, Toland John Bogowie wojny t.1 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Właśnie mi powiedziano, że mają nadzieję, iż tam dojadę i zatrzymam Japońców.Czym? - Mruknął wściekły.Czas pewien milczał, po czym zwrócił się do sąsiada z lewej.- Coś musiało się przytrafić Chudemu - rzekł.- Nie czekali na niego w tym tygodniu na Bataanie.- Chudy, o czym Will wiedział, to generał Wainwright, dowódca wszystkich wojsk północnego Luzonu.Godzinę później kierowca umieścił nowy punkt dowodzenia Jonesa w budynku szkolnym.Pierwsze światło dnia odsłaniało typowo filipińskie miasto.Jones studiował mapy rozłożone na dużym stole.Zdążały ku nim, tuż przed nacierającym Hommą, resztki dwu filipińskich dywizji.Pierwsze pododdziały niedobitków widziano kilka mil dalej na północ.- Użyjcie ich, jeśli wam się uda - polecił Jones.Własnemu, rozkraczonemu na drodze batalionowi, wydał rozkaz marszu na północ.Will odnosił wrażenie, że Jones miał zadanie niewykonalne, ale generał dyslokował swoje szczupłe oddziały tak fachowo, że z nastaniem nocy zatrzymał nacierających Japończyków.Will patrzył z podziwem, jak po szaleńczym dniu generał kończy dzieło.- Teraz nie mam nic innego do roboty, jak czekać i mieć nadzieję - powiedział Jones.- Wyjdźmy przed dom i pooddychajmy świeżym powietrzem.Wyszli w ciemność.Miasto zdawało się wymarłe.Bitwa ucichła.Jasny księżyc oświecał fontannę i Jones ruszył w jej kierunku.Obrazek zupełnie sielankowy: legł na wznak na kamiennych płytach i podparł­szy głowę ramionami wpatrywał się w lśniące niebo.Will usiadł przy nim i objął dłońmi kolana.Wieczór pachniał egzotycznym aromatem frangipani - kremu migdałowego.Dobiegł ich uszu daleki łoskot, grzechot ciężarówek i autobusów jadących z Manili na Bataan.- To nasi - powiedział cicho Jones.- Uda się im? - Po chwili siadł i wyszczerzył zęby.- Sądzisz, że George'a Marshalla ucieszył­by taki dzień, jak ten?- Myślę, że tak, sir.MacArthur czytał w swoim małym domku na Corregidorze radiogram Marshalla: „Dlaczego prezydent Quezon nie przyleciał do Ameryki i nie utworzył rządu na wygnaniu?".MacArthur zastanowił się chwilę, po czym napisał ołówkiem odpowiedź.Każda ewakuacja prezydenta Filipin byłaby zbyt niebezpieczna.Ponadto jego wyjazd „spowodowałby wśród Filipińczyków zanik woli walki".Większość armii MacArthura stanowili Filipińczycy.„Wobec ich wysiłków" - gryzmolił - „Stany Zjednoczone muszą przyjść im z poważną pomocą albo wycofać się z Orientu ze wstydem".Czy nie za ostro? Nie, nic nie jest powiedziane za ostro, jeśli może zmusić tych z Munitions Building* do jakiegoś działania.Poszedł na górę, żeby spojrzeć na Manilę.W mieście nie było innych, niż pożary, świateł.To zapewne płonął jeszcze Fort McKinleya.A także lotniska Nicholsona, Nielsena i Cavite.Najwyżej chyba biły płomienie z pól naftowych Pandacanu.Co za marnotrawstwo! Ale niczego nie wolno pozostawić Japończykom.Wróg stał u bram tego niegdyś pięknego miasta.Generał był ciekaw, czy zbombardowali także Hotel Manila.Może pozostał nietknięty luksusowy, siedmiopokojowy apartament, ofiarowany mu przez rząd Filipin?Wróciwszy powoli do swego domku, ucieszył się z raportów donoszących mu, że zwiódł Hommę i że wiele jego oddziałów przypuszczalnie wymknie się na Bataan.Wydawanie rozkazów odwrotu upokarza, ale ten rozkaz oznaczał, że walka trwa dalej.Aż do nadejścia odsieczy z Pentagonu.Przybywszy z generałem Jonesem na Bataan, Will został ode­słany na głębsze tyły, do kwatery Chudego - Wainwrighta, który dowodził jednym z dwu Korpusów wyznaczonych do obrony półwyspu.MacArthur dowodził z Corregidoru oboma Korpusami.Do 7 stycznia piętnaście tysięcy Amerykanów i czterdzieści pięć tysięcy Filipińczyków przygotowano do odparcia pierwszych japoń­skich ataków.MacArthur winien wytrwać sześć miesięcy, czyli wykonać niewykonalne, ponieważ tylko dziesięć tysięcy Filipińczy­ków było pełnowartościowym wojskiem z elitarnej dywizji.Reszta nie przeszła prawie żadnego przeszkolenia.Na szczęście Bataan pokrywały w większości góry i gęsta dżungla z fortyfikacjami niewykrywalnymi z powietrza.Półwysep, szeroko­ści piętnastu mil i długości trzydziestu, przecinały tylko dwie drogi.Szosa główna biegła wzdłuż płaskiego, bagnistego wschodniego wybrzeża; druga przecinała Bataan niczym pas poprzez dolinę między dwoma wygasłymi wulkanami.Siedem lub osiem mil na północ od tej właśnie drogi MacArthur zamierzał rozmieścić swoją główną linię obrony.Było to położenie strategiczne, ponieważ korzystało z przeszkody naturalnej - góry Natib.Wulkan ów był tak poszarpany i stromy, że stanowił osłonę nie do pokonania.Wystarczyło rozmieścić wojska jedynie po jego lewej i prawej stronie.Wainwright miał utrzymywać lewą flankę.Will, widząc jak w ciągu czterdziestu ośmiu godzin wyczerpane, zgnębione oddziały, dobrnąw­szy na pozycje odzyskiwały ducha walki - sam nabrał otuchy.Jedzenie i odpoczynek dokonywały cudów, po raz pierwszy poczuł przypływ optymizmu.Pożyczył jeepa i pojechał kamienistą drogą w odwiedziny do dowódcy wojsk prawego skrzydła, generała Parkera.Wrócił do sztabu Wainwrighta na drugim krańcu półwyspu, gdy zapadał zmierzch.Podczas kolacji twarze wcale nie były ponure.Wszyscy postanowili trwać tutaj długo.Wainwright usiadł naprze­ciw Willa.- Panowie - rzekł - jutro rano będziemy mieli gościa.Przyjeżdża do nas generał MacArthur.- Zwrócił się do majora.- Chciałbym mieć pod ręką wszystkich oficerów.Po raz pierwszy od tygodnia Will spał aż do chwili, gdy ktoś go, tarmosząc, obudził.Przy śniadaniu Wainwright poradził mu, by dołączył do Sztabu l Korpusu.- Jestem pewien, że Douglas rad ujrzy pana jeszcze wśród żywych.Mała grupka generałów posuwała się ku polance w pobliżu zachodniego końca brukowanej drogi.Wkrótce od strony linii obronnych Parkera wychynął konwój czterech samochodów.MacArthur zszedł ze swego forda na ziemię i szparkim krokiem ruszył ku Wainwrightowi.- Jonatanie - rzekł serdecznie - rad jestem, żeś wrócił z północy w jednym kawałku.Sposób, w jaki się wycofałeś i twój nadzór nad osłoną odwrotu wojsk z południowego Luzonu, był doprawdy majstersztykiem na miarę historii.Will odebrał to jak przemówienie i już niemal oczekiwał, że MacArthur przypnie Wainwrightowi order.Ten ostatni przybrał szelmowski wyraz twarzy, jakby wątpił, czy wart jest równie grzmiących pochwał.- Gdzie są twoje stupięćdziesiątkipiątki?- Przejdźmy się, to je zobaczymy - powiedział Wainwright.- Nie chcę ich widzieć - odparł MacArthur - chcę usłyszeć.To dobrze powiedziane, pomyślał Will.Pasowałoby do filmu.MacArthur przeszedł przed szeregiem generałów z PierwszegoKorpusu i z każdym zamienił kilka słów.Dostrzegłszy z tyłu Willa, ominął ich i uścisnął mu dłoń.- Cieszę się, że cię widzę przy życiu, młodzieńcze - rzekł.Potem się odwrócił, by przemówić do grupy.Powiedział, że jest pełen entuzjazmu i optymizmu, jakim napawa go przebieg spraw.Obserwujący tę scenę żołnierze nie mogli słyszeć słów MacArthura, ale wygłaszali zjadliwe uwagi o jego lekkiej kurtce, starannie odprasowanych spodniach i krawacie.- Chudy - zauważył któryś - wygląda przy nim, jakby właśnie wylazł z okopu.- Wainwright i jego oficerowie odziani byli w pomięte mundury khaki, poplamione błotem, potem i krwią.- Odpicowany gang Douga - zauważył inny - wygląda, jakby się wybierał na bal.MacArthur był rad ze wszystkiego, co zobaczył i usłyszał.Ponieważ miał tegoż popołudnia wyjechać, spytał Willa, czy nie chciałby powrócić na Corregidor.Will przyjął zaproszenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl