, Andy Weir Marsjanin (4) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poprzedniego dnia wykonał trzy wyjścia, które były wypełnione intensywnąpracą związaną z utrzymaniem Habu.Tak więc spał lepiej i głębiej, niż miał okazję od dłuższegoczasu.– Dzień dobry, załogo! – zawołała Lewis.– Nastał nowy dzień! Sol 6.! Wstawać i do roboty!Watney dodał swój głos do chóru jęków.– Dawajcie, bez psioczenia – mobilizowała ich.– Macie czterdzieści minut więcej snu, niżmielibyście na Ziemi.Martinez pierwszy wstał ze swojego łóżka.Człowiek z sił powietrznych bez problemu mógłnadążyć za harmonogramem Lewis, wywodzącej się z marynarki wojennej.– Dzień dobry, komandor porucznik – przywitał się rzeczowo.Johanssen usiadła, ale nie wykonała żadnego więcej ruchu w stronę surowego świata poza jejkocami.Była zawodowym programistą, o poranku nigdy nie czuła się rewelacyjnie.Vogel powoli wysunął się z łóżka.Spojrzał na zegarek, bez słowa wciągnął kombinezon iwygładził wszystkie zmarszczki tkaniny, jakie znalazł.Westchnął w duchu na myśl o kolejnym dniubez prysznica.Watney odwrócił się od hałasu, przytulając mocniej poduszkę do głowy.– Hałaśliwi ludzie, idźcie sobie – wymamrotał.– Beck! – krzyknął Martinez, potrząsając lekarzem misji.– Wstawaj i świeć, słonko!– Taa, okej – odparł ten, zaspany.Johanssen spadła z koi na podłogę i tam została.Wyciągając poduszkę z rąk Watneya, Lewis powiedziała:– Wstawaj, Watney! Wujek Sam zapłacił sto tysięcy dolarów za każdą sekundę twojego pobytututaj.– Zła kobieta zabrała poduszkę – wyjęczał Watney, zaciskając mocniej oczy.– Na Ziemi wywalałam z łóżek dwustufuntowych gości.Chcesz zobaczyć, co mogę zrobić przygrawitacji cztery dziesiąte g?– Nie, nie bardzo – odparł, siadając.Po obudzeniu załogi Lewis zajęła miejsce przed konsolą komunikacyjną, żeby sprawdzićwiadomości, które w nocy nadeszły z Houston.Watney poczłapał do szafki z racjami żywnościowymi i wybrał przypadkowe śniadanie.– Podaj mi jajka, dobra? – poprosił Martinez.– Potrafisz to rozróżnić? – zapytał Watney, podając mu paczkę.– Niespecjalnie – odparł Martinez.– Beck, co zjesz? – spytał Watney.– Wszystko jedno.Daj cokolwiek.Watney rzucił mu paczkę.– Vogel, twoje zwyczajowe kiełbaski?– Ja, poproszę.– Wiesz, że jesteś stereotypowy, prawda?– Nie przeszkadza mi to – odpowiedział Vogel, odbierając paczkę ze śniadaniem.– Hej, promyczku! – zawołał Watney do Johanssen.– Jesz dziś śniadanie?– Mnrrn – chrząknęła.– Jestem pewien, że to znaczy nie – zgadywał.Załoga jadła w ciszy.Johanssen w końcu doczłapała do szafki i wzięła pakiet z kawą.Niezdarniedolała ciepłej wody i sączyła kawę, aż przyszło rozbudzenie.– Aktualizacja misji z Houston – powiedziała Lewis.– Satelity pokazują nadchodzącą burzę.Alemożemy prowadzić operacje na zewnątrz do jej uderzenia.Vogel, Martinez, idziecie ze mną nazewnątrz.Johanssen, utknęłaś, sprawdzając raporty pogodowe.Watney, twoje eksperymenty z glebązostały przeniesione na dziś.Beck, sprawdź w spektrometrze próbki z wczorajszego wyjścia.– Czy naprawdę powinniście wychodzić na zewnątrz, gdy zbliża się burza? – spytał Beck.– Houston to autoryzowało – odpowiedziała Lewis.– Wydaje się, że to zbędne ryzyko.– Przylot na Marsa był zbędnym ryzykiem.O co ci chodzi? – spytała Lewis.Beck wzruszył ramionami.– Po prostu bądźcie ostrożni.*Trzy postacie patrzyły na wschód.W wielkich kombinezonach EVA wyglądały identycznie.Tylkoflaga Unii Europejskiej na ramieniu Vogla odróżniała go od Lewis i Martineza, którzy mieli flagiamerykańskie.Ciemność na wschodzie falowała i migotała w promieniach wschodzącego słońca.– Burza – powiedział Vogel po angielsku ze swoim mocnym akcentem – jest bliżej, niż podawałoHouston.– Mamy czas – odparła Lewis.– Skup się na zadaniu.To wyjście ma na celu analizę chemiczną.Vogel, ty jesteś chemikiem, więc decydujesz, co mamy wykopać.– Ja, proszę kopcie na głębokość trzydziestu centymetrów i zbierzcie próbki gleby.Co najmniejsto gramów w każdej.Bardzo ważne, trzydzieści centymetrów w dół.– Tak zrobimy – powiedziała Lewis.– Zostańcie w promieniu stu metrów od Habu.– Yhm – mruknął Vogel.– Tak jest – rzucił Martinez.Rozdzielili się.Znacznie ulepszone od czasu misji Apollo skafandry EVA pozwalały naswobodniejsze poruszanie się.Kopanie, schylanie się i pakowanie próbek przychodziło astronautombez trudu.Po pewnym czasie Lewis zapytała:– Ile potrzebujesz próbek?– Może siedem od każdego?– W porządku, na razie mam cztery – rzekła Lewis.– Ja pięć – zgłosił się Martinez.– Oczywiście nie spodziewamy się, że marynarka dotrzyma krokusiłom powietrznym, prawda?– Tak chcesz się bawić? – zapytała Lewis.– Tylko mówię, co widzę, pani komandor.– Tu Johanssen – usłyszeli głos sysopa w radiu.– Houston zmieniło status burzy na ciężką.Będzietu za piętnaście minut.– Wracamy do bazy – rozkazała Lewis.*Hab trząsł się w ryczącym wietrze, a astronauci tłoczyli się na środku.Wszyscy włożyli swojeskafandry do lotu, na wypadek gdyby musieli się ewakuować do MAV-u i odlecieć.Johanssenpatrzyła w laptopa, a reszta spoglądała na nią.– Utrzymujący się wiatr o prędkości powyżej stu kilometrów na godzinę.W porywach do studwudziestu pięciu – powiedziała.– Rety, skończymy w krainie Oz – powiedział Watney.– Przy jakiej prędkości przerywamy misję?– Formalnie rzecz biorąc, sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę – odparł Martinez.– Przywiększej MAV może się przewrócić.– Jakieś przewidywania co do trasy burzy? – zapytała Lewis.– Jesteśmy na jej skraju – poinformowała ją Johanssen, gapiąc się w ekran.– Będzie gorzej, zanimsię poprawi.Tkanina Habu marszczyła się pod brutalną napaścią, a wewnętrzne wsporniki uginały się i jęczałyprzy każdym porywie.Kakofonia dźwięków stawała się głośniejsza z minuty na minutę.– W porządku – rzuciła Lewis.– Przygotować się do ewakuacji.Idziemy do MAV-u i liczymy naszczęście.Jeśli wiatr będzie za mocny, odlecimy.Opuszczając Hab parami, zgrupowali się przed śluzą pierwszą.Wiatr i piach smagały ich, aleutrzymywali się na nogach.– Widoczność jest prawie zerowa – powiedziała Lewis.– Jeśli się zgubicie, idźcie na mojątelemetrię.Wiatr będzie silniejszy z dala od Habu, bądźcie na to przygotowani.Idąc pod wiatr, zmierzali do MAV-u.Z przodu szli Lewis i Beck, z tyłu – Johanssen i Watney.– Hej – wysapał Watney.– Może moglibyśmy podeprzeć MAV.To by zmniejszyło szansę nawywrotkę.– Jak? – wydyszała Lewis.– Moglibyśmy użyć kabli z farmy słonecznej jako lin.– Oddychał ze świstem przez kilka sekund ikontynuował: – Łaziki mogłyby posłużyć za kotwice [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl