,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Albo, siostrzyczko Mary, wypijesz mi juchę? Załatwi cię na miejscu i jeszcze zaczniesz świecić w ciemności.Mary uniosła rewolwer i wymierzyła w Ralpha.- Zdejmuj tę przebrzydłą rzecz albo zginiesz na miejscu.- Jak to zrobię, to też najpewniej zginę.Siostra Mary nie odpowiedziała.Pozostałe też tylko wbijały w zielonego swe czarne oczy.Ralph opuścił głowę, jakby się namyślał.Roland podejrzewał, żeMelonik zapewne jest zdolny do myślenia.Siostra Mary i jej podwładne mogły być innego zdania, lecz skoro Ralph przetrwał tyle czasu, to musiał umieć kombinować.Tyle że idąc tutaj, nie spodziewał sięujrzeć broni Rolanda.- Łomiarz źle zrobił, dając wam te gnaty - powiedział w końcu.-Dał i nic mi nie powiedział.Dostał za to whiksky? Dostał dymu?- To nie twoja sprawa - odparła siostra Mary.- Albo zaraz zdejmiesz chłopakowi, co trzeba, albo wpakuję kulę prosto w te resztki mózgu, które ci jeszcze zostały.- Dobra - zabulgotał Ralph.- Jak sobie życzysz, sai.Znowu wziął medalion w niekształtną dłoń.Bardzo powoli.Naraz jednak szarpnął gwałtownie, zrywając łańcuszek i ciskając medalion daleko w ciemność.Jednocześnie wbił długie, poszarpane paznokcie drugiej dłoni w szyję chłopaka i ją rozerwał.Krew trysnęła z przerwanych arterii potokiem, który w blasku świec wydawał się prawie czarny, a Norman krzyknął tylko raz bulgotliwie.Kobiety również krzyknęły, bynajmniej jednak nie z przerażenia.Wręcz przeciwnie - brzmiało to tak, jakby doznawały czegoś nad wyraz przyjemnego.Natychmiast zapomniały o zielonym, o Rolandzie i w ogóle o wszystkim prócz krwi wylewającej się z rozerwanej szyi Normana.Upuściły świeczki, a Mary równie beztrosko odrzuciła rewolwer.Roland zdołał jeszcze dojrzeć, jak Ralph wycofuje się czym prędzej w ciemność (whisky i tytoń mogą poczekać do następnego razu, uznał widocznie; teraz trzeba przede wszystkim ratować życie).Siostry tymczasem rzuciły się, by zaczerpnąć jak najwięcej z życiodajnego strumienia, nim ten wyschnie.Roland leżał w ciemności, drżący, z łomoczącym sercem i słuchał, jak te harpie pożywiały się na ciele chłopaka ledwo łóżko obok.Trwało to prawie całą wieczność, ale w końcu się z nim uporały.Zapaliły na nowo świece i wyszły, mrucząc coś pod nosami.Rewolwerowiec z ulgą powitał chwilę, gdy leki z zupy znowu wzięły górę nad środkiem zawartym w trzcinie.jednak po raz pierwszy, od kiedy tu przybył, zdarzyło mu się, że nawiedziła go mara.We śnie stał pośrodku miasta nad wzdętym trupem leżącym w korycie i rozważał znaczenie zapisu w księdze znalezionej u szeryfa.Tak, zielony lud pojawił się może pierwszy, ale po nim nadeszło coś jeszcze gorszego.Siostrzyczki z Elurii.Za rok zwać się może będąsiostrzyczkami z Tejuas albo z Kambero, albo z innego miasteczka na dalekim Zachodzie.Przyniosły te swoje dzwonki i żuczki.ale skąd? Kto to wie? Zresztą, czy to ważne?Na brudną wodę obok padł jakiś cień.Roland chciał się obejrzeć, ale nie mógł - zastygł w miejscu.Nagle zielona łapa chwyciła go za ramię i obróciła.To był Ralph.Melonik mu się przekrzywił, na szyi nosił czerwony od krwi medalion Johna Normana.- Buuu! - krzyknął Ralph, rozciągając usta w bezzębnym uśmiechu.Uniósł wielki rewolwer z wytartą rękojeścią z drewna sandałowego.Kciukiem odwiódł kurek.i Roland obudził się gwałtownie, roztrzęsiony i zlany zimnym potem.Spojrzał na łóżko po lewej.Było puste i gładko zasłane, po Johnie Normanie nie został nawet ślad.Równie dobrze mogłoby tak stać puste od lat.Roland został sam.Niech bogowie mają go w swojej opiece, był ostatnim pacjentem siostrzyczek z Elurii, tych łagodnych i pełnych cierpliwości szpitalniczek.Jedyna żywa istota ludzka pośród potworów.Ostami ciepłokrwisty kąsek.Ujął medalion w garść i spojrzał na długi rząd pustych łóżek.Po chwili wyciągnął spod poduszki kawałek trzciny i rozgryzł go.''· Gdy kwadrans później zjawiła się siostra Mary, wziął od niej miskę, udając słabość.Tym razem dostał nie zupę, lecz owsiankę.ale podstawowy składnik bez wątpienia został ten sam.- Dobrze dziś wyglądasz, sai - powiedziała siostra przełożona [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|