, Christie Agatha Kurtyna (SCAN dal 1049) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy widział pan wychodzącą stamtąd panią Franklin?- Tak.- Czy miała coś w ręku?- Niosła małą buteleczkę w zaciśniętej prawej dłoni.- Czy jest pan tego absolutnie pewien?- Tak.- Czy zmieszała się na pana widok?- Speszyła się.Tak.Koroner przystąpił do podsumowania.Werdykt, powie­dział, powinien orzec, czy pani Franklin zginęła z własnej ręki, czy została otruta przez osobę postronną.Przyczyna jej śmierci nie ulega wątpliwości.Wyniki sekcji są jednoznacz­ne.Śmierć nastąpiła na skutek zatrucia sulfatem fizostygminy.Przysięgli muszą stwierdzić na podstawie zeznań świadków, czy trucizna została zażyta przypadkowo, z pełną świadomością, czy też została podana zmarłej przez osobę lub osoby trzecie.Zmarła miewała napady melancholii, by­ła słabego zdrowia i mimo iż nie cierpiała na żadne schorze­nia organiczne, była silnie znerwicowana.Pan Herkules Poi-rot, którego słowa mają najwyższą wagę, zeznał, że w dniu poprzedzającym jej śmierć pani Franklin odwiedziła labo­ratorium męża i że widział ją wychodzącą stamtąd z małą buteleczką w ręku.Na jego widok speszyła się.Nie jest więc wykluczone, że przysięgli dojdą do wniosku, iż pani Franklin wykradła truciznę z laboratorium, ponieważ zamie­rzała ją zażyć w celach samobójczych.Wierzyła, jak się wy­daje, obsesyjnie, że stoi mężowi na zawadzie.Należy pod­kreślić, że pan Franklin był mężem niezwykle uważającym i dobrym, że nigdy nie okazywał zniecierpliwienia stanem zdrowia żony i nie wyrzucał jej, że uniemożliwia mu karie­rę.Była to jej własna idée fixe.Kobiety nerwowe często ule­gają tego rodzaju urojeniom.Nie ma, co prawda, niezbitych dowodów na to, w jakich okolicznościach i w jaki sposób trucizna została zażyta.Fakt, że buteleczka nie została od­naleziona, komplikuje nieco sprawę, ale - jak to sugerowa­ła siostra Craven - nie jest wykluczone, że pani Franklin wypłukała ją i postawiła na jednej z półek w łazience, skąd prawdopodobnie wzięła ją, zanim udała się do laborato­rium.Przysięgli będą musieli odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania, zanim wydadzą werdykt.Stało się to w rekordowo krótkim czasie.Przysięgli orzekli zgodnie, że pani Franklin targnęła się na własne życie w momencie chwilowej niepoczytalności.2W pół godziny później znajdowałem się wraz z Poirotem w jego pokoju.Wyglądał na człowieka skrajnie wyczerpa­nego.Curtiss położył go do łóżka i podał mu jakieś lekar­stwo na wzmocnienie.Marzyłem o tym, żeby z nim porozmawiać, ale musiałem cierpliwie czekać, aż jego służący wreszcie wyjdzie z po­koju.Wtedy dopiero wybuchnąłem:- Czy to prawda, Poirot, co im tam nagadałeś? Czy rze­czywiście widziałeś na własne oczy tę buteleczkę w ręku pa­ni Franklin?Na posiniałych wargach mojego przyjaciela zakwitł słaby uśmiech.- A czy ty jej nie widziałeś, drogi przyjacielu?- Ależ skąd!- Ale mogłeś jej przecież nie zauważyć, prawda?- Oczywiście, że tak.Trudno by mi było przysiąc, że nie miała buteleczki w ręku.- Spojrzałem podejrzliwie na Poi­rota.- To nieważne.Chodzi o to, czy widziałeś tą buteleczkę, czy nie?- Nie posądzasz mnie chyba o kłamstwo, przyjacielu?- Po tobie spodziewam się wszystkiego.- Hastings, ty chyba nigdy nie przestaniesz mnie zadzi­wiać! Gdzie się podziała twoja wiara we mnie?- No cóż - skapitulowałem.- Nie sądzę, że mógłbyś po­sunąć się aż do krzywoprzysięstwa.- Przecież nie składałem przysięgi.- A więc to było kłamstwo?Poirot machnął ręką.- Co powiedziałem, mon ami, to powiedziałem.Nie war­to się nad tym rozwodzić.- Ja ciebie już zupełnie nie rozumiem! - krzyknąłem.- Czego znowu nie rozumiesz?- Twoich zeznań.Że jakoby pani Franklin rozmawiała z tobą o samobójstwie i opowieści o tym, że była w głębo­kiej depresji.- Enfin, przecież słyszałeś na własne uszy, że tak mówiła.- Owszem, ale tylko w przystępie złego humoru.Ty tego tak nie sformułowałeś.- Bo może nie chciałem.- Jednym słowem, chciałeś, żeby stwierdzono samobój­stwo?Poirot milczał przez chwilę.- Wydaje mi się, Hastings, że ty nie zdajesz sobie spra­wy z powagi sytuacji.No więc, dobrze, jeżeli wolisz.rze­czywiście liczyłem na orzeczenie, że pani Franklin zginęła z własnej ręki.- Ale sam wcale nie jesteś o tym przekonany, prawda?Poirot bardzo powoli pokręcił głową.- Jesteś pewien, że została zamordowana, mów!- Tak jest, Hastings.Ta kobieta została zamordowana.- Więc dlaczego przyczyniasz się do zatarcia śladów? Dlaczego chcesz, żeby jej śmierć została uznana za samobój­stwo? Przecież z chwilą, kiedy zapada werdykt, zamyka się śledztwo.- Właśnie.- I to ci jest na rękę?- Tak.- Ale dlaczego?- Czy to możliwe, że ty tego nie rozumiesz? W takim ra­zie dajmy sobie już spokój.Musisz mi wierzyć na słowo.To było morderstwo.Zamierzone, zaplanowane, starannie wykonane morderstwo.Przecież uprzedzałem cię od początku, Hastings, że w tym domu zostanie popełniona zbrodnia i że najprawdopodobniej nie uda nam się jej zapobiec, ponie­waż morderca jest równie bezwzględny, co zdecydowany.Wzdrygnąłem się.- A co będzie dalej?Poirot uśmiechnął się.- No cóż.Zagadka śmierci pani Franklin została wyja­śniona, opatrzona etykietką i sklasyfikowana jako samobój­stwo.Ale my, Hastings, ty i ja, nie możemy spocząć.Będzie­my drążyć dalej, i to pod ziemią, jak krety.I prędzej czy później Iks wpadnie w nasze ręce.- A jeżeli tymczasem jeszcze kogoś zamorduje, to co wte­dy?Poirot potrząsnął głową.- Nie wydaje mi się to możliwe.Chyba że ktoś coś wie al­bo widział, ale wówczas ujawniłoby się to na pewno w czasie rozprawy wstępnej.ROZDZIAŁ XV1Dni, jakie nastąpiły bezpośrednio po śmierci pani Franklin, zatarły się nieco w mojej pamięci.Odbył się, oczywiście, po­grzeb, na który przybyła spora gromada ciekawskich parafian miejscowego kościoła.Kiedy wychodziliśmy z cmentarza, podeszła do mnie sta­ra kobieta o przykrym głosie i wyblakłych oczach.- Chyba pana już tu kiedyś widziałam? - zagadnęła.- To niewykluczone - odparłem.- Pewnie ze dwadzieścia lat temu, a może i więcej - ciąg­nęła.- Co to się zmarło starszej pani z majątku.To było na­sze pierwsze morderstwo w Styles.Ale nie ostatnie.Zawsze to mówiłam.Wszyscy wtedy wiedzieli, że mąż wyprawił ją na tamten świat.Starą panią Inglethorp, jeżeli pan sobie przy­pomina.Wróble na dachu o tym ćwierkały.- Uśmiechnęła się chytrze.- Może tym razem to też robota mężulka?- Co też pani plecie! - warknąłem.- Czy nie czytała pani, że stwierdzono samobójstwo?- No tak.Ale przecież bywają pomyłki, co? - Stara szturchnęła mnie łokciem w bok.- Doktory.ci już wiedzą, jak się pozbyć człowieka, a podobno za dobrą żoną to ona nie była.Spojrzałem na nią z taką furią, że cofnęła się o kilka kro­ków, mrucząc pod nosem, że przecież nie miała nic złego na myśli, ale że to przecież nie jest zwyczajna rzecz, jak dwa razy z rzędu zdarza się taka sama historia.- No i że pan tym razem też się tutaj znalazł.Ciekawe!Przez jedną szaloną chwilę zastanawiałem się, czy ona mnie przypadkiem nie posądza o popełnienie obydwu zbrodni.Zdenerwowało mnie to.Boże, jakże niesamowitą bywa podejrzliwość mieszkańców małych miasteczek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl