, Alistair MacLean Cyrk 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A także w rozmowach z milicją, kiedy będzie się pan tłumaczył, jakim cudem doszło do drobnej omyłki z uznaniem mnie za zmarłego.Raz.Dwa.Trzy.- To szantaż.- Naturalnie.Cztery.- Dobrze, już dobrze, dostanie pan te swoje przeklęte fajerwerki.- Harper zamilkł ponuro, a potem dodał z wyrzutem: - MUszę przyznać, że nie znałem pana dotąd od tej strony.- A ja nie znałem dotąd tego cholernego Łubianu.Teraz poznałem.Wiem, jakie mam szanse.Proszę, żeby Maria przywiozła mi jutro te materiały wybuchowe.Czy Wrinfield wie, że dzisiejszego wieczoru to była mistyfikacja.- Oczywiście.- Ryzykował pan sprowadzając tu ze sobą Siergiejewa.- Pomijając, że na to nalegał, ryzykowałbym o wiele bardziej, gdybym tego nie zrobił.Z całą pewnością dopiero to wzbudziłoby jego podejrzenie.- A nie ma żadnych podejrzeń? - Ostatnia rzecz, jaka przyszłaby pułkownikowi Siergiejewowi do głowy, to myśl, że ktoś mógłby być na tyle niemądry, aby wybrać teren jegodziałania do popełnienia samobójstwa.- Pieniądze? - W drugiej wewnętrznej kieszeni.- Na dworze jest lodowato zimno.- W aucie znajdzie pan piękny ciepły płaszcz.- Harper uśmiechnął się.- Na pewno się panu spodoba.- Bruno wskazał głową na otwartą trumnę: - A to? - Zostanie obciążona i zabita dziś w nocy.Pochowamy pana w poniedziałek rano.- Czy mogę sobie wysłać wieniec? - To nie byłoby rozsądne.- Harper uśmiechnął się kącikiem ust.- Ale może pan, oczywiście, wmieszać się dyskretnie w tłum żałobników.Czterdzieści minut później Bruno rozpakowywał się w pokoju hotelowym, zerkając od czasu do czasu na "piękny ciepły płaszcz", który Harper tak przewidująco mu dostarczył.Był zrobiony z grubego sztucznego futra, w pionowe, kręte, biało_czarne pasy i wyglądał kropka w kropkę jak szynszyle za dobrych kilka tysięcy dolarów.Bezspornie był jedyny w swoim rodzaju w całym Krau i zapewne w obrębie setek mil wokół, a poruszenie, jakie Bruno wywołał krocząc przez hall do recepcji, należało uznać za bardziej niż zadowalające: gdy widok futra dodać do faktu, że było niedbale rozpięte, ukazując całą gamę kolorów pod spodem, trudno się dziwić, iż mało kto rzucił choćby okiem na twarz jego właściciela.Bruno zgasił światło, rozsunął story, otworzył okno i wyjrzał.Jego pokój był na tyłach hotelu i wychodził na wąską uliczkę z ciągiem magazynów.Jeśli nawet nie była pogrążona w kompletnychciemnościach, to niewiele brakowało.Jakiś metr od okna znajdowała się drabinka przeciwpożarowa: łatwa i - w połączeniu z ciemnym zaułkiem - idealna droga na wymknięcie się z hotelu.Zbyt łatwa, zbyt idealna.Zgodnie z zaleconą przez Harpera taktyką jawności, Bruno zszedł do restauracji hotelowej na kolację, trzymając pod pachą wschodnioberlińską gazetę z aktualną datą, którą znalazł w walizce.Harper był człowiekiem, dla którego każdy najmniejszy szczegół potrafił mieć znaczenie.Skąd ją zdobył, Bruno nie miał pojęcia.JEgo wejście nie wywołało żadnej wyraźnej sensacji, mieszkańcy Krau, czy przybyli goście byli na to zbyt dobrze wychowani.Tylko uniesione brwi, uśmieszki i szepty świadczyły, że jego obecność nie pozostała niezauważona.Bruno rozejrzał się niedbale wokół.Na widoku nie było nikogo, kto w najmniejszym stopniu wyglądałby na tajnego agenta, chociaż to słaba pociecha: najlepsi agenci nigdy na takich nie wyglądają.Bruno zamówił posiłek i pogrążył się w lekturze.Nazajutrz o ósmej rano znów siedział w restauracji czytając gazetę, tym razem dziennik lokalny.Pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, była duża nota pośmiertna, obwiedziona czarną ramką - grubą na przeszło centymetr - na środku pierwszej strony.Dowiedział się z niej, że umarł podczas tej nocy.Głęboka żałoba ogarnęła wszyst- kich miłośników cyrku na świecie, ale naturalnie nigdzie nie odczuwano jej tak dotkliwie jak w Krau.Później następowało wiele sentymentalnych i filozoficznych rozważań na temat dziwnych kolei losu, który przywiódł Bruna do rodzinnegomiasta, aby tu znalazł śmierć.Miał być pochowany w poniedziałek o jedenastej przed południem.Spodziewano się, że w pogrzebie weźmie udział wielka liczba mieszkańców Krau, chcących złożyć ostatni hołd najświetniejszemu synowi tego miasta, największemu akrobacie wszechczasów.Bruno wziął po śniadaniu gazetę do swojego pokoju, znalazł nożyczki i wyciął artykuł w czarnej ramce, który starannie złożył i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki.Po południu Bruno udał się na zakupy.Dzień był zimny i słoneczny, a on zostawił swoje futro w hotelu.Zrobił to nie z powodu pogody ani z jakiejś wrodzonej wstydliwości - po prostu było zbyt grube, aby nieść je później niepostrzeżenie w pakunku, choćby bardzo ciasno zwiniętym.To miasto Bruno znał lepiej niż jakiekolwiek inne na świecie i mógł bez zbytniego wysiłku pozbyć się każdego, kto by go śledził, ale już po pięciu minutach wiedział, że nikt za nim nie idzie.Skręcił w przecznicę, potem w jeszcze mniejszą uliczkę, niemal wiejską drogę, i wszedł do sklepu z używaną odzieżą, przy którym każdy pchli targ był szczytem wytworności: nawet najlepsze wystawione tu ubrania trudno by określić mianem lekko używanych.Właściciel, starszy, przygarbiony człowiek, którego wodniste oczy pływały za grubymi szkłami okularów i który z pewnością nigdy nie zdołałby go rozpoznać - zapewne nie rozpoznawał nawet członków własnej rodziny - miał oryginalny, ale nad wyraz praktyczny sposób wystawiania swoich towarów na sprzedaż.Poszczególne sztuki garderobyleżały w niechlujnych stosach na podłodze, osobno marynarki, osobno spodnie, płaszcze, koszule i tak dalej.Rzucała się w oczy nieobecność krawatów.Bruno opuścił sklep z pokaźną paczką zawiniętą w mocno przybrudzony szary papier, obwiązany wystrzępionym sznurkiem.Skierował się do najbliższego szaletu, a kiedy stamtąd wyszedł, był zmieniony nie do poznania.Miał na sobie niedopasowane, połatane i wiekowe ubranie, niemożliwie wyświechtane, i nie wyglądał na osobnika, do którego porządny obywatel zechciałby się zbliżyć na odległość paru metrów, a co dopiero pokusić o bliższą znajomość.Brudny, pognieciony beret był o dwa numery za duży i opadał mu na uszy, ciemny płaszcz deszczowy roił się od plam, spodnie były niewiarygodnie wypchane, pomięta, niegdyś granatowa koszula rozchełstana u szyi, a obcasy koślawych butów tak zdarte, że dawało mu to szczególny, kołyszący się krok.Dla dopełnienia obrazu otaczała go przenikliwa woń odstręczająca każdego już na odległość kilku metrów: w celu wytępienia wszy, pcheł i innych niepożądanych żyjątek, handlarz starzyzną zlewał każdą sztukę odzieży środkiem dezynfekującym, który był równie silny jak cuchnący.Ściskając pod pachą szary pakunek Bruno szedł niespiesznie przez miasto.Zapadał zmrok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl