, Sapkowski Andrzej Ziarno Prawdy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uderzenie fali bylo tak potezne; ze przelamalo Znak.W oczach Geraltazawirowaly czarne i czerwone kregi, w skroniach i ciemieniu zalomotalo.Poprzezból, swidrujacy uszy, zaczal slyszec glosy, zawodzenia, i jeki, dzwieki fletu i oboju,szum wichru.Skóra na jego twarzy martwiala i ziebla.Upadl na jedno kolano,potrzasnal glowa. Czarny nietoperz bezszelestnie plynal ku niemu, locie rozwierajac zebate szczeki.Geralt, choc oszolomiony fala wrzasku - zareagowal instynktownie.Poderwal sie zziemi, blyskawicznie dopasowujac tempo ruchów do predkosci lotu potworawykonal tzy kroki w przód,: unik i pólobrót, a po nich szybki jak mysl, oburecznycios.Ostrze nie napotkalo oporu.Prawie nie napotkalo.Uslyszal wrzask, ale tymrazem byl to wrzask bólu, wywolanego dotknieciem srebra.Bruxa, wyjac, metamorfowala sie na grzbiecie delfina.Na bialej sukni,niecopowyzej lewej piersi, widac bylo czerwona plame pod drasnieciem, nie dluzszym nizmaly palec.Wiedzmin zgrzytnal zebami - ciecie ,które winno bylo rozpolowic bestie,okazalo sie zadrapaniem- Krzycz, wampirzyco - warknal, ocierajac krew z policzka - Wywrzeszcz sie.Strac sily.A wtedy zetne ci sliczna glówke!- Ty.Oslabniesz pierwszy.Czarownik.Zabije.Usta bruxy nie poruszyly sie, ale wiedzmin slyszal slowa wyraznie, rozbrzmiewalyw jego mózgu, eksplodujac, dzwoniac glucho, a poglosem, jak gdyby spod wody.- Zobaczymy - wycedzil, pochylony, idac w kierunku fontanny.- Zabije.Zabije.Zabije- Zobaczymy.- Vereena!Nivellen, ze zwieszona glowa, oburacz uczepiony oscieinicy, wytoczyl sie z drzwipalacyku, Chwiejnym krokiem poszedl w strone fontanny, niepewnie machajaclapami.Kryze kaftana plamila krew.- Vereena! - ryknal ponownie.Bruxa szarpnela glowe w jego kierunku.Geralt, wznoszac miecz do ciecia,skoczyl ku niej, ale reakcje wampirzycy byly znacznie szybsze.Ostry wrzask, i kolejna fala zbila wiedzmina z nóg.Runal na wznak, poszorowalpo zwirze alejki.Bruxa wygiela sie, sprezyla do skoku, kly w jej ustach zablysly jakzbójeckie puginaly.Nivellen, rozczapierzajac lapy jak niedzwiedz, spróbowal jachwycic, ale wrzasnela mu prosto w paszcze, odrzucajac kilka sazni do tylu, nadrewniane rusztowanie pod murem, które zalamalo sie z przenikliwym trzaskiem,grzebiac go pod sterta drewna.Geralt juz byl na nogach, biegl pólkolem, okrazajac dziedziniec, starajac sieodciagnac uwage bruxy od Nivellena.Wampirzyca, furkoczac biala suknia, mknelawprost na niego, lekko, jak motyl, ledwo dotykajac ziemi.Nie wrzeszczala juz, niepróbowala metamorfowac.Wiedzmin wiedzial, ze jest zmeczona.Ale wiedzial i to,ze nawet zmeczona jest nadal smiertelnie niebezpieczna.Za plecami Geralta,Nivellen hurkotal wsród desek, ryczal.Geralt odskoczyl w lewo, otoczyl sie krótkim, dezorientujacym mlyncem miecza.Bruxa sunela ku niemu - bialo-czarna, rozwiana, straszna.Nie docenil jej -wrzasnelaw biegu.Nie zdazyl zlozyc Znaku, polecial w tyl, rabnal plecami o mur, ból wkregoslupie zapromieniowal az do czubków palców, sparalizowal ramiona, podcialkolana.Upadl na kleczki.Bruxa, wyjac spiewnie, skoczyla ku niemu.- Vereena! - ryknal Nivellen. Odwrócila sie.I wtedy Nivellen z rozmachem wbil jej pomiedzy piersi zlamany,ostry koniec trzymetrowej zerdzi.Nie krzyknela.Westchnela tylko.Wiedzmin,slyszac to westchnienie, zadygotal.Stali - Nivellen, na szeroko rozstawionych nogach, dzierzyl zerdz oburacz,blokujac jej koniec pod pacha.Bruxa , jak bialy motyl na szpilce, zawisla na drugimkoncu draga, równiez zaciskajac na nim obie dlonie.Wampirzyca westchnela rozdzierajaco i nagle naparla silnie na kot.Geraltzobaczyl, jak na jej plecach, na bialej sukni, wykwita czerwona plama, z której wgejzerze krwi wylazi, ohydnie i nieprzyzwoicie, ulamany szpic.Nivellen wrzasnal,zrobil krok do tylu, potem drugi, potem szybko zaczal sie cofac, ale nie puszczaldraga, wlokac za soba przebita bruxe.Jeszcze krok i wsparl sie plecami o scianepalacyku.Koniec zerdzi, który trzymal pod pacha, zazgrzytal o mur.Bruxa powoli , jak gdyby pieszczotliwie, przesunela drobne dlonie wzdluz draga,wyciagnela ramiona na cala dlugosc, uchwycila sie mocno zerdzi i naparla na niaponownie.Juz przeszlo metr skrwawionego drewna wystawal jej z pleców.Oczymiala szeroko otwarte, glowe odrzucona do tylu.Jej westchnienia staly sie czestsze,rytmiczne, przechodzace w rzezenie.Geralt wstal, ale zafascynowany obrazem nadal nie mógl zdobyc sie na zadnaakcje.Uslyszal slowa, glucho rozbrzmiewajace wewnatrz czaszki, jak podsklepieniem zimnego i mokrego lochu.Mój.Albo niczyj.Kocham cie.Kocham.Kolejne, straszne, rozedrgane, dlawiace sie krwia westchnienie.Bruxa szarpnelasie, przesunela dalej wzdluz zerdzi, wyciagnela rece.Nivellen zaryczal rozpaczliwie,nie puszczajac draga usilowal odsunac wampirzyce jak najdalej od siebie.Nadaremnie.Przesunela sie jeszcze bardziej do przodu, chwycila go za glowe.Zawyljeszcze przerazliwiej, zaszamotal kosmatym lbem.Bruxa znów przesunela sie nazerdzi, przechylila glowe ku gardlu Nivellena.Kly btysnely oslepiajaca biela.Geralt skoczyl.Skoczyl jak bezwolna, zwolniona sprezyna.Kazdy ruch, kazdykrok jaki nalezalo teraz wykonac, byl jego natura, byl wyuczony, nieunikniony,automatyczny i smiertelnie pewny.Trzy szybkie kroki.Trzeci, jak setki takichkroków przedtem, konczy sie na lewa noge, mocnym, zdecydowanym stapnieciem.Skret tulowia, ostre, zamaszyste ciecie.Zobaczyl jej oczy.Nic juz nie moglo siezmienic.Uslyszal glos.Nic.Krzyknal, by zagluszyc slowo, które powtarzala.Nic niemoglo.Cial.Uderzyl pewnie, jak setki razy przedtem, srodkiem brzeszczotu, i natychmiast,kontynuujac rytm ruchu, zrobil czwarty krok i pólobrót.Klinga, pod koniecpólobrotu juz wolna, sunela za nim, blyszczac, wlokac za soba wachlarzykczerwonych kropelek.Kruczoczarne wlosy zafalowaly, rozwiewajac sie, plynely wpowietrzu, plynely, plynely, plynely.Glowa upadla na zwir.Potworów jest coraz mniej?A ja? Czym ja jestem?Kto krzyczy? Ptaki? Kobieta w kozuszku i btekitnej sukni?Róza z Nazairu?Jak cicho!Jak pusto.Jaka pustka.We mnie.Nivellen, zwiniety w klebek, wstrzasany kurczami i dreszczem, lezal pod murempalacyku, w pokrzywach, obejmujac glowe ramionami.- Wstan - powiedzial wiedzmin.Mlody, przystojny, poteznie zbudowany mezczyzna o bladej cerze,lezacy podmurem, uniósl glowe, rozejrzal sie dookola.Wzrok mial bledny.Przetarl oczyknykciami.Spojrzal na swoje dlonie.Obmacal twarz.Jeknal cicho, wlozyl palec doust, dlugo wodzil nim po dziaslach.Znowu zlapal sie za twarz, i znów jeknal,dotykajac czterech krwawych, napuchlych preg na policzku.Zaszlochal, potemzasmial sie.- Geralt! Jak to? Jak to sie.Geralt!- Wstan Nivellen.Wstan i chodz.W jukach mam lekarstwa, sa potrzebne nam obu.- Ja juz nie mam.Nie mam? Geralt? Jak to?Wiedzmin pomógl mu wstac, starajac sie nie patrzec na drobne, tak biale, ze azprzezroczyste rece, zacisniete na zerdzi, utkwionej pomiedzy malymi piersiami,oblepionymi mokra, czerwona tkanina.Nivellen jeknal znowu.- Vereena.- Nie patrz.Chodzmy.Poszli poprzez dziedziniec, obok krzaku niebieskich róz, podtrzymujac jedendrugiego.Nivellen bezustannie obmacywal sobie twarz wolna reka.- Nie do wiary, Geralt.Po tylu latach? Jak to mozliwe?- W kazdej basni jest ziarno prawdy-rzekl cicho wiedzmin.- Milosc i krew.Obiemaja potezna moc.Magowie i uczeni lamia sobie nad tym glowy od lat, ale niedoszli do niczego, poza tym, ze.- Ze co, Geralt?- Milosc musi byc prawdziwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl