, Conrad Joseph Laguna 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głosy ucichły.Ląd i woda spały niewidzialne, nieporuszone i nie-me.Zdawało się, że nic nie pozostało ze świata prócz migotliwego blaski gwiazd, spływają-cego nieustannie i daremnie w głuchą czerń nocy.30 Biały patrzył przed siebie w ciemność szeroko rozwartymi oczami.Groza i urok, natchnie-nie i tajemnica śmierci  bliskiej, nieuniknionej, niewidzialnej  stłumiły gorączkową ruchli-wość jego rasy, budząc w nim najgłębsze, najmniej uchwytne myśli.Czujna podejrzliwośćupatrująca wszędzie coś złego, żrąca podejrzliwość, która czyha w na szych sercach, wypełzław otaczającą go ciszę głęboką i głuchą, nasycając ją fałszem i ohydą, aż wreszcie cisza tawydała mu się spokojną, nieprzeniknioną maską, kryjącą potworny jakiś gwałt.Przelotne apotężne wzburzenie targnęło całą istotą białego i ziemia spowita w gwiazdzisty spokój stałasię dlań mroczną krainą nieludzkich walk bojowiskiem duchów strasznych i czarownychwzniosłych i ohydnych, walczących zapamiętale o władzę nad naszymi bezbronnymi sercami,nie spokojną, tajemniczą krainą niewyczerpanych pragnień i lęków.%7łałosny szept wysnuł się z mroku, szept smutny i przerażający, jak gdyby wielkie, samot-ne lasy usiłowały wsączyć do uszu białego mądrość swej niezmiernej i wyniosłej obojętności.Niepewne i nieuchwytne dzwięki krążyły wokół niego w powietrzu, kształtując się z wolna wsłowa i wreszcie spłynęły szemrzącym strumieniem cichych, monotonnych zdań.Wzdrygnąłsię jak człowiek nagle ze snu zbudzony i zmienił nieznacznie pozę.Arsat, nieruchomy i nie-wyrazny jak cień, siedział z pochyloną głową nad migotaniem gwiazd i mówił cichym, sen-nym głosem:.bo gdzież złożyć ciężar swej troski, jeśli nie w sercu przyjaciela? Mężowi przystoimówić o wojnie i o miłości.Ty wiesz, tuanie, czym jest wojna, i patrzyłeś na mnie, gdy wchwili niebezpieczeństwa szukałem śmierci, jak inni szukają życia.Słowa napisane mogązaginąć.Można napisać kłamstwo, ale to, co oglądały nasze oczy, jest prawdą i pozostaje wpamięci. Pamiętam  rzekł spokojnie biały.Arsat ciągnął dalej głosem posępnym i opanowanym: Dlatego będę ci mówił o miłości.Będę mówił w mroku.Będę mówił, póki noc i miłośćme przeminą i póki oko dnia me padnie na moją żałość i moją hańbę; na moją poczerniałątwarz; na moje zgorzało serce.Krótkie, nikłe westchnienie powstrzymało na chwilę Jego słowa, które płynęły nie podkre-ślone żadnym gestem, żadnym poruszeniem. Gdy minął czas wojny i zamieszek i gdy opuściłeś mój kraj w pogoni za swymi pragnie-niami, których my, wyspiarze zrozumieć nie możemy, mnie i memu bratu przypadło znowu wudziale nosić miecz za władcą, jak to czyniliśmy i dawni Wiesz, że pochodzimy z wielkiego,panującego rodu i że bardziej niż ktokolwiek byliśmy godni piastować znamię władzy naprawym ramieniu.A w czasach pomyślności Si Dendring zaszczycał nas swoją łaską, tak jakmy w czasach smutku staliśmy przy nim wiernie i nieustraszenie.Nastał czas pokoju.Czasłowów na jelenie i walk kogucich; czczej gadaniny i głupich swarów między mężami, którychbrzuchy są pełne, a broń rdzewieje.Lecz siewca śledził bez trwogi wzrost młodych pędówryżu, a kupcy snuli się ciągle; wyruszali chudzi i wracali utuczeni na wody naszej spokojnejrzeki.Przywozili kłamstwa i prawdę razem zmieszane, tak że żaden mąż nie wiedział, kiedysię radować, a kiedy smucić.Słyszeli także i o tobie, tuanie.Widziano cię tu i widziano cięówdzie.A ja cieszyłem się, że o tobie słyszę, bo nasze burzliwe czasy żyły w mej pamięci, iwspominałem cię zawsze, aż nadszedł czas, oczy moje nic już w przeszłości widzieć nie mo-gły, bo ujrzały tę, która umiera tu  w chacie.Urwał i wyszeptał przejmującym głosem: O Mara bahia! O dolo!Po chwili ciągnął znów nieco głośniej: Nie ma gorszego wroga i nie ma lepszego przyjaciela nad brata, tuanie, gdyż bratwszystko o bracie, a w doskonałej wiedzy i dobra, i zła siła.Kochałem swego brata.Posze-dłem więc do niego i wyznałem mu, że patrzeć mogę tylko na jedno oblicze, że słuchać mogęjednego głosu.Poradził mi:  Otwórz przed nią serce, aby ujrzała, co się w nim dzieje  i cze-31 kaj.Cierpliwość jest mądrością.Może się zdarzyć, że Inchi Midah umrze albo że nasz władcaotrząśnie się z lęku przed niewiastą.Czekałem więc!.Pamiętasz, tuanie, kobietę o zakwe-fionej twarzy  pamiętasz trwogę naszego władcy przed jej przebiegłością i wybuchamigniewu.Nie chciała puścić od siebie swej służebnicy  i cóż na to mogłem poradzić? Leczsyciłem głód mego serca krótkimi spojrzeniami i słowami rzucanymi ukradkiem.Za dniawałęsałem się po ścieżce wiodącej do kąpieli, a gdy słońce zapadło za lasy, skradałem sięwzdłuż jaśminowego żywopłotu otaczającego dziedziniec kobiet.Mówiliśmy do siebie, niewidząc się nawzajem, przez woń kwiatów, przez zasłonę liści, przez zdzbła wysokiej trawystojącej bez ruchu przed naszymi ustami, tak wielka była nasza ostrożność, tak cichy szeptnaszej wielkiej tęsknoty.Czas mijał szybko.i wśród kobiet lęgły się plotki  a nasi wrogo-wie czuwali. Brat mój spochmurniał, ja zaś zacząłem myśleć o zabójstwie i okrutnej śmier-ci.Ludzie z mego plemienia biorą to, czego pożądają, tak jak i wy, biali.Bywa niekiedy, żewojownik musi zapomnieć o wierności i szacunku.Potęga i władza jest w ręku panujących,ale wszyscy ludzie mają prawo do miłości, do siły i do odwagi.Mój brat powiedział:  Zabie-rzesz ją spośród nich.Otośmy obaj jak jeden mąż.A ja odrzekłem:  Niech się to prędko sta-nie, bo nie masz dla mnie ciepła w blasku słońca, które jej nie oświeca.Nadeszła wreszcienasza godzina, kiedy władca otoczony możnymi wyruszył ku ujściu rzeki na połów ryb przyświetle pochodni.Zebrały się tam setki łodzi, a na białym piasku między wodą a lasem zbu-dowano szałasy z listowia dla dworu radży.Dymy ognisk snuły się jak niebieska mgła wie-czorna, a wśród niej wiele głosów tryskało weselem, Gdy przygotowano łodzie, by ruszyć nawypłaszanie ryb, brat podszedł do mnie i rzekł:  Dzisiaj! Opatrzyłem broń, a kiedy czas nad-szedł, łódz nasza zajęła miejsce w kręgu czółen z pochodniami.Zwiatła jaśniały nad wodą,lecz za kołem czółen panowała ciemność.Podniosły się krzyki, podniecenie upoiło ludzi doszaleństwa i wtedy wysunęliśmy się cichaczem.Woda pochłonęła naszą pochodnię i ruszyli-śmy z powrotem do brzegu, kędy panował mrok rozświetlony gdzieniegdzie żarem dopalają-cych się ognisk.Od strony szałasów dochodziły nas rozmowy niewolnic.Znalezliśmy na ko-niec miejsce ustronne i ciche.Czekaliśmy.Zjawiła się wreszcie.Ujrzeliśmy, jak biegła chyżoi lekko wzdłuż brzegu, śladów za sobą nie zostawiając, niby liść gnany wiatrem do morza.Mój brat rzekł posępnie:  Idz i wez ją.Zanieś ją do naszego czółna.Uniosłem ją w ramio-nach.Dyszała ciężko.Serce jej biło o moją pierś.Rzekłem:  Zabieram cię od tych ludzi.Przybiegłaś na krzyk mego serca i ramiona moje unoszą cię do łodzi wbrew woli władców. Tak być musi  powiedział mój brat. Jesteśmy ludzmi, którzy biorą to, czego pożądają, iumieją bronić swej zdobyczy przeciw wielu wrogom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl