, Wojownicy Nocy t.2 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i wlecieli w noc.Na wysoko­ści ponad stu stóp zwrócili się na południe.Tym razem Springer nie musiała ich prowadzić do domu śniącego.Kasyx znał adres aż za dobrze.- Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to nie jest praw­dziwe - wyszeptał Xaxxa.- Podobnie jak ja - rzekł Tebulot.- Coś jak Piotruś Pan, nie? To prawdziwy lot.Szkoda, że nie mogę zabrać mojego Pentaxa.Ale bym teraz zrobił zdjęcia!Lecieli nad łukiem wybrzeża do La Jolla usadowionej tuż nad zatoką.Skręcili w głąb lądu, gdy tylko dotarli do brzegów zatoki, przemieszczając się teraz nad rozświet­lonymi balkonami i wytwornymi restauracjami Prospect Street.Nad Pearl Street opuścili się spiralą aż do niewiel­kiego, schludnego, pobielanego domu z hiszpańskimi łuka­mi.Volkswagen rabbit Andrei stał dokładnie na środku wymiecionego czysto podjazdu.Przeniknąwszy przez dachówki, dostali się w końcu do głównej sypialni.Andrea leżała na wznak na podwójnym, hiszpańskim, rzeźbionym łożu, z włosami na wałkach i owi­niętą wokół ud jasnozieloną nocną koszulą.Obok niej leżało na stoliku tanie wydanie „Świata planktonu” Hardy'ego, tuż obok stał pucharek mrożonego kremu i mały budzik Cartier, który kiedyś należał do Henry'ego.W poko­ju unosił się zapach perfum „Estee Lauder”, który przy­prawił Henry'ego o lekki wstrząs.Podobnie zresztą jak widok Andrei w stroju nocnym.Od czasu ich rozwodu widywał ją zawsze kompletnie ubraną, wytworną i ele­gancką, prawie urzędową.Ujrzeć ją teraz w czasie snu to było aż nadto, by obudzić nieprzyjemne wspomnienia z czterech lat ich małżeństwa.- Twoja eks? - wyszeptał Xaxxa.- Nieźle się prezen­tuje, jeśli wybaczysz mi taką uwagę.Kasyx spojrzał na niego z zainteresowaniem.Sam też ostatecznie nie miał złego zdania o jej prezencji.Jednak spojrzenie na jej urodę zniekształcone zostało rozgorycze­niem i perypetiami z rozwodem, tak że gdyby ktoś poprosił go o namalowanie portretu Andrei, powstałaby maszkara gorsza od Yaomauitla.- Ruszajmy do jej snu.Co z tobą, Xaxxo? Jesteś gotowy?- Wypijaj swoją czarę goryczy - mruknął Xaxxa.Kasyx uniósł obie ręce i wyrysował w mroku pokoju drżący, niebieski ośmiokąt światła.Potem wsunął weń dłonie i rozciągnął jak kurtynę na boki.Z wolna pojawiała się jasno oświetlona scena, żaden jednak promyk nie wpadł do pokoju.Skinął na Tebulota i Xaxxę, by stanęli tuż obok niego, po czym uniósł ośmiokąt nad głową.Ściskali sobie ręce, gdy blask opadł na nich, a oni sami przenieśli się niespiesznie do snu Andrei.- O rany - westchnął Xaxxa.W chwili gdy ośmiokąt dotknął podłogi, poczuli, że znajdują się na pylistym, gorącym i wystawionym na pro­mienie słońca placu, najwyraźniej gdzieś w północnej Afry­ce, w jakimś mieście.Mógł to być Marakesz, mógł to być Tanger.Mozaikowa fontanna rozpryskiwała krople wody w prażącym wietrze, kołyszącym wierzchołkami palm nad białymi dachami.Słyszeli chrapliwe i gardłowe tremolo bam­busowego chebaba.Słyszeli zgiełk pobliskiego targowiska.Przez plac przesuwały się postaci w białozielonych dżellabach i przypominających maski okularach przeciwsłonecznych.W powietrzu unosił się zapach gorąca, odór zastępujących kanalizację rynsztoków i woń pieczonego mięsa.- Czy to naprawdę sen? - zapytał Xaxxa rozglądając się wokół.- Tak - odpowiedział Kasyx.- A my jesteśmy jego częścią.- I w tym śnie mamy zamiar znaleźć tego diabelskiego osobnika?- Tak twierdziła Springer.- No, no.Tebulot wskazał nagle na szerokie przejście pod łukami.- Czy to nie twoja żona?Kasyx przycisnął dłoń do lewego boku hełmu i natych­miast przed jego oczami pojawiło się zbliżenie.Zdążył tylko zerknąć na kobietę, gdy znikała już w tłumie; kobietę w tropikalnym hełmie i białej tropikalnej bluzce.Nie do­strzegł jej twarzy, lecz zauważył zielone piórko na jej kasku.Zielony był zawsze ulubionym kolorem Andrei.- Pewnie masz rację - powiedział do Tebulota.- Chodźmy za nią i przypatrzmy się, dokąd zmierza.Pamię­tajcie jednak, proszę, że to moja była żona.Tebulot uśmiechnął się i skinął na Xaxxę.Razem, ramię w ramię, przeszli przez plac i zagłębili się w bramę, torując sobie łokciami drogę w tłumie Arabów.Żałosne zawodzenie chebaba brzmiało coraz głośniej, przyłączyły się do niego fletnie.Fletnie Pana z gór Atlasu, których muzyka mogła przenieść słuchacza w sen ponad sny.Tłum zgęstniał, musieli przepychać się przez wąską ulicę pełną przekupniów skrytych przed palącym słońcem południa pod pasiastymi markizami, sprzedających brązowe naczynia, miedziane dzbanki, wisiorki pięknej roboty i wzoru, skórzane buty, zawiłe uprzęże dla wielbłądów, ptaki w klatkach oraz słodycze z łuskanymi migdałami i końskimi muchami.Na samym końcu ulicy dostrzegli białą kobietę znikającą w drzwiach jednego ze sklepów.Podążyli za nią, opędzając się przy tym przez cały czas od ciemnoskórych dzieci, które kłębiły się wkoło nich, żebrząc o pieniądze.Na drzwiach sklepu widniał arabski napis, ze środka dobiegała arabska muzyka z radia i zapach palonej w fajce żywicy kif.- To co, wchodzimy? - spytał Xaxxa.Tebulot przerzucił broń przez plecy.- A mamy jakiś wybór? Co ty na to, Kasyxie? Kasyx wzruszył ramionami.- Wolę po prostu być ostrożny.Nie mam pojęcia, co może zrobić moja była, gdy zobaczy, że bezczelnie plączę się po jej śnie.- Nie zdąży wiele zrobić, nim się obudzi - powiedział Xaxxa.Kasyx podszedł ostrożnie do wejścia.- Jest tu kto? - zawołał głośno.Wewnątrz było mroczno i gorąco, jeszcze mocniej pach­niało żywicą.Ściany zdobiły dziesiątki mahoniowych szuf­ladek, jak w staromodnej aptece, każda z nich opisana po arabsku.Z sufitu zwieszał się długi lep, na którym brzęcza­ły, zmagając się z lepidłem, tuziny much.Niektóre miały białe główki i Kasyx zorientował się, że byli to ludzie, którzy zostali genetycznie przemieszani z owadami, w taki sam sposób jak naukowiec z filmu „Mucha”.Pamiętał, jak kiedyś późno wieczorem chciał obejrzeć ten film.Było to zaraz po powrocie z przyjęcia i Andrea wyłączyła mu telewizor.Mówiła, że film jest obrzydliwy i zaspokaja chłopięce marzenia.Może taki i był, lecz najwyraźniej dobrze go zapamiętała.Rozejrzeli się po sklepie.Nie było w nim ani śladu białej kobiety.Tebulot podniósł z jednej z półek mosiężny dzwo­nek i zadzwonił.Prawie natychmiast otworzyły się drzwi w głębi sklepu.Stanęło w nich dwóch Arabów, obaj w czarnych okularach.Ubrani byli w pasiaste, białozielone dżellaby, jeden z nich nosił fez.- Szukamy białej kobiety, która tu weszła – powiedział Kasyx.Arab w fezie pokręcił głową.- Żadna biała kobieta tutaj nie przechodziła, panie.- Przechodziła.Sam ją widziałem.- Żadnej białej kobiety, panie.Ale jest wiele białych kobiet w hotelu Delirium.- Szukam konkretnej białej kobiety.Tej, która śni ten sen - wyjaśnił Kasyx.- Nie, panie.- Tebulocie, Xaxxo, zajrzyjcie na tyły!- Nic, panie! Nie wolno ci tam zaglądać! - zawołał Arab w fezie, unosząc obie ręce.- Czemu? - spytał Kasyx.- Mektoub, tak jest napisane.Tebulot zdjął z pleców broń i odciągnął dźwignię.- Przykro mi, chłopaki, ale to nie zostało napisane.Chodź, Xaxxo, zajrzymy tam.Arab patrzył na nich z wrogością.- Eskun? Kim jesteście?- Ta, która śni ten sen, wie, kim jesteśmy - oznajmił Kasyx [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl