, Dębski Eugeniusz Pieklo dobrej magi 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilkoma skokamipokonał pierwszy marsz schodów, drugi, wybiegł na ulicę i pognał na skróty w kierunku północnejbramy.W labiryncie ciasnychuliczek osady musiał co kilkanaście metrów zwalniać, żeby nie minąć potrzebnego zakrętu, starał sięwtedy oddychać ciszej, wsłuchiwać w piosenkę i z radością, za każdym razem, stwierdzał, żeuwielbiani Beatlesi skutecznie tłumią hipnosong Soyeftie.Przed wyjściem na uliczkę przylegającąbezpośrednio do murów zatrzymał się pod osłoną ściany, odetchnął kilka razy normując oddech, nawszelki wypadek przekręcił do oporu potencjometr i wysunął się ostrożnie na ulicę.Na wprost siebiemiał estakadę prowadzącą na mury.Pochylił się i zaczął ostrożnie pod chodzić do góry.Stąpał napalcach i może dlatego poczuł, przez cienkie podeszwy, drżenie solidnego muru.Zatrzymał się chcącnajpierw przemyśleć swoje dalsze kroki, ale po niecałej sekundzie na tle jasnego nieba, pojawiła sięmachająca rękami postać, cofnęła się o krok i trafiając stopą na początek pochylni straciła grunt podnogami.Jonathan rzucił się do góry, chwycił za talię walącą się w dół dziewczynę, przytrzymał i ułożyłostrożnie na pochylni.Miał już głowę ponad poziomem muru, nie czuł niczego poza lekkimmrowieniem w koniuszkach palców, zdecydował więc, że może stanąć w jednym szeregu z obrońcamimiasta.Zrobił dwa kroki, znalazł się za plecami pierwszej od brzegu kobiety, przysunął się bliżej.Niemal kładąc brodę na jej ramieniu wychylił się zza pleców; drgnęła, ale była to jedyna jej reakcja.Miała, jak wszyscy, rozchylone usta, a napięte ścięgna i żyły na szyi świadczyły o tym, że niewątpliwieuczestniczyła w formowaniu, mającej powalić napastników, pieśni.Jonathan zaczerpnął powietrza istąpając na palcach ominął kilku Soyeftie.Gdy odwrócił się zrozumiał, że jest przez nich widzianymieli spłoszony wzrok, nie przerywali jednak śpiewu, i mieli we wzroku to specjalnego rodzajunapięcie, kiedy ludzie starają nie zdradzić się, że widzą coś, czego widzieć nie chcą.Jonathanpoprawił słuchawki, ale dzwięk jakby cichł, wydało mu się nawet, że zaczyna płynąć".Baterie!olśniło go.Dzisiaj wysiadła zapalniczka, teraz nadeszła kolej baterii,pomyślał.Może skończyło się sprego? Może, gdy wszyscy są zajęci czymś innym Nie emitują?Cholera Szybko ominął kilka nieruchomych postaci i wysunął się niemal na pierwszy plan.Wreszciewyraznie zobaczył napastników.Rzeczywiście było ich mniej niż mieszkańców Nat Conal Le, mniejwięcej jedna trzecia ludności oazy, mieli ciemniejsze twarze, niezależnie od wieku pobrużdżonegłębokimi zmarszczkami, jakby często się uśmiechali.Albo krzywili.Mieli na sobie solidne skórzaneubrania uszyte oszczędnie albo w pośpiechu bez ozdób, proste, funkcjonalne.Mankiety szczelnieopinały nadgarstki, tak samo jak podobne do golfów kołnierze, z ich twarzy bił wysiłek i napięcie.Mężczyzni mocowali się z pieśnią napinając jak postronki żyłyna szyjach, kobiety, było ich bardzo mało, zaledwie kilkanaście na stu mężczyzn, wykrzywiały sięspazmatycznie.I wszyscy śpiewali.W słuchawkach, Beatlesi ścichli jeszcze bardziej, mogli jeszczezagłuszać walkę najwyżej przez kilka minut.Jonathan pomyślał, że mógłby wzorem żeglarzy Odysazatkać uszy palcami albo kawałkiem szmaty, ale wcale nie był przekonany o skuteczności takiegorozwiązania.Rozejrzał się szukając Krycza albo kogoś kto podpowiedziałby sposób działania, alewszyscy zajęci byli śpiewem i wyglądało, że każdy kto przerwałby nucenie stałby się natychmiast alboofiarą obezwładniającego murmurando drugiej strony, albo osłabiłby siłę własnej pieśni.Ze stronySoyeftie nie należało spodziewać się pomocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl