, Norton Andre Kamien nicosci 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z drugiej strony jednak, wybiegając naprzywitanie, mogłem narazić się na poważne niebezpieczeństwo.Bardzo możliwe, żeprzybysze nie życzyli sobie żadnych świadków swojego lądowania.W tej niejasnejsytuacji pozostało mi tylko jedno.Zacząłem udawać, że jestem ranny poważniej, niż tobyło w rzeczywistości.Chwiałem się i kurczowo trzymałem skały, zupełnie jakbym miał zaraz upaść.Czekałem, aż załogant podejdzie bliżej.Miałem nadzieję, że mój opłakany wygląd będzieświadczył o moim stanie.Może mógłbym go nawet przekonać, że wydalono mnie zestatku w kapsule ratunkowej, żebym nie zaraził załogi chorobą, na którą cierpiałemwcześniej.Na dowód mogłem pokazać blizny i plamy po strupach.Mężczyzna nie podszedł zbyt blisko, mimo iż widział moje ręce i że nie miałembroni.Nie przestał mierzyć do mnie nawet przez chwilę. Coś ty za jeden?Miałem zaledwie parę sekund, żeby wybrać najbezpieczniejszy scenariusz.Zasłoniłemsię rękami i kuląc się pod ścianą, wrzasnąłem najbardziej piskliwym i szalonym głosem,jaki byłem w stanie z siebie wydobyć: Nie.nie! Nie zabijaj! Już jestem zdrowy, nie kłamię! Gorączka minęła.jużwyzdrowiałem.Zatrzymał się i spod przymkniętych powiek obserwował mnie bardzo uważnie.Wiedziałem, że musiał dostrzec plamy na mojej twarzy i rękach. Skąd się tu wziąłeś?  zdawało mi się, że powiedział to już nieco innym tonem.Czyżby udało mi się go przekonać, iż wyrzucono mnie ze statku i bałem się, zarażonyjakąś chorobą, że każdy normalny załogant zabije mnie przy pierwszym spotkaniu? Statek.Nie zabijaj! Mówię ci, jestem zdrowy.gorączka minęła! Pozwól miodejść.nie zbliżę się do ciebie.do twojego statku.Tylko pozwól mi odejść! Stój! Ani kroku dalej!  krzyknął ostrym głosem.Przyłożył jedną dłoń doust i powiedział coś do ukrytego w niej mikrofonu.Nie znałem języka, którymsię posługiwał, ale z tonu, jakim mówił, wywnioskowałem, że musiał rozmawiaćz przełożonym.Wiedziałem, że nadszedł decydujący moment, a moje życie wisiało nawłosku. Ej, ty. odezwał się po chwili  idz przodem. Nie.pozwól mi odejść.nie chcę zarazić. Idziemy!91 Promień lasera przeszył powietrze i uderzył w skałę tuż koło mojej ręki.Czułem jegociepło i krzyknąłem, udając przerażenie.Wiedziałem, że takiej reakcji oczekiwał.Uśmiechnął się szyderczo. Połechtało cię, co? Mam poprawić? Idziemy! Kapitan chce cię widzieć.Bez sprzeciwu wykonałem jego rozkaz.Wolnym krokiem i przesadnie kulejąc,zmierzałem w stronę statku. Co.? Oberwałeś?  spytał widząc, jak się wlokę. Tubylcy.mają maczugi.ścigali mnie. wymamrotałem. Taa.Lubią mięsko.Szczególnie takie jak ty.Spotkanie z nimi to nic miłego.Zabrzmiało to tak, jakby dobrze wiedział, o czym mówiłem.Kuśtykałem więc dalej.Dotarliśmy do wraku, gdzie przywitał nas mutant i drugimężczyzna.Mutant schował już broń, zamiast tego jednak wycelował we mnie swojeśmieszne, pierzaste uszy.Nie wiem, czy mój mentalny kontakt z Eetem zwiększył moje zdolności psi  jeśli jew ogóle miałem  ale gdy zbliżyłem się do obcego, wyczułem, że zaatakował mój umysł.Czułem, że próbował odczytać moje myśli i poniósł klęskę.Nie było między nami takiejwięzi, jak między mną i Eetem.Miałem nadzieję, że nie uda mu się to i pózniej.Zależałomi, by wiedzieli o mnie tylko to, co miałem zamiar im powiedzieć. Wypłoszyłeś go. powiedział drugi załogant. Próbował zwiać? Z taką nogą? Poza tym coś z nim nie tak.Zobacz, co ma na twarzy.Pytający przyjrzał mi się uważnie.Nie był zbyt zadowolony z tego, co zobaczył.Zastanawiałem się, czy pozostałości po dziwnej i wysypce wyglądały aż tak zle.Wydawało mi się, że na rękach plamy były już mniej widoczne.Pewnie przyzwyczaiłemsię do nich na tyle, że nie zwracały mojej uwagi. Lepiej się do niego za bardzo nie zbliżajcie  powiedział. I powiedzcie o nimkapitanowi. Kapitan już czeka.tam na górze.Rusz się!Na rampie stał człowiek.Ktoś popchnął mnie lufą lasera.Zatoczyłem się, mającnadzieję, że wyglądam wystarczająco żałośnie. Rozdział dwunastyDoszliśmy do rampy.Kazali mi się zatrzymać i otoczyli mnie ze wszystkich stron.Broń trzymali w pogotowiu.Człowiek, który tam stał, zbliżył się o parę krokówi uważnie mi się przyglądał.Musiał pochodzić z jednego z najstarszych światów.Po przodkach, którzy jako pierwsiskolonizowali je i nawiązali kontakt z innymi rasami, odziedziczył pewne obce cechy.Widać je było na pierwszy rzut oka.Ubrany w mundur z insygniami kapitana, szczupły,skórą miał ciemniejszą niż większość kosmicznych podróżników.Ale najdziwniejszewrażenie sprawiały oczy i włosy, wyraznie różniące się od ludzkich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl