, Saylor Steven Ostatnie sprawy Gordianusa 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieposiadałem się ze zdumienia, widząc, ile osób musiało go znać przynajmniej z widzenia.Krocząc powoli na czele naszej rodzinnej grupki, złapałem się na tym, że pilnie się wpatrujęw każdego obcego, który przyglądał się konduktowi, zastanawiając się, czy to może byćmorderca.Po jakimś czasie zeszliśmy z Palatynu i przecięliśmy Via Sacra dość daleko od Forum.Gdyby Hieronimus był rzymskim obywatelem, przejście przez tę najważniejszą ulicę byłobyobowiązkowe, uznałem jednak, że lepiej ją ominąć, żeby nie przedzierać się przezgromadzące się już tłumy gapiów oczekujących na pierwszy triumf Cezara.Niepróbowaliśmy się też zapuszczać w labirynt Subury, tylko wspięliśmy się na zboczeEskwilinu przez Carinae.Kyteris prosiła, żeby procesja przeszła obok Domu Dziobów. Trupa wiedziała, kto płaci za ich pracę.Gdy tylko się zbliżyliśmy do posiadłościAntoniusza, jęki, płacz, bębnienie i popiskiwania fletów wzmogły się w ogłuszającymcrescendo.Zauważyłem, że na ulicy jest mniej miejsca do przejścia.Antoniusz spełniłpogróżkę i urządził przed willą licytację części mienia Pompejusza.Sprzedaż się jeszcze nierozpoczęła, ale liczne przedmioty wystawione już były na prowizorycznych ladach.Widziałem sporo zdekompletowanej srebrnej zastawy: łyżki, noże, kubki i misy, najczęściejpogięte, wyszczerbione lub czarne od śniedzi.Było tam także kilka sztuk biżuterii, zapewne zkolekcji żony Pompejusza, Kornelii: pojedyncze kolczyki, uszkodzone naszyjniki, pierścieniebez kamieni i kamienie bez pierścieni.Na jednym ze stołów piętrzyła się odzież, obok stałymeble i kilka skrzyń wypełnionych zwojami papirusu o poszarpanych brzegach.Usłyszałem za sobą szepty i obejrzałem się przez ramię.Bethesdą i Diana rzucałyokiem na wystawione dobra i zawzięcie o czymś konferowały.Próbowałem je uciszyć, alebezskutecznie, w końcu więc podniosłem głos:  Trochę szacunku, proszę! - i dopiero wtedy,lekko speszone, oderwały wzrok od stołów.Usłyszałem jeszcze tylko sceniczny szept Diany:- Możemy potem tu wpaść i zobaczyć, co jeszcze zostanie.Nie protestowałem więcej.Sam musiałem walczyć z nagłą pokusą, by się zatrzymać iprzejrzeć wyłożone na sprzedaż woluminy.- Widzisz coś interesującego, Poszukiwaczu? Mogę coś dla ciebie odłożyć.Odwróciłem się i zobaczyłem Marka Antoniusza niedbale opartego ojeden zwystawowych stołów.Sięgnął po obszerną zieloną tunikę ze srebrnym haftem i podniósł ją zaramiona.- Czy ten ogromny worek mógł należeć do Pompejusza? Zaiste, słusznie nazwał sięWielkim.chyba miał na myśli słonia.Czyjaś ręka schwyciła tunikę i wyrwała mu ją z dłoni.Kyteris odłożyła ubranie na stółi obrzuciła Antoniusza karcącym spojrzeniem.- Nie widzisz, że przechodzi kondukt Hieronimusa? - syknęła.- Ach, tak! - Marek uniósł rękę w ironicznym salucie.- Witaj i żegnaj, Hieronimusie!W Elizjum zastaniesz wiele przyjęć, na które będziesz się mógł wkręcać!Dzień się dopiero zaczął, a on był już wstawiony.A może pił całą noc i jeszcze się niepołożył? Tak więc zamierzał uczcić dzień galijskiego triumfu swego wodza, w którympowinien mieć honorowy udział.Kiedy minęliśmy przewężenie sztucznie stworzone przez aukcyjną wystawę,spostrzegłem mężczyznę stojącego w cieniu figowca.Zanim zdążył się schować za pień,poznałem Trasona, jednego z.niewolników Fulwii.Widząc, że został zidentyfikowany, zrezygnował z próby ukrycia się i nawet dyskretnie mnie pozdrowił skinieniem głowy.Cośmi powiedziało, że to właśnie on śledził mnie po wizycie w Domu Dziobów.Czyżby Fulwiatrzymała willę pod obserwacją dwadzieścia cztery godziny na dobę?Po dłuższym marszu wyszliśmy wreszcie przez bramę Eskwilińską.Za starym muremmiejskim rozpościerała się tam publiczna nekropolia - miasto umarłych.Normalnie niemal napewno natrafilibyśmy na kilka innych pogrzebów, a niebo przecinałyby kolumny dymu zestosów całopalnych, przesycając powietrze wonią zwęglonego drewna i ciał.Tego dniajednak byliśmy tam sami.Nieco dalej w bok od drogi, na szczycie niewielkiego wzniesienia, przygotowano naszstos.W tym samym miejscu dwa lata wcześniej wyprawialiśmy w ostatnią drogę siostręRupy, Kasandrę.Po chwili mary z ciałem Hieronimusa spoczęły na suchych żerdziach, acmentarni posługacze zabrali się do krzesania ognia.Kilkoro ludzi przysłało do mego domu kondolencje, ale na pogrzeb poza nami niestawił się nikt.Oczywiście porę wybrałem bardzo wczesną, a w mieście działo się zbyt wieleinteresujących rzeczy, nie mogłem się jednak opędzić od refleksji nad kruchością rzekomychprzyjazni, jakie Hieronimus zdołał nawiązać w stosunkowo krótkim czasie mojejnieobecności w Rzymie.No cóż.koniec końców był tylko pozbawionym korzenicudzoziemcem.Czułem się w obowiązku wygłosić choćby krótką mowę, mimo że za słuchaczymiałem tylko najbliższą rodzinę.Przypomniałem, w jakich okolicznościach poznałemHieronimusa, i jak dzięki jego interwencji uniknąłem aresztowania; jak gościnnie mnie iDawusa podejmował podczas naszego przymusowego pobytu w oblężonej, zdesperowanejMassilii; jak ledwo on sam uniknął przeznaczonej mu jako Ofiarowanemu śmierci i jak razemz nami przybył do Rzymu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl