, Andy McNab Kryptonim Bravo Two Zero 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Starałem się też unosić obolałe stopy, aby nie doznać jeszcze większych urazów, gdy tak mnie wleczono.Przeszliśmy w ten sposób kilkanaście metrów.Złapałem oddech, kiedy zatrzymaliśmy się na chwilę przed drzwiami.Zaraz potem zaczęliśmy się wspinać po paru schodkach.Nie widziałem ich, przez co uderzyłem się boleśnie w nogi i zawyłem z bólu.Upadłem, ale powleczono mnie dalej, ponaglając krzykiem i nie szczędząc ciosów.Szliśmy teraz długim korytarzem, rozlegało się ponure echo kroków.Zrobiło się zimno, wnętrze było zapuszczone, wilgotne, niosło pleśnią.Cela musiała być otwarta, bo z marszu ciśnięto mnie w kąt, na podłogę.Kazano usiąść po turecku, podciągnąć kolana, wyprostować plecy.Nie zdjęto kajdanek, a ręce miałem skute z tyłu.Milczałem, nie stawiałem oporu.Sprezentowano mi jeszcze parę ciosów i przekleństw i zatrzaśnięto drzwi.Po dźwięku zorientowałem się, że są żelazne, framuga też, ale musiała być wypaczona, bo kilkakrotnie zatrzaskiwano drzwi, nim udało się je zamknąć.Echo rozchodziło się w ciemności, potęgując moje przerażenie i czarne myśli:Jesteś sam, a przynajmniej tak ci się wydaje.Nie wiesz, co się dzieje.Niczego nie widzisz.Boisz się.Boisz się, jak nie wiem co.Łapiesz powietrze i myślisz, żeby wreszcie nastąpił koniec.Nie masz przy tym pewności, czy rzeczywiście jesteś sam.A może nie wszyscy wyszli, ktoś został i obserwuje, czeka na najmniejszy błąd.Zaciskasz więc zęby, opuszczasz głowę, zasłaniasz się kolanami, bo przecież w każdej chwili znów mogą spaść ciosy.I znów usłyszałem trzask zamykanych drzwi.Domyśliłem się, że to w celi Dingera.Fakt, że obaj wylądowaliśmy w tym samym ulu, dodał mi otuchy.Niewiele mogłem zrobić.W rzeczy samej nie pozostawało nic innego, jak siedzieć i próbować się uspokoić.Brałem głęboki wdech i wolno wydychałem, analizując wydarzenia.Wniosek nasuwał się tylko jeden, że ciąg dalszy będzie zdecydowanie nieprzyjemny.Od­nosiłem wrażenie, że miejsce, w którym się znaleźliśmy, zostało stworzone właśnie na taką okoliczność, a personel zna się na rzeczy.Szok na powitanie i żadnych wahań później.Pytanie brzmiało, czy przywieziono nas już do więzienia, w którym zostaniemy, czy też jest to przejściowa dla nas placówka, której obsługa zwyczajnie pokazuje, kto tu rządzi? Czy już do końca będę siedział skuty z zawiązanymi oczami? Taka perspektywa napawała mnie przerażeniem, że mogę stracić wzrok, nie mówiąc już o rękach.O Boże!Pocieszałem się, wmawiałem w siebie, że jak tylko przystosuję się do nowych warunków, to nie będzie tak źle.Zawsze trzeba się oswajać z nowym domem.Zrazu czujemy się obco, ale po kilku godzinach to się zmienia.Też się oswoję, gdy tylko zdejmą mi przepaskę z oczu.Ciągle jeszcze miałem mapę i kompas, a tym samym jakąś tam pewną przewagę nad moimi prześladowcami.Było zimno, chłód mieszał się z wilgocią.Siedziałem w błocie zmieszanym z gównem.Rękami mogłem dotknąć ściany za plecami.Obłaził z niej tynk, a w miejscu, gdzie ściana stykała się z posadzką, były dziury.Betonowa podłoga była nierówna i szorstka.Bolał mnie tyłek i spróbowałem chociaż trochę zmienić pozycję.Nie udało się wyciągnąć nóg, więc starałem się przechylić nieco na bok, ale przy najmniejszym ruchu ręce bolały jeszcze bardziej.Żadna pozycja nie przynosiła ulgi.Za drzwiami zaczął się ruch, ktoś chodził to w jedną, to w drugą stronę.Domyśliłem się, że obserwują mnie przez jakąś szparę albo judasza, patrzą na nowy nabytek, obojętnie i ciekawie zarazem, jak na zwierzę w klatce.Przyrzekłem sobie, że jeśli kiedyś stąd wyjdę, to nigdy w życiu nie pójdę do zoo.Nie mogłem już wytrzymać bólu rąk i pleców.Patrzą czy nie, muszę zmienić pozycję, bo dłużej nie dam rady.A zresztą, czy miałem coś do stracenia? Trzeba spróbować.Przewróciłem się na bok.Co za ulga, ale w tym samym momencie rozległy się wrzaski.Zaraz wpadną do celi.O kurwa, znowu — krzyczały wszystkie komórki mego ciała.Próbowałem wrócić do poprzedniej pozycji, ale nie zdążyłem.Odsunięto zasuwę w drzwiach i paru strażników zaczęło je otwierać.Nie poddawały się.Zaczęli w nie kopać ze złością, aż puściły z hukiem.Był to najbardziej przerażający i złowieszczy dźwięk, jaki w życiu słyszałem.Wpadli do celi, ciągnęli mnie za włosy, bili i kopali, nie pozostawiając wątpliwości, o co im chodzi.Usadzili mnie jak poprzednio i wyszli zatrzaskując drzwi.Usłyszałem jeszcze trzask zasuwy i cichnące echo kroków.Wygląda na to, że to prawdziwe więzienie i prawdziwa cela.Obserwują mnie bez przerwy.A więc tu nastąpi kres.Stąd nie da się uciec.Jeśli nie zmienią się warunki, nie ma szans na ucieczkę.Ci chłopcy dobrze znali swoje rzemiosło.Reagowali jak trzeba.Pomyślałem, że tak już będzie zawsze.Żadnej nadziei.Nigdy w życiu nie byłem tak przygnębiony, poniżony i samotny.Różne myśli kłębiły mi się w głowie.Czy dano znać Jill, że zaginąłem w czasie akcji i prawdopodobnie nie żyję? Wolałbym, żeby oszczędzono jej tego.Miałem nadzieję, że któremuś z chłopaków udało się jednak przedrzeć do Syrii.A może Irakijczycy zawiadomili Czerwony Krzyż? Kto wie, może pokażą mnie w telewizji, co nie byłoby takie złe.Chociaż trudno przewidzieć efekty.Wystarczy, że w domu martwią się tym, że jest wojna.Jill miała dość specyficzny stosunek do mojej służby.Wolała niczego nie wiedzieć.W ten sposób oszczędzała sobie zmartwień [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl