, 9.Glen Cook A Imie Jej Ciemnosc 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To po­winno być dobre czytanie.O ile Otto i Hagop nie pojawią się, opowie­dziana historia będzie bezpiecznie zakotwiczona w przeszłości, a z dru­giej strony w czasach na tyle bliskich, aby żołnierze rozumieli, że weterani tych opowieści wciąż są wśród nich.Będą wiedzieli, iż mierzymy się z siłami, z którymi po raz pierwszy przyszło spotkać się ich przodkom.Sam emblemat na ich odznakach został wówczas wybrany godłem Kom­panii.Łatwo było więc przeprowadzić związek z przeszłością, związek zrozumiały, posiadający aktualną wagę.Był to pomost, przez który można ich doprowadzić do akceptacji przekonania, że stanowią część większej całości, której przez ponad czterysta lat udawało się przetrwać wszelkie przeciwności.Nie otrzymałem żadnych oklasków.Udało mi się wszystko przedsta­wić w odpowiednio emocjonalny sposób, by nawet najbardziej cynicz­ny członek mojej publiczności zmuszony był podejrzewać, iż coś musi kryć się w tym, co powiedziałem.Przemowę i czytanie prowadziłem, siedząc na dachu mego bunkra.Śpioch usiadł w drzwiach, ambitnie wchodząc w rolę ochronnego gargulca.Zastanawiałem się, czy przypadkiem jakieś forsowne ćwiczenia nie mogłyby mu pomóc w dojściu do siebie.Obudziły mnie hałasy towarzyszące kłótni Kubła z Thai Deiem.- Co tu się, u diabła, dzieje? - wrzasnąłem.- Zabierz stąd swoją dupę, Murgenie!Przeszedłem na czworakach po kamienistej podłodze i wypełzłem na rozjarzoną światłami noc.Nie trzeba mi było niczego dłużej wyja­śniać.Ognie stanowiły wystarczającą odpowiedź.Płonęła fabryka broni Pani.W powietrzu już zaczynały latać ogniste kule.Wkrótce sytuacja stała się jeszcze gorsza.Zapalił się las, zapłonę­ły ruiny Kiaulune i chaty w obozie po drugiej stronie drogi.Kilka kul ognistych dotarło nawet w moje najbliższe sąsiedztwo, chociaż moi chłop­cy okazali się na tyle przytomni, by się przed nimi skryć.Powiedziałem:- Nie ma mowy, abym tam polazł.- Ktoś się nie bał - odrzekł Kubeł.W łunie pożaru dostrzegliśmy postać Wujka Doja umykającego stamtąd z Różdżką Popiołu w dłoni.Kolorowe odblaski sprawiały, że jej ostrze lśniło jaskrawo.- Thai Deiu! - warknąłem.- A co, u diabła, on tam robi?- Nie mam pojęcia.Odgłosy zamieszania po obu stronach drogi stawały się tak donośne, że słyszeliśmy już tylko jedno wielkie, wszechogarniające wycie ludz­kiej masy.- Cholera i raz jeszcze cholera - ktoś powiedział.- Czy uwierzycie w coś takiego?Powtórzyłem swoje zapewnienie:- Nie polezę tam.Fajerwerki trwały nadal.Przypadkowe kule kreśliły łuki na niebo­skłonie.Czasami tuleja bambusowa wyładowywała się gwałtownie, wypuszczając w ciemność strumień ognistych kropek.Fabryka Pani znaj­dowała się w większości pod ziemią, jednak sama ochronna warstwa gruntu nie potrafiła zapobiec zniszczeniom.Na kilka minut jasność przegnała mroki nocy.Z tyłu, za mną, otaczająca sztandar od zmroku do świtu gęstwa ciem­ności tłoczącej się przy Bramie Cienia odpłynęła w górę zbocza, wypeł­niając sobą najgłębsze szczeliny i zagłębienia.Cieniom nie podobało się to, co się działo.Mnie również nie.Ponownie zauważyłem:- Nie polezę tam.Jakiś mądrala zauważył:- Któryś z was, chłopcy, sądzi, że Murgen może tam nie polezie? Gówniarz.Wszystko trwało parę godzin.Potem zdążyłem się nawet trochę przespać.94.Ziemia wciąż płonęła.Grunt nad fabryką Pani zapadł się, najwyraź­niej w chwili, gdy tak dużo materiału na kule ogniste stanęło w ogniu, że sama gleba nie potrafiła oprzeć się zapłonowi.Płonący grunt jaśniał roz­maitymi kolorami.Drobne płomienie skakały jeszcze tuż przy ziemi, na pozór zupełnie przypadkowo, jak te, które pojawiają się na powierzchni płonącej siarki.Zapach siarki rzeczywiście przesycał powietrze, stano­wił jednak wspomnienie po spalonych kulach.Światła było akurat dosyć, aby podejść i dokładnie sobie wszystko obejrzeć.W konsekwencji pozostałości katastrofy wywierały w naszych oczach jeszcze większe wrażenie.Setki żołnierzy i rzesze pośpiesznie wziętych z poboru mieszkańców Ziem Cienia nosiło wodę we wszystkich możliwych zaimprowizowa­nych pojemnikach.Woda ugasiła większość płomieni, jednak nie przez zdławienie ich, a schłodzenie.Kolumna pary wznosiła się tysiące stóp nad naszymi głowami.- Chyba się wkurzę.Spojrzałem za siebie.Stary podszedł niepostrzeżenie i teraz stał obok mnie.- Nie ma się z czego cieszyć - zgodziłem się.- Być może nie jest tak źle, jak wygląda, z wyjątkiem tego, że stra­ciliśmy wielu ludzi pracujących przy tulejach.Gotowa do użycia broń składowana była w innymi miejscu.Pani nie chciała wkładać wszyst­kich jaj do jednego koszyka.- Bystra dziewczynka.To był wypadek?- Nie.Ci, co przeżyli, mówią, że widzieli, jak lampy w podziemiach nagle zaczęły przygasać, a zaraz potem usłyszeli ludzkie krzyki.Na podstawie tego, co opowiedzieli, nie mam większych wątpliwości, że cienie wdarły się do środka.Zaraz po nich wkroczył ktoś czy coś, kogo nie widzieli wyraźnie.Przeszła przez całe to zamieszanie i wzniecała reakcje, które następnie doprowadziły do wybuchu.- Duszołap?- Gotów jestem się założyć.Ona naprawdę zaczyna mnie wkurzać.Mruknąłem pod nosem.Zaczyna? Dopiero teraz? A więc musiał być bardziej cierpliwy, niżbym go posądzał w najśmielszych snach.Ktoś wykrzyknął moje imię.Dostrzegłem niewielki tłum zbierający się u podnóża zbocza.- Wzywają mnie moje obowiązki - warknąłem.- Zastanawiam się, jakąż to przykrą niespodziankę mają dla mnie tym razem.- “Przykry” to było doprawdy nazbyt łagodne słowo dla określenia tego, co leżało rozproszone wokół zapadliska w ziemi.Mnóstwo poszarpanych, pokaleczonych i rozczłonkowanych ciał.Większość nie należała do żołnie­rzy.Ludziom Pani udało się wprawdzie wydostać z fabryki, jednak osta­tecznie wielu na nic to się nie przyda.- Gdzie jest Pani? - zapytałem Konowała, który szedł w ślad za mną.- Próbuje zorganizować obławę na Duszołap.Ma nadzieję, że uda się ją dopaść teraz, gdy wciąż jeszcze jest zmęczona i zadowolona z siebie.- Strata czasu.- Zapewne.Śniłeś coś ostatniej nocy?- Nie.Rzucałem się, przewracałem z boku na bok i próbowałem sobie wyperswadować przyjście tutaj.- Ostatecznie wcale bym po ciebie nie posyłał.Dlaczego, o tym przekonałem się za chwilę.On pierwszy znalazł ciało.Wujek Doj leżał rozciągnięty na grzbie­cie wśród masy innych ciał.Jedno z ramion do gołej kości wypaliła ogni­sta kula.Druga opaliła mu włosy na głowie.Reszta czupryny była nie­mal całkowicie biała.Twarz wykrzywiał mu jakiś rozpaczliwy grymas.Prawy oczodół ginął w skurczu rysów, oko pokrywała warstwa zakrze­płej krwi.Lewe było otwarte.Nieruchomo wpatrywało się w niebo.Różdżka Popiołu leżała w poprzek jego piersi.Wciąż ściskał rękojeść obiema dłońmi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl