,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie spojrzał na Natalię i oświadczył:- Moja droga major Tiemerowna, jest do pani wiadomość radiowo-telefoniczna.Jeśli pani sobie życzy, może odebrać ją przez telefon w swoim pokoju.- Dziękuję.- Natalia wstała i zarówno Santiago, jak Miklow zaczęli się podnosić.- Nie trzeba, panowie - rzuciła, przesuwając się obok stołu i po drodze dotykając lewą dłonią epoletów na ramieniu Santiago.Czując na sobie wzrok Kubańczyka, przeszła przez pokój i wyszła.Zamknąwszy za sobą podwójne drzwi, oparła się o nie na chwilę, patrząc na dywan pod stopami.Wreszcie ruszyła do schodów i wbiegła na drugą kondygnację domu.Dotarłszy do swego pokoju, usiadła na brzegu łóżka i wygładzając spódnicę, podniosła słuchawkę telefonu.Zanim przytknęła ją do ucha, odpięła kolczyk.- Major Tiemerowna, słucham - rzuciła do mikrofonu.- Natalio, słuchaj uważnie - usłyszała głos swojego wuja.- Kontaktował się ze mną Rourke i przekazał ważne wiadomości.Skorzystał z jednego z naszych własnych aparatów radiowych.Ale nie to jest istotne.Słuchaj uważnie.Natalia spojrzała na swoje kolana, by następnie powędrować oczyma przez skraj jasnobłękitnej sukienki, wzdłuż obnażonych nóg ku stopom, a potem przez niebieski dywan do oszklonych drzwi, wychodzących na balkon i za odsłonięte kotary.Za oknem widziała ocean.- John Rourke - szepnęła do telefonu.Wysłuchała, jak wuj mówił o zbliżającej się zagładzie Florydy, o spotkaniu, które miała zaaranżować między Rourke’em i tą Wiznewski a generałem Santiago pod flagą zawieszenia broni.Wysłuchała tego wszystkiego, ale w pamięci utkwiły jej tylko słowa: “John Rourke”.Znowu go zobaczy.Przez kilka minut po rozmowie z wujem leżała nieruchomo na łóżku.Stanęła w obliczu całkiem nowej sytuacji, kiedy potrafiła jednocześnie kogoś kochać i rozważać możliwość zabicia go.ROZDZIAŁ XXXVII- Nie wiem, o czym ty mi tu, u diabła, gadasz, chłopie - powiedział do Rubensteina mężczyzna o czerwonej twarzy i wydętym od piwa brzuchu, po czym odwrócił się, by powrócić do pracy przy swej łodzi.- Kapitan Reed podał mi twoje nazwisko, Tolliver.Mówił, że ty jesteś ich tutejszym człowiekiem.- Nie znam żadnego kapitana Reeda.A teraz wynocha stąd!Paul Rubenstein, w lejącym się z nieba żarze, czując napięcie w nogach, zdał sobie sprawę, że na przemian zaciska i otwiera pięści.Wyciągnął lewą dłoń i schwycił rumianego na twarzy Tollivera za ramię, by odwrócić go i zdzielić prawą pięścią w podbródek.Mężczyzna zwalił się na przód swej łodzi.Tolliver podniósł się na łokcie i spojrzał z ukosa na Rubensteina.- Kim ty, u diabła, jesteś, koleś?- Mówiłem już - rzekł Paul spokojnym tonem.- Nazywam się Paul Rubenstein.Potrzebna mi twoja pomoc.Znam kapitana Reeda z U.S.II.On dał mi twoje nazwisko, kiedy mu powiedziałem, że przyjeżdżam tutaj.Jesteś ode mnie większy i może silniejszy, ale wierz mi, potrafię być bardziej nieprzyjemny niż przed chwilą.Potrafię to od czasu wybuchu wojny.No więc - krzyknął - potrzebna mi twoja pomoc!- W czym?- Przechodziłeś kiedyś koło tego obozu, tego wielkiego?- Może.- Mam zamiar wszystkich stamtąd wyciągnąć.A ty mi pomożesz.- Pieprzysz bzdury, koleś.Rubenstein rzucił spojrzenie przez ramię.Nie ujrzał nikogo na piaszczystym brzegu zatoczki, gdzie odnalazł Tollivera, pracującego na przycumowanej łodzi.Paul sięgnął pod kurtkę i wyciągnął spod niej Browninga High Power, by podsunąć lufę pod nos Tollivera.Kurek bezpiecznika cofnął się ze słyszalnym, podwójnym trzaskiem.- Jeśli potrafisz spać spokojnie, widując tych ludzi tam w środku, to cokolwiek ci zrobię, będzie przysługą.Albo pomożesz mi zebrać paru ludzi z ruchu oporu i uwolnić tamtych więźniów, albo zabiję cię, tak jak tu stoisz.- To ty zrobiłeś tę całą rozróbę dziś rano, co? Rubenstein skinął głową.- Owszem, ja.- Odłóż tę spluwę.Trzeba było od razu tak mówić.Pomogę, a potem wszyscy razem pójdziemy do nieba.Nigdy mi się za bardzo nie podobało zdychanie w samotności [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|