, Ziemkiewicz Rafał Wybrańcy Bogów 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.MusiaÅ‚a leżeć na ubraniu, w ciemnoÅ›ci zrzuciÅ‚ jÄ…na ziemiÄ™.Obok niej, na wytartym dywanie leżaÅ‚ żeton.PodniósÅ‚ godo oczu.%7Å‚eton Szregiego.RozÅ‚ożyÅ‚ kartkÄ™.Kilka linijek nierównego, nerwowego pisma. PowiedziaÅ‚eÅ› mi wiÄ™cej niż mogÅ‚eÅ›, ale nie chcÄ™, żebyÅ› tego żaÅ‚o-waÅ‚.PamiÄ™tasz Hada ChrabÄ…szcza? Ja też chcÄ™ siÄ™ jeszcze na coÅ› przy-dać.Zostawiam ci wolnÄ… drogÄ™ do wyjÅ›cia stÄ…d.Postaraj siÄ™ kiedyÅ› zna-lezć w sobie odrobinÄ™ współczucia dla mnie  Szregi.Przez chwilÄ™ ważyÅ‚ żeton w rÄ™ku.W koÅ„cu zwinÄ…Å‚ kartkÄ™ i schowaÅ‚,jedno oraz drugie.W lewej kieszeni, na piersi miaÅ‚ faÅ‚szywe żetony inakÅ‚adki papilarne.LeżaÅ‚y poukÅ‚adane w maÅ‚ych torebkach, osiem sztuk.ParÄ™ już zu-żyÅ‚ i wyrzuciÅ‚.WewnÄ™trzna kieszeÅ„, w której nosiÅ‚ swój prawdziwy żeton, byÅ‚a pu-sta.WypuÅ›ciÅ‚ z sykiem powietrze z pÅ‚uc.No, dobra.Nie musi uciekać.IBogu dziÄ™ki, po nocy zawsze Å‚atwiej siÄ™ wbić na patrol.To byÅ‚a pierw-sza i na razie jedyna myÅ›l, jaka mu przyszÅ‚a do gÅ‚owy.Z kuchni do-biegÅ‚ go szczÄ™k przestawianych garnków.ZastanawiaÅ‚ siÄ™ chwilÄ™, jak o tym powiedzieć RoniÄ™.Iczy w ogóle mówić.StaÅ‚a tyÅ‚em do drzwi, stawiajÄ…c na kuchenkÄ™ napeÅ‚niony czajnik.OdwróciÅ‚a siÄ™, sÅ‚yszÄ…c kroki Hornena. Ja zawsze wstajÄ™ o tej porze.PrzyzwyczaiÅ‚am siÄ™, robiÅ‚am kie-dyÅ› na taÅ›mie.Ale możesz sobie pospać, obudzÄ™ ciÄ™.PokrÄ™ciÅ‚ przeczÄ…co gÅ‚owÄ…. OdechciaÅ‚o mi siÄ™. To siadaj, zaraz bÄ™dzie kawa. wskazaÅ‚a mu krzesÅ‚o przy ku-chennym stole. MówiÅ‚eÅ› coÅ›. %7Å‚e mi siÄ™ odechciaÅ‚o spać. Nie teraz, mówiÅ‚eÅ› przez sen.%7Å‚e krwawisz. Ach, to.Mam taki sen, który do mnie wraca.%7Å‚e jestem wil-kiem.Ostatnim.Wiesz, jak wyglÄ…dajÄ… wilki? Kiedy byÅ‚em maÅ‚y, widziaÅ‚em, jak je wy-kaÅ„czali.Ojciec mnie zabraÅ‚.To siÄ™ nazywaÅ‚o  racjonalna intensyfikacja wy-korzystania zasobów rolnych.WytÅ‚ukli wtedy wszystko, co siÄ™ nie da-waÅ‚o wydoić ani wÅ‚ożyć w garnek.A wilki byÅ‚y wolnymi zwierzÄ™ta-mi.Otaczali caÅ‚e kwadraty lasu i puszczali psy, żeby wygoniÅ‚y zwie-rzÄ™ta z ich kryjówek.A potem latali flajterami i tÅ‚ukli do wszystkiego,co siÄ™ ruszaÅ‚o.Do wilków zwÅ‚aszcza.Niektóre zwierzÄ™ta wyÅ‚apywaliżywcem, chowali je potem w niewoli.Ale nie wilki, wytÄ™pili je co dojednego.Potem wyrÄ…bywali drzewa, równali z ziemiÄ… caÅ‚y las.Na zrÄ™bie ukÅ‚adali trupy w stosy, polewali na5àÄ… i palili.PamiÄ™tamten smród, dym.A oni chodzili dookoÅ‚a, zadowoleni z siebie i chlaligorzaÅ‚Ä™.Popiół rozrzucali po plantacjach, żeby biaÅ‚ko roÅ›linne szyb-ciej rosÅ‚o.Nie potrafiÄ™ tego zapomnieć. Twój ojciec byÅ‚.? Tak.Może już dosÅ‚użyÅ‚ siÄ™ podoficera.Nie wiem.Dawno przestaÅ‚ być moim ojcem.Dajmy temu spokój, to nie jest temat do rozmowy. MyÅ›lisz, że wytÄ™pili je do koÅ„ca?  postawiÅ‚a przed nim szklankÄ™z gorzkÄ…, brunatnÄ… bryjÄ…, robionÄ… cholera wie z czego.Ludzie z przy-zwyczajenia nazywali to kawÄ….KiedyÅ›, pamiÄ™taÅ‚, w jednym domu czÄ™-stowali go prawdziwÄ… kawÄ….Ale nie wspominaÅ‚ tego domu zbyt do-brze. Wilki? Chyba nie.Nie sÄ…dzÄ™.Poza obszarami stref, w tundrze, napewno przetrwaÅ‚y, jeÅ›li zdoÅ‚aÅ‚y tam uciec.KiedyÅ› może wrócÄ…, żebypomÅ›cić swoich braci.Ja tego nie doczekam.Ale może ktoÅ›.ZanurzyÅ‚ wargi w kawie.SparzyÅ‚a mu usta. To dziaÅ‚o siÄ™ dawno.Może sto lat temu, tak mi siÄ™ przynajmniejteraz wydaje.ByÅ‚em jeszcze gÅ‚upim gówniarzem i nic z tego nie ro-zumiaÅ‚em.Zgred Å›miaÅ‚ siÄ™ ze mnie, kiedy rzygaÅ‚em przy pÅ‚onÄ…cymstosie.Ale to siÄ™ wÅ‚aÅ›nie wtedy zaczęło.Wtedy wÅ‚aÅ›nie poczuÅ‚em poraz pierwszy, że przeznaczono mi los wilka.No, i tak już zostaÅ‚o.Kil-ka lat pózniej spotkaÅ‚em Szregiego, wciÄ…gnÄ…Å‚ mnie w robotÄ™.PotemsiedziaÅ‚em, potem mnie puÅ›cili do nastÄ™pnego razu.Od tego czasunie dajÄ™ siÄ™ zÅ‚apać.RoniÄ™ uÅ›miechnęła siÄ™ smutno.PatrzyÅ‚a na niego.To byÅ‚ dziwnywzrok.PatrzyÅ‚o na niego wielu ludzi i znaÅ‚ ich spojrzenia.Patrzyli znienawiÅ›ciÄ… albo ze strachem, z pogardÄ… albo z podziwem, ze współ-czuciem albo z politowaniem.PatrzyÅ‚y na niego poznane przelotnieprzy jakiejÅ› okazji dziewczyny, którym imponowaÅ‚ des-perado spodszubienicy, patrzyli na niego inteligentni, wyksztaÅ‚ceni i kulturalni pa-nowie z Instytutu i szeregowi paÅ‚karze, przesÅ‚uchujÄ…cy go po wpadce.Ale żadne z tych spojrzeÅ„ nie dawaÅ‚o siÄ™ porównać ze wzrokiem Ro-niÄ™.Jej oczy lÅ›niÅ‚y jak gwiazdy na dnie leÅ›nego jeziora.O, kurwa, alewymyÅ›liÅ‚.Jeden poeta w grupie to już i tak o jednego za dużo. Czemu mi siÄ™ tak przyglÄ…dasz?  nie wytrzymaÅ‚ wreszcie. Tak [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl