, Andrzej Pilipiuk Czarownik Iwanow 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O karwia! Szefie, tu jest krokodyl. Co za krokodyl? Brązowy.Taki ze dwa metry.Płynie do góry brzuchem.Zdechły chyba.Wziąć nahol? A! To ten, który zgubili tacy dwaj w zeszłym tygodniu.Mówicie zdechły? Zupełnie zdechły. Wezcie na hol.Zawiadomimy ZOO.Może sobie zabiorą, a jak nie, to zdejmiemyskórę i będzie ozdoba posterunku. Tak jest.Po chwili, pod mostem przybiła do brzegu motorówka z nieprzytomnym Jakubem.Motorówka holowała za sobą dętkę od traktora i zdechłego krokodyla.140 * * *Sala, w której robiono sekcje w warszawskim zoo, mieściła się w budynku kwaran-tanny.Zwiatło żarówek odbijało się w śnieżnobiałych kafelkach.Na stole sekcyjnymleżał zdechły krokodyl.Dwaj weterynarze, jeden z Warszawy, a drugi z Krakowa, sie-dzieli pod ścianą i palili pety, czekając na wyniki badań treści żołądka. Bardzo silna trucizna organiczna  powiedział zaciągając się krakowianin.Neurotoksyna.Mózg prawie mu rozpuściło.Czego on się nażarł? Może kurara?  podsunął warszawiak. I jeszcze Indianin z łukiem? Musiał coś zeżreć.Tylko co? Niespodziewanie drzwiotworzyły się i wszedł profesor. I jak?  zagadnął gość z Krakowa. Co zjadł? To go zabiło  profesor pokazał im słoik wypełniony roztworem.W słoiku pływał odgryziony kawałek zielonej skarpetki Jakuba Wędrowycza. MICHO Jakub Wędrowycz poprawił węzeł krawata.Strzepnął niewidzialne pyłki z klap ma-rynarki.Kawałkiem skórki od boczku przejechał po włosach, żeby lśniły i gładko przy-legały.Szyba panoramicznego okna uchwyciła na chwilę obraz wesołego, schludnieubranego staruszka.Za oknem ciągnęło się aż po horyzont gigantyczne betonowe blo-kowisko. Tatko?  zagadnął jego syn Marek. Haw? Lecę do roboty.Będę tak o czwartej.Odbierz Maciusia ze świetlicy.O pierwszejwróci Gośka, to zrobi obiad. Hy.Obiad to ja sam mogę zrobić. Dobrze.Kup jakiegoś mięsa.Pieniądze są. Wiem gdzie.A ty nie mów głośno, bo te ściany mają uszy.Jeszcze jakiś sąsiad usły-szy i będzie nieszczęście. No, co ty, kto by tu podsłuchiwał? Nie musi podsłuchiwać.Nie wiesz, że wielka płyta jest najlepszym przewodni-kiem dzwięku?Trzasnęły drzwi wejściowe.Jakub włączył telewizor i pokręcił takim dziwnym pu-dełkiem, co było od anteny satelitarnej.Na ekranie pojawiła się tępa gęba, z kwadrato-wym podbródkiem, ozdobiona u góry szopą jasnych włosów.Gęba mówiła coś po nie-miecku. A idzże w cholerę!  wrzasnął Jakub i pokręcił gałką.Szkopa zastąpiła jakaś kicia z dekoltem, która czytała coś z kartki.Wsłuchał sięw śpiewny bełkot, który z siebie wyrzucała i pokręcił ze zrozumieniem głową. Cholera  powiedział z uznaniem.Musi o żarciu gada.Bo wszystkie Francuzy tomają we łbach tylko żarcie,  pokręcił gałką,  i migdalenie,  patrzył przez chwilęz niejakim zdumieniem na parkę szykującą się właśnie do miłego bara-bara.Pokręcił jeszcze. A o żarciu nie mają pojęcia.%7łaby wcinają i ślimaki.Zupełnie jakby nie mogli wy-hodować sobie prosiaczka albo cieliczki. Goworit Moskwa!  powiedział kolejny lektor. Hy! To jest konkret!  ucieszył się staruszek i na parę minut zaprzestał kręcenia.143 Popatrzył na zegar i podjął decyzję.Czas uciekał, trzeba było zaopatrzyć się w pro-wiant na obiad.Zciągnął z siebie garnitur.Przyoblekł ciało wygrzebaną z plecaka zła-chaną kurtką.Namacał w kieszeni procę, kilka  nindżowskich gwiazdek wyciętychz blachy od siewnika oraz zwiniętą linkę hamulcową zaopatrzoną w pętlę, po czym wy-ruszył na polowanie.* * *Gniazdo gołębi zlokalizował bez trudu, w szczelinie między płytami tworzącymiścianę sąsiedniego bloku.Gniazdo było na wysokości, mniej więcej, siódmego piętradziesięciopiętrowego budynku.W sklepie, parę ulic dalej, zakupił dwadzieścia metrówsznura do wieszania bielizny i ruszył do szturmu.Przedostanie się na dach wymagałosforsowania dość wymyślnego zamka produkcji kapitalistycznej, ale w młodości Jakubobrabiał banki i nie było zamka, którego nie byłby w stanie pokonać.Na dachu niezlewiało.Zamotał sznur fachowym, kłusowniczym węzłem, wokół podstawy anteny sateli-tarnej i śmiało spuścił się w trzydziestometrową otchłań.Wiatr trochę nim majtał. To chyba nie był najlepszy dzień na wspinaczkę  stwierdził kłusownik, mijającósme piętro.Wyciągnął z kieszeni flaszkę z piwem i odkapslowawszy ją o mijany parapet, pocią-gnął z lubością kilka łyków.Zrodek dopingujący sprawił, że teraz mógł spuszczać sięszybciej.Wreszcie wyhamował łagodnie koło szczeliny.Z wnętrza dobiegało gruchaniegołębi.Twarz Jakuba wykrzywił dość wredny uśmiech.Puścił się jedną rękę liny.Wiatrznowu zamajtał nim trochę, ale to go nie zraziło.Zapuścił wolną rękę w szczelinę i.W tym momencie opatrzność, czuwająca nad gołębiami, uważała za stosowne zainter-weniować.Antena, o którą zaczepił linkę, wyskoczyła ze swojego gniazda i koziołkując,zaczęła lecieć w dół. Wot te na  zdumiał się egzorcysta, po czym odczepił się w ostatniej chwili odsznura, zanim antena zabrała go ze sobą ku ziemi.Zwisał na jednej ręce, trzymając sięszczeliny.Wiedział, że za kilka minut tam na dole zgromadzi się cały tłum.Ze szczelinywylazł gołąb i zaczął delikatnie stukać go dziobem po palcach. Wynocha  powiedział Jakub.Gołąb nie przestał.Z palca egzorcysty wyciekło trochę krwi. Słuchaj, jak przestaniesz mnie dziobać, to daruję ci życie  obiecał kłusownik.Ptak nie skorzystał z wielkodusznej oferty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl