, Terry Pratchett 04 Mort (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy miałem okazję go poznać?- Raczej nie.Na pewno byś zapamiętał.Szczyt zamkowego muru zazgrzytał o kopyta Pimpusia, gdy zwie­rzę wytężając mięśnie starało się zyskać wysokość.Cutwell wyprostował się, mocno ściskając kapelusz.- A kimże jest ten dżentelmen, o którym mowa? - wrzasnął.- To Śmierć - wyjaśniła Ysabell.- Nie.- Tak.- Aha.- Cutwell spojrzał w dół na odległe dachy.Uśmiechnął się krzywo.- Może oszczędzę mu czasu i po prostu od razu zeskoczę?- Jest całkiem miły - broniła ojca Ysabell.- Kiedy się go bliżej po­zna.- Naprawdę? A myślisz, że będziemy mieli szansę?- Trzymać się! - ostrzegł Mort.- Chyba zaraz przeskoczymy.Pełen czerni otwór runął na nich z nieba i pochłonął.Styk kołysał się niepewnie w powietrzu, pusty jak kieszeń nędzarza.I z każdą chwilę robił się mniejszy.***Drzwi frontowe stanęły otworem.Ysabell wysunęła głowę na zewnątrz.- Nikogo nie ma w domu - poinformowała.- Lepiej wejdź­cie do środka.Pozostała trójka kolejno przestępowała próg.Cutwell grzecznie wytarł nogi.- Trochę mały - zauważyła krytycznie Keli.- W środku jest dużo większy - wyjaśnił Mort.Spojrzał na Ysabell.- Wszędzie sprawdzałaś?- Nie mogę nawet znaleźć Alberta - odparła.- Nie pamiętam, żeby go kiedyś nie było.Odchrząknęła, przypominając sobie o obowiązkach gospodyni.- Może ktoś się czegoś napije? - spytała.Keli nie zwracała na nią uwagi.- Spodziewałam się przynajmniej zamku - stwierdziła.- Wielkiego i czarnego, z wysokimi, posępnymi wieżami.A nie stojaka na parasole.- Ale jest w nim kosa - zauważył Cutwell.- Przejdźmy do gabinetu.Usiądziemy i na pewno od razu poczu­jecie się lepiej - wtrąciła pospiesznie Ysabell.Otworzyła czarne, obite skórą drzwi.Cutwell i Keli weszli do pokoju, sprzeczając się bez przerwy.Ysa­bell chwyciła Morta pod rękę.- I co teraz zrobimy? - spytała.- Ojciec się rozgniewa, kiedy ich tu znajdzie.- Coś wymyślę.Przeredaguję biografie albo co.- Uśmiechnął się blado.- Nie martw się.Na pewno coś wymyślę.Drzwi zatrzasnęły się za nim.Mort obejrzał się i zobaczył wyszcze­rzoną twarz Alberta.Wielki skórzany fotel za biurkiem odwrócił się wolno.Śmierć spoj­rzał na Morta ponad złączonymi czubkami palców.Kiedy był już pe­wien, że w pełni skupił na sobie przerażoną uwagę gości, powiedział:LEPIEJ ZACZNIJ OD RAZU.Wstał.Zdawało się, że rośnie, a w pokoju zapada mrok.DARUJ SOBIE PRZEPROSINY, dodał.Keli ukryła twarz w szerokiej piersi Cutwella.WRÓCIŁEM.I JESTEM ZŁY- Panie, ja.- zaczął Mort.ZAMKNIJ SIĘ, przerwał mu Śmierć.Zwapniałym palcem skinął na Keli.Podeszła - jej ciało nie śmiało się przeciwstawić.Śmierć wyciągnął rękę i ujął księżniczkę pod brodę.Dłoń Morta opadła na rękojeść miecza.CZY TO JEST TWARZ, KTÓRA TYSIĄC OKRĘTÓW WYPRAWI­ŁA W MORZE I POWALIŁA NIEBOSIĘŻNE WIEŻE PSEUDOPOLIS?, zastanowił się głośno Śmierć.Keli patrzyła zahipnotyzowana w czerwone punkciki w nieskończonych ciemnych głębinach oczodołów.- Ehm.Przepraszam bardzo - wtrącił z szacunkiem Cutwell.Zdjął kapelusz i trzymał go na sposób meksykański.TAK?, zapytał Śmierć z roztargnieniem.- To nie ta, proszę pana.Myśli pan o jakiejś innej twarzy.JAK CI NA IMIĘ?- Cutwell.Jestem magiem, proszę pana.JESTEM MAGIEM, PROSZĘ PANA, powtórzył drwiąco Śmierć.ZAMILKNIJ, MAGU.- Tak, proszę pana.- Cutwell cofnął się o krok.Śmierć zwrócił się do Ysabell.WYTŁUMACZ SIĘ, CÓRKO.DLACZEGO POMAGAŁAŚ TEMU DURNIOWI?Ysabell dygnęła lękliwie.- Ja.ja go kocham, ojcze.Tak myślę.- Naprawdę? - zdumiał się Mort.- Nic nie mówiłaś!- Jakoś nie było okazji.Ojcze, on nie chciał.MILCZ.Ysabell spuściła głowę.- Tak, ojcze.Śmierć obszedł biurko i stanął przed Mortem.Przyglądał mu się przez długą chwilę.A potem błyskawicznym ruchem uderzył chłopca w twarz, powa­lając go na podłogę.ZAPRASZAM CIĘ DO SWEGO DOMU, powiedział.UCZĘ CIĘ, KARMIĘ, UBIERAM, DAJĘ MOŻLIWOŚCI, O JAKICH CI SIĘ NIE ŚNIŁO, A TY TAK MI ODPŁACASZ? UWODZISZ MOJĄ CÓRKĘ, ZA­NIEDBUJESZ SŁUŻBĘ, WYWOŁUJESZ W RZECZYWISTOŚCI PĘKNIĘ­CIA, NA ZALECZENIE KTÓRYCH TRZEBA STULECIA! TWOJE NIE­PRZEMYŚLANE DZIAŁANIA SKAZAŁY TWOICH TOWARZYSZY NA POTĘPIENIE.NICZYM INNYM BOGOWIE SIĘ NIE ZADOWOLĄ.KRÓTKO MÓWIĄC, MÓJ CHŁOPCZE, NIE NAJLEPSZY POCZĄTEK PIERWSZEJ PRACYMort usiadł z wysiłkiem, trzymając się za policzek.Palił go zimno, niczym lodowa kometa.- Mort - rzekł.TO MÓWI! A CO MA DO POWIEDZIENIA?- Mógłbyś ich puścić - oświadczył Mort.- To nie ich wina.Wmie­szali się przypadkiem.Mógłbyś przestroić.DLACZEGO MIAŁBYM TO ROBIĆ? TERAZ NALEŻĄ DO MNIE.- Będę o nich walczył - ostrzegł Mort.SZLACHETNY PORYW.ŚMIERTELNICY WALCZĄ ZE MNĄ BEZ PRZERWY.ZWALNIAM CIĘ.Mort wstał.Pamiętał, jak to jest być Śmiercią.Pochwycił to uczu­cie, pozwolił mu wyrwać się na powierzchnię.NIE, rzekł.ACH.ZATEM WYZYWASZ MNIE JAK RÓWNY?Mort przełknął ślinę.Przynajmniej teraz jasno widział drogę przed sobą.Kiedy człowiek zstępuje w przepaść, jego życie zawsze zyskuje jasno określony kierunek.- Jeśli to konieczne.A gdybym zwyciężył.JEŚLI ZWYCIĘŻYSZ, ZYSKASZ POZYCJĘ, KTÓRA POZWOLI CI RO­BIĆ, CO ZECHCESZ, zapewnił Śmierć.CHODŹ ZA MNĄWyminął chłopca i wkroczył na korytarz.Pozostała czwórka spojrzała na Morta.- Jesteś pewien, że wiesz, co robisz? - spytał Cutwell.- Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl