,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy widział pan wychodzącą stamtąd panią Franklin?- Tak.- Czy miała coś w ręku?- Niosła małą buteleczkę w zaciśniętej prawej dłoni.- Czy jest pan tego absolutnie pewien?- Tak.- Czy zmieszała się na pana widok?- Speszyła się.Tak.Koroner przystąpił do podsumowania.Werdykt, powiedział, powinien orzec, czy pani Franklin zginęła z własnej ręki, czy została otruta przez osobę postronną.Przyczyna jej śmierci nie ulega wątpliwości.Wyniki sekcji są jednoznaczne.Śmierć nastąpiła na skutek zatrucia sulfatem fizostygminy.Przysięgli muszą stwierdzić na podstawie zeznań świadków, czy trucizna została zażyta przypadkowo, z pełną świadomością, czy też została podana zmarłej przez osobę lub osoby trzecie.Zmarła miewała napady melancholii, była słabego zdrowia i mimo iż nie cierpiała na żadne schorzenia organiczne, była silnie znerwicowana.Pan Herkules Poi-rot, którego słowa mają najwyższą wagę, zeznał, że w dniu poprzedzającym jej śmierć pani Franklin odwiedziła laboratorium męża i że widział ją wychodzącą stamtąd z małą buteleczką w ręku.Na jego widok speszyła się.Nie jest więc wykluczone, że przysięgli dojdą do wniosku, iż pani Franklin wykradła truciznę z laboratorium, ponieważ zamierzała ją zażyć w celach samobójczych.Wierzyła, jak się wydaje, obsesyjnie, że stoi mężowi na zawadzie.Należy podkreślić, że pan Franklin był mężem niezwykle uważającym i dobrym, że nigdy nie okazywał zniecierpliwienia stanem zdrowia żony i nie wyrzucał jej, że uniemożliwia mu karierę.Była to jej własna idée fixe.Kobiety nerwowe często ulegają tego rodzaju urojeniom.Nie ma, co prawda, niezbitych dowodów na to, w jakich okolicznościach i w jaki sposób trucizna została zażyta.Fakt, że buteleczka nie została odnaleziona, komplikuje nieco sprawę, ale - jak to sugerowała siostra Craven - nie jest wykluczone, że pani Franklin wypłukała ją i postawiła na jednej z półek w łazience, skąd prawdopodobnie wzięła ją, zanim udała się do laboratorium.Przysięgli będą musieli odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania, zanim wydadzą werdykt.Stało się to w rekordowo krótkim czasie.Przysięgli orzekli zgodnie, że pani Franklin targnęła się na własne życie w momencie chwilowej niepoczytalności.2W pół godziny później znajdowałem się wraz z Poirotem w jego pokoju.Wyglądał na człowieka skrajnie wyczerpanego.Curtiss położył go do łóżka i podał mu jakieś lekarstwo na wzmocnienie.Marzyłem o tym, żeby z nim porozmawiać, ale musiałem cierpliwie czekać, aż jego służący wreszcie wyjdzie z pokoju.Wtedy dopiero wybuchnąłem:- Czy to prawda, Poirot, co im tam nagadałeś? Czy rzeczywiście widziałeś na własne oczy tę buteleczkę w ręku pani Franklin?Na posiniałych wargach mojego przyjaciela zakwitł słaby uśmiech.- A czy ty jej nie widziałeś, drogi przyjacielu?- Ależ skąd!- Ale mogłeś jej przecież nie zauważyć, prawda?- Oczywiście, że tak.Trudno by mi było przysiąc, że nie miała buteleczki w ręku.- Spojrzałem podejrzliwie na Poirota.- To nieważne.Chodzi o to, czy widziałeś tą buteleczkę, czy nie?- Nie posądzasz mnie chyba o kłamstwo, przyjacielu?- Po tobie spodziewam się wszystkiego.- Hastings, ty chyba nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać! Gdzie się podziała twoja wiara we mnie?- No cóż - skapitulowałem.- Nie sądzę, że mógłbyś posunąć się aż do krzywoprzysięstwa.- Przecież nie składałem przysięgi.- A więc to było kłamstwo?Poirot machnął ręką.- Co powiedziałem, mon ami, to powiedziałem.Nie warto się nad tym rozwodzić.- Ja ciebie już zupełnie nie rozumiem! - krzyknąłem.- Czego znowu nie rozumiesz?- Twoich zeznań.Że jakoby pani Franklin rozmawiała z tobą o samobójstwie i opowieści o tym, że była w głębokiej depresji.- Enfin, przecież słyszałeś na własne uszy, że tak mówiła.- Owszem, ale tylko w przystępie złego humoru.Ty tego tak nie sformułowałeś.- Bo może nie chciałem.- Jednym słowem, chciałeś, żeby stwierdzono samobójstwo?Poirot milczał przez chwilę.- Wydaje mi się, Hastings, że ty nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji.No więc, dobrze, jeżeli wolisz.rzeczywiście liczyłem na orzeczenie, że pani Franklin zginęła z własnej ręki.- Ale sam wcale nie jesteś o tym przekonany, prawda?Poirot bardzo powoli pokręcił głową.- Jesteś pewien, że została zamordowana, mów!- Tak jest, Hastings.Ta kobieta została zamordowana.- Więc dlaczego przyczyniasz się do zatarcia śladów? Dlaczego chcesz, żeby jej śmierć została uznana za samobójstwo? Przecież z chwilą, kiedy zapada werdykt, zamyka się śledztwo.- Właśnie.- I to ci jest na rękę?- Tak.- Ale dlaczego?- Czy to możliwe, że ty tego nie rozumiesz? W takim razie dajmy sobie już spokój.Musisz mi wierzyć na słowo.To było morderstwo.Zamierzone, zaplanowane, starannie wykonane morderstwo.Przecież uprzedzałem cię od początku, Hastings, że w tym domu zostanie popełniona zbrodnia i że najprawdopodobniej nie uda nam się jej zapobiec, ponieważ morderca jest równie bezwzględny, co zdecydowany.Wzdrygnąłem się.- A co będzie dalej?Poirot uśmiechnął się.- No cóż.Zagadka śmierci pani Franklin została wyjaśniona, opatrzona etykietką i sklasyfikowana jako samobójstwo.Ale my, Hastings, ty i ja, nie możemy spocząć.Będziemy drążyć dalej, i to pod ziemią, jak krety.I prędzej czy później Iks wpadnie w nasze ręce.- A jeżeli tymczasem jeszcze kogoś zamorduje, to co wtedy?Poirot potrząsnął głową.- Nie wydaje mi się to możliwe.Chyba że ktoś coś wie albo widział, ale wówczas ujawniłoby się to na pewno w czasie rozprawy wstępnej.ROZDZIAŁ XV1Dni, jakie nastąpiły bezpośrednio po śmierci pani Franklin, zatarły się nieco w mojej pamięci.Odbył się, oczywiście, pogrzeb, na który przybyła spora gromada ciekawskich parafian miejscowego kościoła.Kiedy wychodziliśmy z cmentarza, podeszła do mnie stara kobieta o przykrym głosie i wyblakłych oczach.- Chyba pana już tu kiedyś widziałam? - zagadnęła.- To niewykluczone - odparłem.- Pewnie ze dwadzieścia lat temu, a może i więcej - ciągnęła.- Co to się zmarło starszej pani z majątku.To było nasze pierwsze morderstwo w Styles.Ale nie ostatnie.Zawsze to mówiłam.Wszyscy wtedy wiedzieli, że mąż wyprawił ją na tamten świat.Starą panią Inglethorp, jeżeli pan sobie przypomina.Wróble na dachu o tym ćwierkały.- Uśmiechnęła się chytrze.- Może tym razem to też robota mężulka?- Co też pani plecie! - warknąłem.- Czy nie czytała pani, że stwierdzono samobójstwo?- No tak.Ale przecież bywają pomyłki, co? - Stara szturchnęła mnie łokciem w bok.- Doktory.ci już wiedzą, jak się pozbyć człowieka, a podobno za dobrą żoną to ona nie była.Spojrzałem na nią z taką furią, że cofnęła się o kilka kroków, mrucząc pod nosem, że przecież nie miała nic złego na myśli, ale że to przecież nie jest zwyczajna rzecz, jak dwa razy z rzędu zdarza się taka sama historia.- No i że pan tym razem też się tutaj znalazł.Ciekawe!Przez jedną szaloną chwilę zastanawiałem się, czy ona mnie przypadkiem nie posądza o popełnienie obydwu zbrodni.Zdenerwowało mnie to.Boże, jakże niesamowitą bywa podejrzliwość mieszkańców małych miasteczek [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|