, Metamorfozy albo zloty osiol Apelejusz 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podnieś puste oczodoły, poznaj pomstę, zrozum całą niedolę, porachuj swecierpienia.Oto jak się spodobały cnotliwej niewieście twoje oczy, oto jak pochodnie weselneoświetliły twe weselisko.Dziewosłębić ci będą Furie, ą opuszczenie towarzyszyć i wieczyścieżgać twe złe sumienie.[13] Tak mu wróżąc niewiasta wyciągnęła z włosów ostrą szpilkę i obie zrenice mu wy-kłuła, po czym zostawiła go tak; i kiedy ból nieznany przemagał u oślepionego senność i odu-rzenie, sama, porwawszy nagi miecz, który nosił zwykle Tlepolemus, gna jak szalona środ-kiem miasta i  niewątpliwie o jakimś strasznym czynie myśląca  dąży wprost do grobowcamęża.My zasię i cała ludność z domów swych wybiegłszy pędzimy za nią co tchu i wołamydo siebie, aby wydrzeć jej żelazo z szalonych rąk.Ale Charyta stanęła u grobu Tlepolemusa iludzi błyszczącym mieczem odganiając  gdy ujrzała, jak cały tłum rzewnie płacze i nad niąsię użala  zawołała: Precz z niewczesnymi łzami, precz z żalem, co duchowi memu nieprzystojny.Pomściłamsię za męża mego na mordercy okrutnym, ukarałam plugawego rabusia naszego małżeństwa.A teraz już czas, by mi miecz ten otworzył drogę w otchłań, do mojego Tlepolemusa.[14] I opowiedziawszy po porządku wszystko, co jej we śnie obwieścił małżonek, i to, jakTrazyllusa  podstępnie zwabiwszy  dosięgła swą pomstą, wbiła sobie żelazo pod prawąpierś, runęła na ziemię i tarzając się we własnej krwi coś jeszcze niewyraznie wyjąknęła iwyzionęła męską duszę.Za czym natychmiast krewniacy niebogi starannie ciało jej obmyli izłożyli tam, w tym samym grobie, mężowi na wieczną towarzyszkę.Trazyllus zasię dowiedziawszy się o wszystkim, nie znajdując śmierci, która by była od-powiednim zadośćuczynieniem za straszne nieszczęścia  wiedział bowiem, że miecz nie od-kupiłby tak okropnej zbrodni  sam zaprowadzić się kazał do grobowca tamtych. Oto w dobrowolnej  wołał  składam się wam, wrogie cienie, ofierze  i rozkazawszy,by wejście do grobowca za nim zamurowano, postanowił głodową śmiercią zakończyć życieprzez własne sumienie potępione.[15] Taką to ów przybysz historię  głęboko wzdychając i popłakując niekiedy  opowia-dał wiejskiej czeladzi wielce poruszonej.Za czym obawiając się tego, co może przynieśćzmiana właściciela, i głęboko rozżaleni nieszczęściem pańskiej rodziny postanawiają uciekać.Ten tedy koniuszy, któremu kiedyś oddano mnie z owymi wielkimi poleceniami pod opiekę,załadował na grzbiet mój i innych bydląt wszystko, co miał w chacie cenniejszego, i razem ztym opuścił dawną siedzibę.Dzwigaliśmy tak niemowlęta i niewiasty, dzwigaliśmy drób,ptactwo, kozlątka, szczeniaki; wszystko, co z powodu słabych nóg opózniało naszą ucieczkę,maszerowało naszymi nogami.Ale mnie nie dokuczał nawet ciężar tłumoków, choć nadmier-ny, ponieważ w tej radosnej ucieczce uciekałem od owego nikczemnego rzeznika mojej mę-skości.Przemierzyliśmy tak stromy grzbiet lesistej góry i przejechali znowu rozłogi pól położo-nych po drugiej stronie.I już się ścieżka mroczyć zaczęła w wieczorze, kiedy przybyliśmy dopewnego warownego miasteczka, ludnego i bogatego.Mieszkańcy jego zatrzymywali nasradząc, byśmy nie wyruszali dalej w nocy, a nawet zbyt rano: wilki bowiem liczne, stare, ocielskach olbrzymich, srogie i okrutnie dzikie, zwykły się wszędy tu włóczyć za żerem, nie-pokojąc całą tę okolicę; już się nawet na drogach zasadzają i  jak zbóje  na przechodniów87 napadają, ba, straszliwym głodem rozwścieczone, wdzierają się do bliskich miasta domów;ludziom już samym grozi od nich taka śmierć, jaką poginęło tyle bezbronnych bydląt.Opo-wiadali wreszcie, że na tej drodze, którą mieliśmy iść, leżą nie dogryzione ciała ludzkie iświecą kośćmi obżartymi z ciała; że z tego powodu z największą ostrożnością maszerowaćmusimy na to przede wszystkim zważając, by iść po pełnym dniu  gdy jasno i słońce  iwielce się mając na baczności; światło dzienne zresztą onieśmiela te straszne bestie, a wtedy,nie rozpraszając się w grupki, ale idąc jedną zbitą kupą  przebijemy się przez te niebezpie-czeństwa.[16] Ale te łajdaki, co uciekały i nas ze sobą wiodły, w gorączce swego ślepego pośpiechui ze strachu, czy pogoń za nimi nie idzie, nie usłuchały dobrej rady i nie czekając najbliższegodnia, wypędziły nas obładowanych na drogę już o trzeciej prawie straży nocnej.Wtedy ja wstrachu przed niebezpieczeństwem, o którym mówiono, ukradkiem schowałem się  z tro-skliwości o moje pośladki, zagrożone zębami wilczymi  jak tylko można najgłębiej w środekstada bydląt.I aż się dziwowali wszyscy szybkości, z jaką wszystkie konie wyprzedzałem.Ale ta rączość nie z nadzwyczajnej ochoczości pochodziła, tylko ze strachu; i sam sobie takwtedy myślałem, że ten Pegaz osławiony to chyba taki był lotny ze strachu  i dlatego, jużci,sprawiedliwie go ze skrzydłami wystawiają  że mianowicie podskakiwał tak do góry i aż donieba i opadał pewnikiem z trwogi przed ziejącą ogniem paszczą Chimery.Zresztą i te pastu-chy, co nas wiodły, uzbroiły się jak na wojnę: ten z włócznią, ten z dzirytem, ów z grotem;inny jeszcze niósł drąg.Mieli także kamienie, których nierówna dróżka pod dostatkiem do-starczała.Jeszcze inni dzwigali zaostrzone na końcu koty, wielu zaś odstraszało zwierza pło-nącymi pochodniami.Brakło chyba tylko trąby wojskowej, abyśmy wyglądali jak gotoweszyki bojowe [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl