, Berent Wacław Żywe kamienie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na po³y ockniêtemu mnichowi wypatrzy³a smuga ksiê¿ycowa u stóp tych postaci - dwóchrycerzy jak dwie mary pod okiem miesi¹ca bledsze ¿yciem od onych pañ w kamieniu.Roz-mroczy³y siê i cienie po bokach miesiêcznej smugi, ukazuj¹c jakieS gromady Spi¹cego naschodach ludu.Acedi¹ to tkniête, grodu smutniki, w poodpustowej nocy Sni³y tak mo¿e uprogów koScio³a swój sen o wyzwoleniu.Chy³kiem a czujnie wychyla siê zza wêg³a ulicy pstra wataha ryba³tów i ¿aków wêdrownych,ka¿dy z toporem, czekanem, wid³ami lub k³onic¹ w ku³aku.Niejeden ramiê swe, strzaskanegdzieS ko³o ³okcia, za rêkaw przy garSci podtrzymuje zêbami.Krwi¹ ocieka ta i owa g³owa,a wszystkie dymi¹ jeszcze ¿arem uniesienia.Na placu a¿ zakrzep³ym w srebrzystej oæmie, w mg³awej omartwicy zaSwiatów, stoi rumakamara dziwokszta³tna: ni to koñ siwy dwoistym siod³em okulbaczon, ni to ³asica wyd³u¿ono-Sci¹ cia³a swego Zstêpuj¹ ku niemu rycerze, sp³ywaj¹ po Swietlistym kobiercu.Jednego pa-nowie dosiedli konia - w zaSwiadczenie przyjaxni: - jak chce przykazanie drugie graalowegoszukania.Sztywno trzymaj¹ siê w kulbakach, pr꿹 nogi w strzemionach ku koñskiej a¿ szyi,w górê wznosz¹ koncerze.I jednym ruchem szyj obu obzieraj¹ siê za wagantami.Nie s³ychaæ wcale kopyt têtentu ani kroków ludzi.Bo takiej ciszy uroki s¹cz¹ siê z naSwietlonej wnêki koScio³a, kêdy w blasku miesiêcznymuwysmuklaj¹ siê jeszcze bardziej ¿ywe kamienie pañ Swiêtych.Bo taka ponuroSæ milczeniaczerni siê pogro¿¹ wie¿yc obu.Bo takie zas³uchanie, zapatrzenie jest w tym smoczym kad³u-bie i dziobie kruczyska, które wychynê³o siê ca³e nad wr¹b okapu pozieraæ, jak oto ci¹gniew Swiaty wagantów plemiê bêkarcie za b³êdnymi ojcami wszelkiego - po wieki - tu³actwadusz.Nieodparta si³a podejmuje mnicha z klêczek i wlecze musem po zaczarowanej k³adce ksiê¿y-cowej smugi.Lecz u wêg³a koScio³a, tu¿ na zakrêcie, groza pêta mu nagle kroki.W poprzek drogi le¿y wagant powalony, g³owa m³odego nurza siê policzkiem w ohydnej bia-³o-krwawej mazi i Swieci nad czo³em czerwieni¹ kaptura w dzwonkach; szeroko rozrzuci³ysiê na brukach ramiona martwe, Sciskaj¹c jeszcze w d³oniach smyczek i gêSle igrca.Szmatk¹przyplusn¹³ do ziemi cz³ek zabity, tylko bose stopy i ³ydki waganta wysztywniaj¹ siê trupio91 spod oponki.A w oæmie ksiê¿ycowego tumanu widz¹ siê te nogi chwilami niczym racie ko-smate.W poSwiacie srebrzystej, pod omglon¹ xrenic¹ zaSwiatów, która kszta³t ka¿dy w niewidy od-mienia zda siê ze postaci¹ Panka, gêd¿ca i joculatora pad³a tu pod obuchem na bruki igrasama - wagantów bojownica ze Swiata smutkiem! Mnicha tymczasem ju¿ w dal odnios³o zatamtymi, którzy wychodz¹ z grodu.W g³êbi ulicy - widzi - le¿y pokotem stra¿ pokonana.Niczym wy³om w murze stoi na Scie¿aj po nocy otwarta brama grodzka; most spuszczony.Bieleje za nim wolny goSciniec Swiata.Miêdzy stra¿nikami, wysztywnionymi i po skonie,le¿¹ w k³êbkach cia³a ¿aków jakby porozrzucane tu rogiem szalej¹cego byka.Acz nie¿ywy,przysiad³ jakby po murem si³acz okrutnie gruby; w piersi jego, pod giez³em otwartej, tkwi¹toporzyska czekanów, dziryty i be³ty, miotane jak w tarcz igrzyskow¹.pod nogi po³o¿y³ musiê linochód, zasiekany ca³kiem, w swej blaszkowej ³usce rycerza na linie.W³Ã³cznia z ¿erdzijego popisów, strzaskana w drzazgi i wióry, u³omkiem drewna zosta³a w ku³aku upartym.Nad nimi trzyma siê jeszcze na nogach p³atnerz z potê¿nym dyszlem w garSciach; nim topewnie rozbi³ i wywali³ bramê grodzk¹.Tymczasem broda jego nabija siê okrzepami posokis¹cz¹cej siê z jakiejS rany na g³owie, której nie czuje jeszcze wcale.¯aki ci¹gn¹ go za far-tuch, by poSpiesza³ z gromad¹.Odmachuje siê im niecierpliwie, by czym prêdzej sami wyno-sili siê z grodu.Jako¿ roi³ siê ju¿ na goSciñcu wszystek lud wêdrowny, jaki tej nocy wysypa³ siê by³o z bramymiasta.Niejeden na zboczu drogi siê zamitrê¿y³ motaj¹c w chusty rann¹ g³owê lub ramiê,zanim lekarz nieco dalej od grodu nie opatrzy ich jak trzeba.Od barwistoSci szat ryba³to-wych a¿ siê mieni goSciniec ca³y.Bokami zasiê, chy³kiem - miedz¹ a Scie¿yn¹ - doganiaj¹wagantów ¿aczki grodzkie, które tej nocy porwa³y siê by³o w Swiaty - vitam explorare!.pro-bare omnia!.JakbyS ³opot skrzyde³ s³ysza³, pod¹¿aj¹cych za kluczem: tyle w tych postaciachby³o ci¹gu wêdrownego ptactwa, tyle woli tu³aczej.Wyruszy³ i franciszkanin z wagantami na wêdrowanie swoje - za morze, ku Ziemi Rwiêtej.Nie z dobrawoli pielgrzymi mnich i nie za pobo¿nych mySli przewodem, bo go i Ziemia Rwiê-ta nie Kalwari¹ ju¿ nêci, a pysznymi kolory - na sycenie oczu, na spysznienie d³oni.Otowiod¹ go pod ramiona i wlok¹ w miesiêczne tonie, ni te topielice w wodê, one dwie pogañ-skie boginie tu³actwa, a panie Swiata kolorów: Singunt, wêdrownica goSciñców i jej towarzy-sza, Saga, wiele wiedz¹ca opowiadaczka!.Krêtym wê¿em pnie siê a wybiela na podgórzu droga daleka i urywa na szczycie w ³êku miê-dzy borami.Zastawia te wrota leSne wielka tarcza ksiê¿yca.Widmowo pomykaj¹ siê ku niejna ostatnim ju¿ skrêcie drogi obaj b³êdni rycerze na jednym koniu; p³on¹ koncerze wzniesio-ne.Nie zatrzymuje siê to widmo na prze³êczy - a sunie wprost w baniê ognist¹.Tak wpada w ogieñ, powiadaj¹, ptak Feniks w polocie przeobra¿eñ.Rych³o patrzeæ, a tarcza miesiêczna podejmie siê z nimi wy¿ej - miêdzy gwiazdy.Tak igrce i ¿aki, za przewodem rycerzy b³êdnych, wyruszyli na szukanie Graala.92 CZÊRÆ CZWARTA* * *Wyprzedzi³ lekarz na koniu gromadê ca³¹.Na oklep jedzie - w pop³ochu chwili nie zd¹¿y³osiod³aæ szkapy, ledwie te wory zió³ i kamieni narzuciæ mu zdo³a³ na szyjê.Kiwa siê nad tymiwory ko³pak i broda starego [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl