, Bielajew Aleksander Ariel 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wtedy wybuchnie awantura nie ztej ziemi! Można sobie wyobrazić wściekłość graczy, którzyprzegrywali, stawiając na jego przeciwników! Odgadnięcietajemnicy tych sukcesów sportowych pociągnie za sobąodsłonięcie tajemnicy jego urodzenia.I wywoła nowyskandal towarzyski, który tym razem ugodzi w Jane.Bo czyżeuropejskie przesądy są czymś lepszym od azjatyckichzabobonów? Jane nie jest taka, jaką sobie wymarzył, ale tojest jego siostra.Trzeba wyjechać stąd, i im prędzej, tym lepiej postanowił Ariel.Ale w jaki sposób ma przedtem spełnić prośbę paniWarrender?Jest matką i chyba liczy na to, że latający człowiek zdołauratować jej dziecko, wlatując przez okno nadziewięćdziesiąte drugie piętro drapacza chmur.Jego lot nadmiastem będzie natychmiast dostrzeżony przez bardzo wieluludzi.Jane bez wątpienia oburzyłaby się na samą myśl oczymś podobnym, nawet jeśli jest to jedyna możliwośćwyrwania dziecka z rąk gangsterów.Ale Jane nie ma przedoczami twarzy tej nieszczęśliwej matki! Matki malutkiegoSama! Czy ktokolwiek może pozostać obojętny na losbolejącej matki?Poza tym jest mało prawdopodobne, aby poznano go z twarzy,tym bardziej wieczorem.Umie latać na dużych wysokościach i wreszcie, czy jutro z samego rana nie opuszcza tego kraju nazawsze?.Jeśli oczywiście zdąży. Jestem gotów pomóc pani, Mrs.Warrender, ale niestety,zupełnie nie dysponuję czasem, mam przed sobą najwyżej trzygodziny.Zostałem nagle wezwany. Nie zajmie to panu więcej niż dwie godziny  szybko i zulgą w głosie zawołała pani Warrender. Wieżowiec, wktórym mieszkam, jest niedaleko stąd i w bezpośredniejbliskości tamtego drugiego, gdzie jest więziony mój biednychłopczyk.Samochód czeka na dole.Pan się zgadza, prawda?Pan mi nie odmówi?  pytała, patrząc błagalnie w oczyAriela.Mrs.Warrender mocno uścisnęła dłoń młodzieńca.Wyszli whotelu.Rozdział czterdziesty trzeciPODSTP!W komfortowo urządzonym mieszkaniu jednego zwieżowców, gdzie zaprosiła Ariela pani Warrender, oczekiwałich detektyw Toots.Znajdowali się tutaj także brat paniWarrender, Mark, i ojciec porwanego dziecka, który wyglądałna kompletnie załamanego i zdawał się nie rozumieć, co się doniego mówi.Nie wstając z fotela, wyciągnął do Ariela rękę, zwymuszonym uśmiechem gestem poprosił zebranych o zajęciemiejsc.Miał wyrazne rysy twarzy i krótko przystrzyżone,siwiejące na skroniach włosy. Jestem niezmiernie panu wdzięczny, że zechciał nam panpomóc w nieszczęściu.Ci panowie udzielą wszelkichniezbędnych wskazówek  skinął na Marka i Tootsa. Ja.po prostu nie jestem w stanie.przepraszam. Zadanie nie przedstawia większych trudności  przystąpiłdo objaśnień Toots  należy jednak działać szybko i zdecydowanie.Proszę, oto plan miasta i zdjęcie wieżowca.Krzyżykami zaznaczyłem piętro, mieszkanie i okno.Okna sąstale otwarte.Tutaj ma pan wyrysowany rozkład mieszkania.Toots krótko, jasno i rzeczowo przedstawił plan operacji. Jeśli nie odzyskamy chłopca dzisiaj, jutro już będzie nawszystko za pózno.Proszę iść ze mną, pokażę panu miejsce,skąd najwygodniej będzie wystartować.Z płaskiego dachu, na którym znajdował się ogródWarrenderów, Ariel szybko uniósł się pionowo w górę.Oto leci po raz pierwszy od bardzo długiego czasu i znowuogarnia go znajome u żucie swobody, lekkości inieskończoności niebieskich przestrzeni.I miałby się wyrzectego wszystkiego?! Ach, gdyby można było unieść Lalitę dojakiegoś czarownego, wolnego kraju, gdzie rosną przecudnekwiaty i drzewa!.Dlaczego nie zabrał jej ze sobą w dżunglę?Mógłby uwić gniazdo w koronie jakiegoś rozłożystego drzewai zamieszkać w nim razem z Lalitą i Szaradem.Ale nie miał czasu na marzenia.W dole tętniło ruchem izgiełkiem ogromne obce miasto.Nad głową, w granatowymbezmiarze nieba cicho migotały gwiazdy.Ariel znowupopatrzył w dół.Jak na ogromnym planie zobaczył wyspęManhattan, podzieloną na kwadraciki kwartałów z ciemnymiprostokątami Parku Centralnego, i Broadway, który się ciągnieprzez całe miasto.Nabrzeża pocięte zębiskami doków iprzystani.A oto szeroka, czarna wstęga Hudsonu, odbijającaświatła niezliczonych parowców i statków żeglugiprzybrzeżnej.Long Island.Statua Wolności z wieczniepłonącym ogniem.Zalane światłem ulice wyglądały stąd jakświecąca krata.W górę pięły się ciemne, ponure bryłydrapaczy chmur; pracowity dzień dobiegł końca, pogasłyświatła w oknach.Nieprzeliczona rzesza urzędnikówpowróciła do swych domów, natomiast dolne kondygnacjewieżowców płonęły światłem wystaw sklepowych i reklam, rzucając na mury czerwonawą poświatę.Na dachachpogrążonych w ciemnościach drapaczy chmur migotałyświetlne ekrany.Gdzieniegdzie w oknach najwyższych pięterpłonęły światła.Ogniki te przypominały wielkie gwiazdy,które spadły z nieba i jeszcze nie zdążyły dolecieć do ziemi.W oddali, aż do samego horyzontu, rozpościerała się czarnagładzizna oceanu z wędrującymi po niej ognikami światłami parowców.Ariel czuł odświeżający oddech oceanu iz przyjemnością wciągał w płuca czyste powietrze.Nie bez trudności rozpoznał właściwy wieżowiec, odnalazłpiętro, mieszkanie i okno  cel jego wyprawy.Było to oknozaraz za narożnikiem.Toots nie kłamał: okno było otwarte; paliło się w nim światło.Ariel najpierw zajrzał do środka.Pięknie umeblowany pokójbył pusty.Wleciał do wewnątrz i opuścił się na podłogę.Pokój miałdwoje drzwi: na wprost i na lewo od okna.Drzwi na lewopowinny prowadzić do dziecinnego pokoju.Trzeba tam wejść,chwycić dziecko, owinąć je kołderką, żeby się nie przeziębiło,i wylecieć z powrotem.Jeśli spotka kogoś po drodze, niepowinien wdawać się w żadne rozmowy, tylko działać szybko,korzystając z zamieszania, jakie niewątpliwie wywoła jegopojawienie się.Ariel skierował się na lewo i cicho otworzył drzwi.Zobaczyłdziecinny pokój.W łóżeczku leżało dziecko, a nad nim wpozie pełnej czułości pochylała się młoda kobieta.Dziecko niespało, kręciło się w łóżeczku i płakało cichutko.Naglewyciągnęło rączki i zawołało: Mamo!Młoda kobieta wzięła dziecko na ręce i pocałowała je zmacierzyńską czułością.Chłopczyk oparł główkę na jej piersii otoczył rączkami szyję. Maleństwo moje, nie płacz! Sam, nie płacz, dziecinko!. Kobieta stała odwrócona plecami do Ariela.Ariel zatrzymałsię niezdecydowany i zdumiony.Nie ulegało wątpliwości, że zdzieckiem jest jego rodzona matka.Ale kim w takim razie jestMrs [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl