, Victor Hugo Nedznicy t.1 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Milczenie trwało chwilę, po czym biskup ciągnął dalej:- Pani Magloire, niesłusznie od tak dawna przetrzymywałem to srebro.Należało do biednych.Kim był ten człowiek? Bieda­kiem oczywiście.- O Jezu! - odparła pani Magloire.- Nie chodzi o mnie ani o panienkę.Nam wszystko jedno.Ale chodzi o waszą wysokość.Czym wasza wysokość będzie teraz jeść?Biskup spojrzał na nią zdziwiony.- Jak to? Alboż nie ma nakryć cynowych?Pani Magloire wzruszyła ramionami.- Cyna ma przykry zapach.- Są sztućce żelazne.Pani Magloire skrzywiła się wymownie.- Żelazo ma wstrętny smak.- A więc - rzekł biskup - są jeszcze nakrycia drewniane.Po chwili jadł śniadanie przy tym samym stole, przy którym siedział wczoraj Jan Valjean.Jedząc ksiądz Benvenuto mówił we­soło do siostry, która milczała, i do pani Magloire, która mruczała coś pod nosem, że aby umaczać kawałek chleba w filiżance mleka, nie potrzebna mu jest ani łyżka, ani widelec, nawet drewniane.- Cóż to za pomysł - mówiła do siebie pani Magloire cho­dząc tam i z powrotem - przyjmować takiego człowieka! I jesz­cze dawać mu nocleg w sąsiednim pokoju.Co za szczęście, że nas tylko okradł! Ach, mój Boże! Strach pomyśleć, co by mogło się stać.Brat i siostra mieli wstać od stołu, gdy zapukano do drzwi.- Proszę - rzekł biskup.Drzwi się otwarły.W progu stanęła dziwna i przerażająca grupa: trzech mężczyzn trzymało czwartego za kołnierz.Ci trzej byli żandarmami; czwartym był Jan Valjean.Wachmistrz, który widocznie nimi dowodził, stał w drzwiach.Wszedł do pokoju i zbliżył się do biskupa salutując:- Ekscelencjo.- powiedział.Na te słowa Jan Valjean posępny i - jak się wydawało - przybity, ze zdziwieniem podniósł głowę.- Ekscelencja? - szepnął.- Więc to nie proboszcz?- Milczeć! - przerwał żandarm.- To jego ekscelencja ksiądz biskup.Tymczasem biskup Benvenuto podszedł do Jana Valjean tak spiesznie, jak mu na to pozwalał podeszły wiek.- A, jest pan! - zawołał patrząc na niego.- Cieszę się, że pana widzę.Ależ, drogi panie, darowałem przecież panu również lichtarze, które są także srebrne i za które dostałby pan ze dwieście franków.Czemu nie wziął ich pan razem ze sztućcami?Jan Valjean wytrzeszczył oczy i spojrzał na czcigodnego biskupa z wyrazem, którego ludzka mowa oddać nie jest w stanie.- Ekscelencjo - rzekł wachmistrz żandarmerii - więc ten człowiek powiedział prawdę? Spotkaliśmy go na drodze.Szedł tak szybko, jakby uciekał.Zatrzymaliśmy go chcąc przejrzeć jego rzeczy.Miał przy sobie te srebra.- I powiedział wam - przerwał z uśmiechem biskup - że dał mu je stary poczciwy księżyna, u którego nocował? Rozumiem! I dlatego przyprowadziliście go tutaj? To pomyłka!- Wobec tego - zapytał wachmistrz - czy możemy go puścić?- Oczywiście - odrzekł biskup.Żandarmi puścili Jana Valjean, który cofnął się o kilka kroków.- Więc to prawda? Puszczają mnie? - wyjąkał niewyraźnie i jakby przez sen.- A puszczają, puszczają! Cóż to, nie słyszysz? - powiedział żandarm.- Przyjacielu - mówił biskup - nim odejdziesz, weź swoje lichtarze.Oto one.Podszedł do kominka, zdjął dwa srebrne lichtarze i wręczył je Janowi Valjean.Obie kobiety patrzyły na to, ani jednym słowem, gestem czy spojrzeniem nie przeszkadzając biskupowi.Jan Valjean drżał na całym ciele.Wziął oba świeczniki machinalnie, z błędnym wyrazem twarzy.- A teraz - rzekł biskup - idź w pokoju! Ale, przyjacielu, wracając do mnie, nie przechodź ogrodem.O każdej porze możesz wejść i wyjść drzwiami od ulicy.Zamknięte są tylko na klamkę we dnie i w nocy.Zwracając się zaś do żandarmów dodał:- Możecie odejść, panowie.Żandarmi wyszli.Jan Valjean wyglądał jak ktoś bliski omdlenia.Biskup zbliżył się doń i rzekł po cichu:- Pamiętaj, zawsze pamiętaj o tym, że obiecałeś mi z pomocą tego srebra stać się uczciwym człowiekiem.Jan Valjean, który nie przypominał sobie, żeby cokolwiek obiecywał, milczał zdumiony.Biskup wymówił te słowa z naciskiem.Po czym jeszcze dodał uroczyście:- Janie Valjean, mój bracie.Nie jesteś już we władzy zła, jesteś we władzy dobra.Kupuję twoją duszę; odbieram ją czarnym myślom i duchowi zatracenia, a oddaję Bogu.XIIIGerwazekJan Valjean opuścił miasto, jakby uciekał.Szedł spiesznie przez pola, skręcał na oślep w pierwszą lepszą drogę czy ścieżkę, nie spostrzegając, że krąży w kółko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl