się rzeczą pewną, że naszych szeptów nie mógł słyszeć, gdyż pokój był na to za duży i drzwi zbyt solidne.Mniej zaufania budziły we mnie zamki.- Pssst!Osłaniając ręką usta, przynaglałem Donę Ritę, by wróciła na kanapę.Nie odpowiedziała mi wcale i gdy ująłem ją za ramię, zrozumiałem, że nie ruszy się z miejsca.Zdawało mi się, iż wrosła w gruby, puszysty dywan aubusson, a stała na nam tak nieruchomo, że drogie kamienie, którymi wysadzany był trzon złotej strzały, nie rzucały żadnych ogni, pomimo że padało na nie światło z sześciu świec umieszczonych w kandelabrze nad wezgłowiem kanapy.Chodziło mi przede wszystkim o to, aby Rita się nie zdradziła.Nie będąc psychologiem rozumowałem jak psycholog.Było oczywiste, że ten człowiek świadom jest obecności Rity w domu, ale wiedział o tym tylko ze słyszenia.To samo było już dostatecznym złem.Czułem jednak, że jeśli przekona się o tym osobiście, przy pomocy zmysłów, podchwytując najlżejszy szelest, głos lub poruszenie, szaleństwo jego wzmoże się do tego stopnia, iż gotów jest wysadzić drzwi.Zamek we drzwiach napawał mnie obawą posuniętą do śmieszności.Uczułem okropną nieufność do tego całego domu, który wydawał mi się w tej chwili groźną pułapką.Nie miałem przy sobie żadnej broni, a nie wiedziałem, czy nie posiada jej Ortega.Walka z nim nie przestraszałaby mnie wcale, gdyby o mnie samego chodziło, ale bałem się tego dla Dony Rity.Widok nas dwóch, szczepionych zębami i paznokciami i tarzających się u jej stóp na dywanie, byłby zbyt ohydny.Chciałem oszczędzić jej tego rodzaju wzruszeń zupełnie tak samo, jakby chodziło o uchronienie jej bosych stóp od zetknięcia się z błotem.Bosych stóp tej pasterki z gór, o symbolicznej twarzy… Spojrzałem na jej twarz, którą znieruchomienie czyniło podobna do rzeźbionej maski.Cóż bym dał za to, aby wiedzieć, w jaki sposób postąpić z tą wcieloną tajemnicą, w jaki sposób na nią wpłynąć, jak nią pokierować! Czemuż nie posiadałem daru rozkazywania! W dodatku, odkąd przyszedłem do siebie, odezwały się we mnie dawne skrupuły nie dozwalające mi narzucać się Donie Ricie.Czułem się onieśmielony i zakłopotany.Wpatrywałem się uporczywie w miedzianą klamkę drzwi dzielących nas od sali fechtunkowej, tak jakby ta klamka była żywą istotą.Truchlałem na myśl, że zaraz się poruszy.To musiało prędzej czy później nastąpić.Pochyli się leciutko:.Serce poczęło mi walić, postanowiłem jednak trwać w zastygłej pozie i miałem nadzieję, że Dona Rita okaże się dość rozsądna, by zachować się tak samo.Spojrzałem na nią raz jeszcze i w tej chwili uszu moich doszło słowo: «Ukochana!» - które zabrzmiało w ciszy pokoju, dość wyraźne, choć słabe i żałosne jak ostatnia prośba konającego.Z pełną przytomnością umysłu szepnąłem Donie Ricie w samo ucho: - Zachować absolutną ciszę - i uradowałem, się dostrzegłszy, że mnie słyszy i rozumie, że zachowała jeszcze władzę nad skamieniałymi ustami,Odpowiedziała mi jednym tchem (nasze twarze niemal się stykały):- Niech mnie pan wyprowadzi z tego domu.Rzuciłem okiem na części jej ubrania porozrzucane po całym pokoju i syknąłem: - Nie ruszać się!Stwierdziłem z ulgą, że Rita nie zamierza się poruszyć, jakkolwiek twarz jej poczynała się ożywiać, a usta rozchyliły się w jakimś okropnym uśmiechu.I nie umiałbym powiedzieć, czy odczułem zadowolenie, kiedy nagle ta sama kobieta, której nie wolno mi było dotknąć, chwyciła mnie gwałtownie za przegub ręki.Uczyniła to snadź świadomie, bowiem prawie natychmiast doszło nas powtórzone słowo: «Ukochana» - tym razem głośniejsze i jeśli to możliwe, jeszcze boleśniejsze.Ugodziło mnie ono wprost w serce.A potem zaraz rozległ się ryk: «Odpowiadaj, bestio przeklęta!» - który przeszył Ritę od stóp do głów.Dopóki Ortega nie zaczął trząść klamką, co nastąpiło natychmiast, nie byłem pewien, zza których drzwi przemówił, drzwi bowiem znajdowały się dość blisko siebie.Moje przypuszczenia okazały się słuszne.Ortega był w sali fechtunkowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl