, Ziemkiewicz Rafał Godzina przed œwitem 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozatym, jak potem twierdził, Gorg nie przedstawił sprawy właściwie inie określił, jak poważna jest rana dowódcy.Tego samego zdaniabyła komisja z WSW, która dodatkowo obwiniła Gorga, że zamel-dował tylko o wypadku podczas pełnienia służby wartowniczej, anie o ataku na wartę i pilnowany przez nią obiekt, co pozwoliłobyod razu uruchomić właściwe procedury.W każdym razie, zamiast zająć się od razu zorganizowaniem ja-kiegoś samochodu, zastępca przystąpił do telefonicznych poszuki-wań oficera dyżurnego.Po kilku minutach zdołał ustalić, że przedchwilą opuścił on trzeci dywizjon i nie pojawił się jeszcze nigdzieindziej.Posłał więc na jego poszukiwania gońca.Ociec, w hierarchii wojskowych kast filc, czyli o szczebel starszyod kota, a tej nocy wartownik z posterunku numer VI, pojawił sięna wartowni podczas pierwszej rozmowy Gorga z zastępcą oficerainspekcyjnego.Ociec był człowiekiem niepodobnym do większo-ści żołnierzy, małomównym, zamkniętym w sobie i w każdych wa-runkach zachowującym niezwykły, irytujący formalnych oraz nie-formalnych przełożonych spokój.Niedzwiadkowaty, łagodny wie-śniak robił wszystko w swoim tempie, ani za szybko, ani za wol-no, nie podnosił głosu, nie reagował na wyzwiska jakimi go obrzu- 28cano i, rzecz już zupełnie niezwykła, sam nie klął zupełnie.Zdo-łał zachować ten zadziwiający spokój przez cały półroczny okreszwyczajowych prześladowań, i tym bardziej przez kilka następ-nych miesięcy.Teraz z tym samym spokojem, niczym człowiek zzupełnie innej bajki, wszedł na wartownię i stwierdziwszy, że do-wódcy nie ma w jego pokoju, zapytał o niego kolegów.Potok słów,jakim w następnej chwili zalali go wartownicy, że Gica leży w po-koju zmiany czuwającej, bo oberwał paskudnie od Chlaptuska, któ-ry dostał małpy i trzeba go było zgłuszyć i tak dalej, również niewyprowadził go z równowagi.Zapytał spokojnie, kto w takim ra-zie rządzi tym, jak się wyraził, pieprznikiem.Dostał odpowiedz, żeGorg.Podszedł zatem do rozmawiającego przez telefon Gorga i za-czął wykładać przed nim na stole swoje oporządzenie: karabin, ła-downicę, chlebak, pas, szelki i hełm, wszystko ociekające wilgocią.Następnie z kamienną twarzą oznajmił, że ma tego wszystkiego do-syć i wraca do siebie.Po czym opuścił wartownię i po chwili znik-nął w mroku nocy.Na dobre.WSW, które wpisało go na listę ściga-nych za dezercję, mimo długotrwałych poszukiwań nie zdołało od-nalezć po nim najmniejszego śladu.Gorg nie zdobył się na skwitowanie zachowania filca bodaj jed-nym słowem.Być może dlatego, że nie bardzo miał na to czas,zaledwie bowiem skończył rozmowę z zastępcą oficera dyżur-nego, w słuchawce odezwał się Brunner.Dzwonił z opuszczonegoprzez Chlaptuska posterunku IV i właściwie nie mówił, ale krzy-czał, piskliwym, rozedrganym głosem, na krawędzi histerii.To, comiał do wykrzyczenia, po oczyszczeniu ze wszystkich ekspresyw-nych wyrażeń podkreślających jego stan emocjonalny, zawierałosię w zdaniu:  Gorg, przyjdz tu i zrób coś, bo jeśli ja nie zwariowa-łem, to naprawdę nie wiem, co się dzieje.Parę minut pózniej Gorg doskonale zrozumiał Brunera i równiejak on zaczął poważnie wątpić w swoje zdrowie psychiczne.Posterunek numer V zniknął.Co najgorsze: nie do końca.Posterunek V znajdował się między posterunkiem IV a VI, na tejsamej opasującej kartofel od wewnętrznej strony ścieżce.Proste. 29Znajdował się tam od zawsze.Proste.Więc po prostu musiał byćtam dalej.Tyle, że go nie było, i już.To nie znaczy, że ktoś jakimśtajemniczym sposobem zdążył podczas tych kilkunastu minut wy-nieść w nieznane miejsce budkę wartowniczą i zasypać graniastąszczelinę.Nie było, to znaczy, że kilkaset metrów ścieżki wraz zogrodzeniem, szczeliną, budką i pilnującym jej żołnierzem po pro-stu wyparowało.Normalnie biegnąc od szóstki powinieneś po ja-kiejś minucie być na piątce, a po dwóch na czwórce.Ale wartow-nicy brnący przez zacinającą wilgoć i przez chichoczący złowiesz-czo, listopadowy wiatr, znalezli się po minucie na czwórce.Przezparę jeszcze minut próbowali bezradnie znalezć jakieś wyjaśnienie,biegając tam i z powrotem, niektórzy nawet zaczęli szukać w bokod ścieżki, jakby w nadziei, że posterunek tylko odsunął się od niejparęnaście metrów i schował w krzakach.Jednak, jak wspomniałem, najgorsze było to, że posterunek niezniknął całkowicie.Tym, co z niego zostało, był głos.Głos war-townika z piątki, Kargula, który wrzeszczał przerazliwie, rozdzie-rająco, doprowadzając słuchających go ludzi do krawędzi obłędu.Głos, w którym strach mieszał się z bólem i rozpaczą.Głos, któryrozbrzmiewał w wilgotnym półmroku gdzieś niezwykle blisko, nawyciągnięcie ręki, tuż tuż, który błagał o pomoc i litość, przeklinałi przyzywał, skamlał, załamywał się w jęk, milkł, by w nieoczeki-wanym paroksyzmie znów wzmóc się do ogłuszającego wrzasku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl