,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedenasty poziom zamieszkiwali wyłącznie służący płci męskiej.Wszyscy spali.Holroyd zstępował bezgłośnie po wąskich schodach.Ósmy poziom zajmowali zwyczajni mieszkańcy, tak samo jak siódmy.Zdradzały ich jednak ciemne szaty przerzucone przez oparcia krzeseł: kapłani! Kapłanki! Na czwartym poziomie znajdował się apartament księcia świątyni.A także, jak głosiła karteczka, „.jego córki, Giyi, księżniczki świątynnej".Ambitna Giya, pomyślał ze złością Holroyd, przebiegła, podstępna, bystra, spragniona władzy Giya.Zaciskając zęby zajrzał przez wizjer umieszczony w tej części apartamentu.Trwało chwilę, nim objął wzrokiem cały obraz.Zobaczył duży, wyłożony grubym dywanem pokój, umeblowany sofami, krzesłami i stołami.Na drugim końcu dostrzegł otwarte drzwi prowadzące do sypialni; to miejsce obudziło w nim prawdziwe zainteresowanie.Widać było brzeg łoża i długi, wąski stół o blacie lśniącym jak lustro.Na krześle obok stołu, na prawo od drzwi, siedziała księżniczka świątyni.Poruszała wargami, więc Holroyd przycisnął ucho do wizjera.Przypłynęły do niego bezkształtne słowa, niezrozumiały, choć melodyjny strumień dźwięków.Po kilku minutach Holroyd odsunął się od drzwi.To, z kim Giya rozmawiała, nie miało znaczenia; ważniejsze było znalezienie zagrody dla skrierów, chęć ucieczki do mrocznego świata zachodniego Gonwonlane.Skradał się teraz bocznymi korytarzami, uważając, by nie zapuszczać się zbyt daleko.Chyba w dwie godziny później znowu trafił na poziom czwarty - a księżniczka wciąż mówiła.Wiedziony ciekawością, Holroyd ruszył po omacku bocznym korytarzem, biegnącym w kierunku jej sypialni.Spojrzał zdumiony: księżniczka była sama.Jej usta poruszały się, artykułując dźwięki; głos przez maleńką szczelinę przypłynął do niego mocny i czysty: „.Niechaj jego minuty będą dniami, jego godziny latami, dni wiekami.Niechaj pozna nieskończony czas, leżąc w ciemności.Niechaj jego minuty będą dniami.jego godziny.latami.".Intonowała, te słowa wciąż na nowo; z początku Holroyd sądził, że to modlitwa, powtarzana w nieskończoność bezsensowna mantra, której celem jest urobienie umysłu wedle określonego wzorca.Ale to pierwsze wrażenie zniknęło i Holroyd doznał nagle wstrząsu: oszołomiony pojął, co słyszy, a było to oczywiste i groźne jak stal miecza.Co ona mówiła? Co mówiła? „Niechaj jego dni będą wiekami".Tym właśnie były - dla Ptaha.Holroyd zbyt późno sobie uświadomił, że krótkotrwały paraliż władz umysłowych pozbawił go na moment władzy nad ciałem, którą sprawował nie znający strachu ani wątpliwości mózg.Zdał sobie sprawę, że jego dłonie manipulują przy sekretnych drzwiach do komnaty, ale już było za późno; zdradził swoją obecność.Wchodząc do środka musiał narobić trochę hałasu, bo kobieta odwróciła się szybkim i gwałtownym ruchem, jak tygrysica.Zabawnie wygląda, pomyślał Holroyd.Spoglądając przedtem przez wizjer, nie zwracał uwagi na powierzchowność księżniczki.Mimo wszystko niczego nie podejrzewał.Nie potrafił określić, kiedy dokonała się ta transformacja.Musiała być owocem myśli, rozpoznania przez księżniczkę boga Ptaha.Ten raptowny przebłysk wiedzy dotarł przez osiem tysięcy kanbów do odległego miasta Ptah i sprawił, że bogini w mgnieniu oka przejęła postać księżniczki.Jak się to dokonało, stanowiło w tej chwili tajemnicę.Nie miało to zresztą znaczenia; zdradził przecież Tara i sekret tajemnych korytarzy.Poczuł gniew wobec owej niepowstrzymanej, wewnętrznej siły, która wykorzystywała jego umysł i wiedzę z tak absolutnym lekceważeniem konsekwencji.Gniew zapłonął krótkim, daremnym płomieniem.Była tylko bogini Ineznia.Oglądała teraz inaczej niż obraz utrwalony w pamięci Ptaha.Holroyd pomyślał, że zwykły bóg uległby uwodzicielskim urokom pierwszej kobiety, jaka się do niego uśmiechnęła.Wiedział jednak, że Ptah nie poddałby się tak łatwo czarowi istoty ludzkiej.Kobieta tryskała życiem.Nic dziwnego, że książę ze świątyni przyglądał się swojej odmienionej córce ze zdumieniem.Wzrok miała płomienny i przenikliwy; jej ciało otaczała aura gorąca jak łuna pożaru.Ale głos księżniczki brzmiał miękko, mimo iż była w nim ukryta zawziętość, pasja i duma.- Peter Holroyd - rzekła rozpromieniona.- Och, Ptahu, to wielka chwila w naszym życiu.Nie bądź zaniepokojony tym, że cię rozpoznałam.Musisz wiedzieć, że zasmakowaliśmy zwycięstwa.Wygraliśmy pierwszą, choć nie najniebezpieczniejszą bitwę w wojnie wywołanej przez boginię Ineznię, wojnie, której celem jest zniszczenie ciebie.To ona sprowadziła cię do Gonwonlane z równoległego czasu, wcześniej niż miało to nastąpić.Pozbawiony wiedzy, odarty z władzy, miałeś zmaterializować się w pałacu--cytadeli, a potem zostać zniszczony.Poczekaj! Nic nie mów! -Jej głos nabrał nagle mocy i zabrzmiał niczym wibrująca stal.Holroyd, który już rozchylał usta, by wyrazić swoje zdumienie, zacisnął je na powrót.To nie bogini, pomyślał; to na pewno nie bogini [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|