, Saylor Steven Roma sub rosa t Ramiona Nemezis 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W powietrzu wisiała lekka mgiełka, przez którą można było jednak dojrzeć masyw areny wypełnionej gapiami przybyłymi podziwiać igrzyska ku czci zmarłego Lucjusza Licyniusza.Z tak dużej odległości nie było widać twarzy, jedynie pstrokate kolory najlepszych ubiorów, wyciągniętych ze skrzyń specjalnie na ten piękny, jesienny dzień.Usłyszałem uderzenia mieczy o tarcze.Wiatr niósł niewyraźny pomruk wielu ludzkich głosów, od czasu do czasu wybuchających głośnym krzykiem, który musiano słyszeć aż w Puteoli.– Gladiatorzy muszą jeszcze walczyć – odezwałem się, mrużąc oczy i starając się dojrzeć, co się dzieje na arenie.– Aleksandros ma bystry wzrok – podsunęła Olimpias.– Powiedz nam, co widzisz – zwróciła się do niego.– Tak, to gladiatorzy – powiedział, przesłaniając oczy dłonią przed słonecznym blaskiem.– Musieli już odbyć kilka pojedynków, bo widzę na piasku kałuże krwi.Teraz szykują się do trzech walk naraz.Trzech Traków staje przeciw trzem Galom.– Po czym poznajesz? – spytała dziewczyna.– Po ich uzbrojeniu.Galowie mają długie, zakrzywione tarcze i krótkie miecze.Noszą hełmy z przyłbicami.Trakowie walczą z okrągłymi tarczami i długimi, zakrzywionymi sztyletami, a hełmy mają bez przyłbic.– Spartakus jest Trakiem – przypomniałem.– Krassus bez wątpienia wybrał Traków, by tłum mógł na nich wyładować swój gniew.Nie będzie litości dla pokonanych, jeśli padną pod galijskimi mieczami.– Jeden z Galów upadł! – oznajmił Aleksandros.– Tak, widzę.– Odrzucił miecz i uniósł palec, prosząc o łaskę.Musiał dobrze walczyć, bo widzowie mu ją okazali; widzisz, jak machają chusteczkami?Arena wyglądała jak wielka misa pełna trzepoczących skrzydłami gołębi, kiedy tłum dawał znak łaski białymi chustkami.Trak pomógł Galowi wstać i razem zeszli z areny.– Teraz upadł jeden z Traków! Patrzcie, jaką ma ranę na nodze, krwawi obficie na piasek! Wbił sztylet w ziemię i podniósł palec.Z areny dobiegł chór okrzyków i gwizdów, tak przepełnionych nienawiścią i żądzą krwi, że aż włosy na karku mi się zjeżyły.Tym razem nie powiewano chustkami; pojawiły się kciuki skierowane w dół.Pokonany Trak opadł na piasek, lekko tylko podpierając się na łokciach, i odsłonił pierś.Gal przyklęknął przy nim, ujął miecz oburącz i szybkim ruchem zatopił go w sercu przeciwnika.Olimpias odwróciła się.Eko patrzył na scenę z posępną fascynacją.Z twarzy Aleksandrosa nie schodził ów wyraz zdecydowania, z jakim wyjechał z Kume.Triumfujący gladiator obszedł dookoła arenę, trzymając miecz wysoko nad głową ku aplauzowi tłumu, podczas gdy ciało Traka wyciągano za ogrodzenie.Na piasku pozostała po nim krwawa smuga.Ostatni z Traków nagle rzucił się do ucieczki.Tłum wybuchnął śmiechem, podniosły się szydercze krzyki i wyzwiska.Gal ruszył w pościg, ale Trak biegł szybciej.Na widowni zapanowało poruszenie; w chwilę potem na arenę weszło kilkunastu nadzorców z biczami i rozpalonymi żelaznymi prętami, tak gorącymi, że z daleka widać było ich żarzące się końce wysyłające w górę pasma dymu.Zaczęli kłuć nimi uciekającego Traka, przypalając mu skórę na nogach i rękach, aż zatrząsł się i podskakiwał z bólu.Wtedy spadły na niego razy biczów, zmuszając go do powrotu i podjęcia walki.Olimpias schwyciła Aleksandrosa za nagie ramię, wbijając paznokcie w skórę.– To był błąd! – syknęła.– Ci ludzie są szaleni! Nic nie możemy zrobić!Aleksandros zawahał się.Z zaciśniętymi szczękami wpatrywał się w przerażającą scenę, ściskając w ręku wodze tak silnie, że aż zaczęły mu drżeć przedramiona.Na arenie Trak zaczął w końcu walczyć.Rzucił się ku Galowi z przenikliwym, szalonym krzykiem, który wybił się ponad szum z widowni.Zaskoczony gladiator cofnął się, ale potknął się i upadł w tył.Zdążył się zasłonić w porę, ale Trak nie dał mu chwili wytchnienia, uderzając tarczą o tarczę i raz za razem zadając pchnięcia zakrzywioną klingą.Gal odniósł ranę; odrzucił miecz i uniósł błagalnie palec, prosząc o łaskę.Przy akompaniamencie ogłuszającego wrzasku pojawiły się i chustki, i palce skierowane w dół.Wreszcie te ostatnie zaczęły przeważać, a tłum z wolna zaczął skandować, tupiąc w rytm:– Confice! Dobij go! Dobij go!Trak jednak cisnął na ziemię broń i tarczę.Nadzorcy jęli go znowu bić i kłuć gorącym żelazem, aż podniósł sztylet i pozwolił się zagonić ku leżącemu na ziemi przeciwnikowi, broczącemu już obficie krwią z ran na rękach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl