, Alistair Maclean Szatanski Wirus poprawiony v 1 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Rzeczywiście w tej chwili to dla nich najlepsze miejsce- przyznałem.Potem jeszcze raz ich przeprosiłem, szybko się pożegnałem i wyszedłem.Na dworze było już całkiem ciemno.Wróciłem do wynajętego samochodu, wsiadłem i wyjechałem z bramy w lewo, do Alfringham.Po jakichś czterystu metrach skręciłem w najbliższą boczną drogę, wyłączyłem silnik i zgasiłem światła.Noga bardzo mnie bolała i powrót do domku Brysona zajął mi prawie piętnaście minut.Okna pokoju zasłaniała stora, ale niezbyt szczelnie.Bez trudu mogłem zobaczyć wszystko, co chciałem.Pani Bryson siedziała na kanapce, płacząc rzewnymi łzami.Mąż obejmował ją jedną ręką, a w drugiej trzymał szklankę whisky opróżnioną więcej niż w połowie.Chipperfield, z taką samą szklanką, wpatrywał się w ogień z pociemniałą i ponurą twarzą.Na wprost mnie siedziała na kanapce pani Chipperfield.Nie widziałem jej twarzy, a tylko jasne włosy, połyskujące w świetle lampy, kiedy pochylała się nad jakimś przedmiotem, który trzymała w dłoni.Nie mogłem dostrzec, co to było, lecz nie musiałem- moje domysły równały się całkowitej pewności.Odszedłem cicho i bez pośpiechu wróciłem do samochodu.Do przyjazdu pociągu z Londynu i.Mary pozostało mi jeszcze dwadzieścia minut.Mary to dla mnie wszystko.Byłem z nią żonaty zaledwie od dwóch miesięcy, ale wiedziałem, że tak będzie do końca moich dni.Jest dla mnie wszystkim.Każdy mężczyzna z łatwością używa takich słów, które są tanie i zwykle nie mają większego znaczenia.Jednak nie w wypadku Mary – trzeba ją najpierw zobaczyć, by uwierzyć, że to prawda.Jest drobną śliczną blondynką o zdumiewająco zielonych oczach.Lecz nie to stanowi o jej wyjątkowości – wieczorem w Londynie, kiedy jest największy ruch, bez trudu można spotkać przynajmniej kilka drobnych ślicznych blondynek na wyciągnięcie ręki.Nie chodzi też o otaczającą ją zaraźliwą atmosferę szczęścia, której każdy ulega, ani o jej nieodparciewesołe usposobienie, czy radość życia rzucającą się w oczy jak u kolibra.W niej jest coś więcej.Coś szczególnego w twarzy, oczach i głosie, we wszystkim, co mówi i robi.Właśnie to sprawia ,że jako jedyna znana mi osoba nie ma wrogów ani wśród kobiet ,ani wśród mężczyzn.Tylko jedno słowo może opisać tę szczególną cechę, choć jest staroświeckie i często używane w ujemnym znaczeniu - dobroć.Mary sama nie znosi tak zwanych dobrych ludzi i nazywa ich świętoszkami, ale jej własna dobroć otacza ją w wyczuwalny sposób niczym pole magnetyczne, przyciągając do niej więcej nieudaczników, rozbitków życiowych, poszkodowanych na ciele i umyśle, niż w sumie kilkanaście osób może spotkać w ciągu całego życia.Jednakowo lgnie do niej staruszek, który dożywa swych dni, drzemiąc na parkowej ławce w bladych promieniach jesiennego słońca, i ptak ze złamanym skrzydłem.Złamane skrzydła to jej specjalność i dopiero teraz zacząłem sobie uświadamiać, że po każdym złamanym skrzydle, jakie leczyła, zjawiało się następne którym poza nią nikt w świecie nie wiedział.Ten idealny obraz dopełnia jedna wada, nadająca Mary cechy ludzkie - wybuchowy charakter co przejawia się w najbardziej widowiskowy sposób z akompaniamentem odpowiednio szokującego języka, ale tylko wówczas, gdy widzi ptaka ze złamanym skrzydłem.albo Osobę, która ponosi za to odpowiedzialność.Jest moją żoną ja wciąż nie przestaję się dziwić, dlaczego za mnie wyszła.Mogła przecież poślubić tylu innych, awybrała właśnie mnie.Pewnie dlatego, że przypomniałem jej ptaka ze złamanym skrzydłem.Gąsienica czołgu, którastrzaskała mi nogę w błocie pod Caen, i ten pocisk gazowy, co tak mi opalił całą połowę twarzy, że Adonis by się do niejnie przyznał - chirurgia plastyczna okazała się bezsilna, a moje lewe oko z trudem rozróżnia dzień i noc - wszystko touczyniło mnie ptakiem ze złamanym skrzydłem.Przyjechał pociąg i zobaczyłem ją, jak wyskakuje z przedziału około dwudziestu metrów ode mnie, a za nią jakiegośtęgiego faceta w średnim wieku, w meloniku i z parasolem, dźwigającego jej walizki - wypisz wymaluj wielkomiejskikapitalista, który gnębi ubogich i eksmituje wdowy i sieroty.Nigdy przedtem go nie widziałem i byłem pewien, że Marygo nie znała.Ona po prostu zniewalała otoczenie ludzie, po których najmniej można się tego spodziewać, wprost bili sięo to, żeby jej pomóc, a ten kapitalista wyglądał na takiego, co umie walczyć.Nadbiegła po peronie i wpadła na mnie z takim impetem, że ledwo utrzymałem się na nogach.Powitaniom nie było końca, a choć wciąż jeszcze nie mogłem się pogodzić ze zdziwionymi spojrzeniami współpasażerów, to jednak powoli zaczynałem się do nich przyzwyczajać.Ostatni raz widziałem ją tego samego dnia rano, a witała się ze mną jak z dawno utraconym kochankiem, który wraca do domu po długoletnim pobycie na pustkowiach Australii.Akurat stawiałem Mary na ziemi, kiedy nadszedł kapitalista, rzucił walizki, promiennie uśmiechnął się do mojej żony, uchylając kapelusza, i ruszył dalej.Odchodząc tanecznym krokiem, wciąż z promiennym uśmiechem zapatrzony w Mary, spadł z peronu.Kiedy wstał i zaczął się otrzepywać, w dalszym ciągu promieniał.Ponownie uchylił kapelusza i znikł.Uważaj, jak się uśmiechasz do swoich wielbicieli powiedziałem surowo.Chcesz, żebym przez ciebie do końca życia pracował wyłącznie na odszkodowania? Ten ciemiężyciel klasy robotniczej, co właśnie sobie poszedł, zmusi mnie do chodzenia w jednym garniturze przez całe życie.- On był naprawdę bardzo miły rzekła z uśmiechem, przyjrzała mi się i nagle spoważniała.- Pierre Cavell, jesteś zmęczony, czymś się zamartwiasz i boli cię noga.- Cavell ma twarz jak maskę odparłem.Nie można odgadnąć, co czuje i myśli.mówią o nim "nieprzenikniony".Spytaj kogo chcesz.- I piłeś whisky.- Zmusiła mnie do tego tak długa rozłąka – stwierdziłem prowadząc Mary do samochodu.- Mieszkamy w "Zajeździe".- Cudownie! Te dachy pokryte strzechą, dębowe belki i zaciszne kąciki przy płonącym kominku! - wykrzyknęła, radośnie i zadrżała.- Ale ziąb.Nie mogę się doczekać, kiedy tam będziemy.Dotarliśmy na miejsce w trzy minuty.Zaparkowałem samochód koło typowo nowoczesnego budynku, błyszczącego szkłem i chromem.Mary spojrzała nań, potem na mnie i rzekła- I to ma być ten "Zajazd"?- Spójrz na neon.Wygódki na dworze i podziurawione przez korniki słupki baldachimów nad łóżkami już wyszły z mody.- Ale na pewno mają centralne.Właściciel, który teraz występował w drugiej roli jako recepcjonista, pewnie lepiej by się czuł w prawdziwym osiemnastowiecznym zajeździe.Miał czerwoną twarz, był bez marynarki i mocno zalatywało od niego browarem.Popatrzył na mnie spode łba, uśmiechnął się do Mary i przywołał jakiegoś dziesięciolatka, prawdopodobnie swojego syna, który zaprowadził nas na piętro.Pokój okazał się dość czysty, w miarę przestronny, z widokiem na podwórze, którego wystrój był marną imitacją kontynentalnego ogródka piwiarni.Najważniejsze, że jedno okno wychodziło na pokryte daszkiem przejście, prowadzące na kort.Kiedy za chłopcem zamknęły się drzwi, Mary podeszła do mnie i spytała- Jak tam ta twoja głupia noga, Pierre? Ale szczerze.- Nie najlepiej - przyznałem, dawno już bowiem zrezygnowałem z udawania przed Mary, która przynajmniej wobec mnie zachowywała się jak wykrywacz kłamstw w ludzkiej postaci.- Ale to przejdzie.Jak zwykle.- A teraz na fotel - rozkazała.- Podstawimy ten stołek, o, tak.Dziś już nie będziesz więcej używał tej nogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl