, Zamiatin Eugeniusz My 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widocznie czekała już od dawna: kiedy zerwała się, gdy wszedłem - na jej policzku zostało pięć dołków po palcach.Przez sekundę we mnie - tamten nieszczęsny poranek, i właśnie tu, przy biurku - ona obok I, rozjuszona.Ale to tylko sekunda - zaraz spłukana przez dzisiejsze słońce.Tak bywa, kiedy w jasny dzień wchodząc do pokoju w roztargnieniu włączamy światło - żarówka się pali, ale jakby jej nie było - taka śmieszna, biedna, niepotrzebna.Bez namysłu podałem jej rękę, wszystko wybaczyłem - schwyciła obie moje, mocno, kolczasto ścisnęła i z policzkami podrygującymi w zdenerwowaniu jak starożytne ozdoby - powiedziała:- Czekałam.ja tylko na chwilę.chciałam tylko powiedzieć: taka jestem szczęśliwa, taka szczęśliwa! Rozumiecie: jutro - pojutrze - będziecie się już cieszyć doskonałym zdrowiem, odrodzicie się.Dostrzegłem na biurku kartkę - ostatnie dwie strony mojej wczorajszej notatki: leżała tam, gdzie ją wczoraj zostawiłem.Gdyby wiedziała, co ja tam wypisywałem.Wszystko jedno zresztą: teraz to - tylko historia, teraz to - w śmiesznej dali, jak przez odwróconą lornetkę.- Tak - powiedziałem - a wiecie: szedłem teraz aleją, i ktoś przede mną, a za nim - cień na nawierzchni.I rozumiecie: - cień - świeci się.I zdaje mi się - no, nawet jestem przekonany - jutro już w ogóle nie będzie cieni, ludzie, przedmioty - bez cienia, słońce - na wylot, przez wszystko.Ona - czule i surowo:- Fantasta z was! Dzieciom w mojej szkole - nie pozwoliłabym tak mówić.I coś o dzieciach, jak wszystkie naraz, hurtem zaprowadziła na Operację, jak trzeba było je tam wiązać, i że „kochać - trzeba bezlitośnie, ale to bezlitośnie”, i że, zdaje się, wreszcie się zdecyduje.Poprawiła szarobłękitną tkaninę pomiędzy kolanami, w milczeniu, szybko - oblepiła mnie całego uśmiechem, wyszła.I - na szczęście, słońce dzisiaj jeszcze się nie zatrzymało, słońce biegło, i już 16, stukam do jej drzwi - serce stuka.- Proszę wejść!Na podłogę - przy jej fotelu, objąwszy jej nogi, z głową odrzuconą patrzeć jej w oczy - kolejno to w jedno, to w drugie - i w każdym widzieć siebie - w cudownej niewoli.A tam, za ścianą, burza, tam - chmury coraz to bardziej żelazne: to co! w głowie - ciasno, wezbrane - przez brzeg - słowa, i na głos razem ze słońcem lecę gdzieś.nie, teraz wiemy już, gdzie - a za mną planety - planety buchające płomieniami, zasiedlone przez ogniste, śpiewające kwiaty - i planety nieme, niebieskie, na których rozumne kamienie łączą się w zorganizowane społeczeństwa - planety, które, jak nasza Ziemia, osiągnęły szczyt absolutnego, stuprocentowego szczęścia.I naraz - z góry:- A nie sądzisz, że szczyt - to właśnie kamienie połączone w zorganizowane społeczeństwo?I coraz ostrzejszy, coraz ciemniejszy trójkąt:- A szczęście.Co to jest? Przecież pragnienia - są dręczące, prawda? To jasne: szczęście - kiedy nie ma już żadnych pragnień, ani jednego.Co za błąd, co za idiotyczny przesąd, że do tej pory przed szczęściem - stawialiśmy znak plus, przed absolutnym szczęściem - a nie, oczywiście - minus, boski minus.Pamiętam, speszony wybełkotałem:- Absolutny minus - to 273°.- Minus 273 - właśnie.Trochę chłodno, ale czyż to nie dowodzi, że jesteśmy na szczycie?Jak wtedy, dawno, mówiła jakby za mnie, ze mnie – rozwijała moje myśli aż do końca.Ale było w tym coś tak strasznego - nie mogłem - z wysiłkiem wydobyłem z siebie „nie”.- Nie - powiedziałem.- Ty.ty żartujesz.Roześmiała się, głośno - za głośno.Szybko, w ciągu sekundy, dośmiała się do jakiejś krawędzi - potknęła się - w dół.Pauza.Wstała.Położyła mi ręce na ramionach.Patrzyła długo, powoli.Potem przyciągnęła do siebie - i już nic: tylko jej ostre, gorące wargi.- Żegnaj!To - z daleka, z góry, doszło do mnie nie od razu - może po minucie, dwóch.- Jak to „żegnaj”?- Jesteś przecież chory, przeze mnie dokonywałeś przestępstw - czy to cię nie dręczyło? A teraz Operacja - i uleczysz się ze mnie.I dlatego - żegnaj.- Nie - krzyknąłem.Bezlitośnie ostry trójkąt, czarne na białym:- Jak to? Nie pragniesz szczęścia?Głowa mi pękała, dwa logiczne pociągi z trzaskiem zderzyły się, spiętrzyły, zdruzgotały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl