, Lsnienie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Początkowo chciał ukazać w minia-turze problem nadużywania władzy.Obecnie coraz bardziej skłonny był widziećw Denkerze pana Chipsa, a tragedia obrazowała nie tyle udręki intelektualne Ga-ry ego Bensona, ile drogę do zguby dobrotliwego starego nauczyciela i dyrektoraszkoły, niezdolnego przejrzeć forteli tego cynicznego potwora, udającego ucznia.Nie mógł skończyć tej sztuki.Teraz siedział, patrzył na nią gniewnie i zastanawiał się, czy zdoła jakoś ura-tować sytuację.Właściwie na to nie liczył.Zaczął pisać jedną sztukę, ona zaśszybko przekształciła się w inną.Więc cóż, u diabła? Tak czy owak, pisano jużtakie rzeczy.Tak czy owak, był to stek bzdur.Dlaczego zresztą dziś wieczór sza-leje z tego powodu? Nic dziwnego, że po takim dniu zatracił zdolność jasnegomyślenia..go zwieziemy?Podniósł oczy jakby zasnute pajęczyną i zamrugał, aby widzieć lepiej. Hę? Pytałam, jak go zwieziemy.Musimy go stąd zabrać, Jack.Przez chwilę do tego stopnia nie potrafił się skupić, że nie miał nawet pew-ności, o czym ona mówi.Potem zrozumiał i parsknął krótkim, warkliwym śmie-chem. Mówisz, jakby to było takie łatwe. Nie chciałam.1Bohaterka książeczki dla dzieci, uszczęśliwiona, że dostała drugi bucik, bo zawsze miała tylkojeden.232  To nic wielkiego, Wendy.Po prostu przebiorę się w tej kabinie telefonicznejw holu i polecę do Denver, a on będzie siedział na moich plecach.W szczenięcychlatach przezywano mnie Jack Torrance Superman.Na jej twarzy odmalowała się uraza. Wiem, na czym polega kłopot.Radio jest rozbite.Znieg.musisz jednakzrozumieć, Jack, co dolega Danny emu.Mój Boże, czy ty tego nie rozumiesz?Zachowywał się prawie jak katatonik! Co by się stało, gdyby atak nie minął? Ale minął  uciął krótko Jack.Jego również przeraził stan Danny ego, te oczy bez wyrazu, ospałość, oczy-wiście że tak.Z początku.Lecz w miarę jak o tym rozmyślał, budziło się podej-rzenie, czy to przypadkiem nie była gierka mająca na celu wymiganie się od kary.Przecież Danny wszedł na zakazany teren. Mimo to. Wendy zbliżyła się i usiadła w nogach łóżka, przy biurku.Jej twarz wyrażała zdziwienie i troskę. Te sińce na jego szyi, Jack.Coś godopadło! Więc chcę, żeby był od tego czegoś z daleka! Nie krzycz, Wendy  powiedział. Boli mnie głowa.Martwię się tymtak samo jak ty, więc proszę cię.nie krzycz. Dobrze  odparta cichszym głosem. Nie będę krzyczeć.Ale ja ciebienie rozumiem, Jack.Ktoś jest tutaj z nami.I to ktoś niezbyt miły.Musimy zjechaćdo Sidewinder, nie tylko Danny, my dwoje też.Możliwie prędko.A ty.ty sobiesiedzisz i czytasz swoją sztukę!  Musimy zjechać, musimy zjechać , powtarzasz w kółko.Chyba naprawdęuważasz mnie za Supermana. Uważam cię za mojego męża  rzekła łagodnie i popatrzyła na swoje ręce.Zawrzał gniewem.Cisnął maszynopis, znów rozsypując kartki, mnąc te, któreleżały na spodzie. Czas już poznać pewne gorzkie prawdy, Wendy.Chyba ich nie zinternalizo-wałaś, jak mówią socjologowie.Obijają ci się po głowie niczym popchnięte bile.Musisz je powrzucać do łuz.Musisz zrozumieć, że jesteśmy zasypani śniegiem.Raptem Danny poruszył się w łóżeczku.Zaczął się wiercić i kręcić przez sen.Tak jak zawsze, kiedy się kłóciliśmy, pomyślała w przygnębieniu Wendy.I znówto robimy. Nie budz go, Jack.Proszę cię.Popatrzył na Danny ego i nieco ochłonął. Dobra.Przepraszam.Przepraszam, że się wściekłem, Wendy.Właściwienie na ciebie.Ale ja rozwaliłem radio.Jeśli ktoś ponosi winę, to na pewno ja.To było ważne ogniwo, łączące nas ze światem zewnętrznym.Halo, halo.Proszęprzyjechać i zabrać nas stąd, panie strażniku.Nie możemy tak pózno przebywaćna dworze. Przestań. Położyła mu rękę na ramieniu.Oparł na niej głowę.Wendydrugą ręką pogłaskała go po włosach. Chyba masz prawo się wściekać o to233 moje oskarżenie.Czasami jestem jak moja matka.Potrafię być podła.Ale musiszzrozumieć, że z pewnymi rzeczami.trudno się pogodzić.Musisz to zrozumieć. Masz na myśli jego rękę?  Mocno zacisnął usta. Tak  odparta Wendy i prędko mówiła dalej:  Ale chodzi nie tylkoo ciebie.Niepokoję się, kiedy on się bawi na dworze.Niepokoję się, bo chce naprzyszły rok dostać rower na dwóch kółkach, choćby to miał być rower z kółkamido nauki jazdy.Martwię się o jego zęby i wzrok, i o to coś, co nazywa swoimjaśnieniem.Martwię się.Bo on jest mały i wydaje się bardzo kruchutki, a.a cośw tym hotelu jakby go chciało dostać w swe łapy.I jeśli będzie musiało, przejdzieprzez nas, żeby go dostać.Dlatego powinniśmy go stąd zabrać, Jack.Wiem to! Jato czuję! Musimy go stąd zabrać!Podniecona zacisnęła mu rękę na ramieniu, on jednak nie cofnął się przedbólem.Odnalazł dłonią jędrną pierś żony i zaczął ją gładzić przez koszulę. Wendy  rzekł i urwał.Czekała, aż sformułuje to, co ma do powiedzenia.Dobrze było czuć jego silną rękę na piersi, jej dotyk działał kojąco. Pewniemógłbym go znieść na rakietach śnieżnych.Część drogi mógłby przebyć sam, aleprzeważnie ja musiałbym go nieść.Oznaczałoby to konieczność spędzenia jednej,dwóch czy trzech nocy pod gołym niebem.A co za tym idzie, zrobienia czegośw rodzaju sanek, żebym mógł zabrać prowiant i zrolowaną pościel.Mamy radioSony, więc moglibyśmy wyruszyć, kiedy zapowiedzą trzydniowy okres dobrej po-gody.Ale w razie błędnej prognozy  dokończył stłumionym, miarowym głosem chyba czeka nas śmierć.Wendy pobladła.Twarz miała błyszczącą, niemal widmową.Jack nie przesta-wał głaskać jej piersi, delikatnie pocierając brodawkę opuszką palca.Jęknęła cicho  nie wiedział, czy to reakcja na jego słowa, czy na delikatnąpieszczotę.Uniósł rękę i odpiął górny guzik jej koszuli.Wendy przestawiła nogi.Raptem dżinsy wydały jej się za ciasne, drażniły lekko, ale w przyjemny sposób. Oznaczałoby to, że zostawimy cię samą, bo nie radzisz sobie z rakietami.Przez trzy dni nic byś nie wiedziała.Chciałabyś tego?  Opuścił rękę na drugiguzik, odpiął go i odsłonił rowek między piersiami. Nie  zaprzeczyła głosem nieco schrypniętym.Spojrzała na Danny ego.Przestał się wiercić.Jego kciuk z powrotem zawędrował do buzi.Więc to jestw porządku.Ale Jack malował obraz niepełny.Zbyt ponury.Było coś jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl