, Ondaatje Michael Angielski pacjent 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak odprężona, jakby już odłożyła utrudzone ręce na noc, jakby już nie miały być jej potrzebne.Caravaggia zachwyciła obecność trzech butelek czerwonego wina na stole.Podszedł, przeczytał nalepki i potrząsnął głową z uznaniem.Wiedział, że saper nie wypije nawet łyka z żadnej z nich.Wszystkie trzy były już odkorkowane.Widocznie Łosoś samotnie przestudiował w bibliotece jakiś podręcznik stołowej etykiety.Potem zobaczył kukurydzę i mięso, i ziemniaki.Hana podała Łososiowi ramię i podeszła wraz z nim do stołu.Jedli i pili, niespodziewanie ciężkie wino zyskiwało w ich ustach niemal konsystencję mięsa.Zaraz też zaczęli się wygłupiać przy toastach na cześć sapera - „wielkiego zaopatrzeniowca” - i rannego Anglika.Pili też nawzajem swoje zdrowie, saper włączał się w te toasty swą szklaneczką wody.I wtedy właśnie zaczął opowiadać o sobie.Caravaggio go do tego zachęcał, choć nie przez cały czas słuchał, podnosząc się chwilami od stołu i przechadzając się wokół, nie mogąc się tym wszystkim nacieszyć.Pragnął tych oboje pożenić, namawiał ich do tego, ale wydawali się podlegać swym własnym dziwnym regułom określającym wzajemne stosunki.To, co robił, było jego rolą.Znowu zasiadł za stołem.Od czasu do czasu spostrzegał, że gasła któraś lampka.Skorupki łusek mieściły w sobie niewiele oliwy.Łosoś wstawał i dopełniał je różową parafiną.- Musimy je utrzymać do północy.Rozmawiali o wojnie, tak już odległej.- Kiedy skończy się już wojna z Japonią, wszyscy powrócą do domu - powiedział Łosoś.- A ty, dokąd ty wrócisz? - spytał Caravaggio.Saper odwrócił głowę, lekko nią pokiwał, lekko potrząsnął, usta rozchylił w uśmiechu.Więc Caravaggio zaczął mówić, zwracając się głównie do Łososia.Pies nieśmiało podszedł do stołu i ułożył łeb na kolanach Caravaggia.Saper przymawiał się o dalsze opowieści z Toronto, jakby to było miejsce jakichś szczególnych cudów.Śniegu pokrywającego miasto, lodu skuwającego port, promów, którymi latem ludzie udawali się na koncerty.Ale naprawdę interesowało go życie Hany, tyle że ona wykręcała się od tematów, które wiązały się z jakimiś ważnymi dla niej momentami.Chciała, żeby Łosoś znał tylko ją teraźniejszą, osobę zapewne bardziej ułomną i bardziej porywczą lub też twardszą i bardziej zdecydowaną niż ta dziewczyna lub młoda kobieta, którą była niegdyś.W jej życiu istniała matka Alicja, ojciec Patryk, macocha Klara i Caravaggio.Wyznała już ich imiona Łososiowi, jakby byli jej wierzycielami albo jej wianem.Byli pozbawieni wad - nie było co do tego wątpliwości.Powoływała się na nich jak na autorytety, jak na poradnik zalecający właściwy sposób gotowania jajek albo doprawiania jagnięcia czosnkiem.Nie wolno było podważać tych autorytetów.No i teraz, bo już był pijany, Caravaggio opowiedział historyjkę o Hanie śpiewającej „Marsyliankę”, którą już uprzednio ją uraczył.- Tak, słyszałem tę pieśń - powiedział Łosoś i zaczął nucić własną jej wersję.- Nie tak - przerwała Hana - masz ją odśpiewać na stojąco!Wstała, zrzuciła tenisówki i weszła na stół.Już tylko cztery lampki dogasały w tle, za jej bosymi stopami.- To dla ciebie, Łososiu, masz się nauczyć ją tak śpiewać! Śpiewam dla c i e b i e.I wyśpiewała „Marsyliankę” w ciemność, poza wyszczerbiony rząd dogasających lampek, poza krąg światła padającego z okna pokoju rannego Anglika, w mroczne niebo przesłaniane falującymi cieniami cyprysów.Ręce wyjęła z kieszeni.Łosoś słyszał już tę pieśń w obozach, czasem w dziwnych sytuacjach, jak wtedy, przed zaimprowizowanym meczem piłkarskim.Caravaggio zaś, kiedy w czasie wojny słuchał tej pieśni, przestał ją lubić.W pamięci zachował wersję Hany sprzed lat.Teraz znów poddawał się jej z przyjemnością, ponieważ to ona znów ją śpiewała, ale rychło spostrzegł różnicę, jaka się w tym śpiewie dokonała.Nie było już w nim uniesienia szesnastolatki, lecz odbicie niepewnego kręgu światła wokół niej, wśród ciemności.Śpiewała tak, jakby się coś w niej zabliźniło, jakby już nikt nie był w stanie zebrać w całość nadziei zawartej w tej pieśni.Jej śpiew nosił piętno tych pięciu lat, które przywiodły ją do tej nocy, nocy jej dwudziestych pierwszych urodzin w czterdziestym piątym roku dwudziestego stulecia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl