, Ryszard Kapuœciński Heban 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To dobrze, że mnie okradają, stwierdził, to nawet przyjazny gest z ichstrony.W ten sposób daj ą mi znać, że jestem im użyteczny i że w związku z tym mnie akceptują.Wgruncie rzeczy mogę się czuć bezpieczny.Czy coś mi tu kiedyś groziło? Przyznałem, że nie.A nowłaśnie! Będę tu bezpieczny tak długo, dopóki pozwolę się bezkarnie okradać.W momencie kiedyzawiadomię policję i zaczną ich ścigać - lepiej, abym się stąd wyniósł.Znowu przyszedł po tygodniu.Dostał herbaty, a potem powiedział tajemniczym głosem, żewezmie mnie na Jankara Market i tam zrobimy odpowiedni zakup.Jankara Market to rynek, na którymczarownicy, zielarze, wróżbiarze i zaklinacze sprzedają wszelkiego rodzaju amulety, talizmany,różdżki i cudowne lekarstwa.Sulejman chodził od stolika do stolika, patrzył, pytał.Wreszcie, odjednej kobiety kazał mi kupić pęk piór białego koguta.Były drogie, ale nie stawiałem oporu.Wróciliśmy do zaułka.Sulejman ułożył pióra, owinął je nitką i przywiązał do górnej framugi drzwi.Od tej chwili nigdy nic nie zginęło mi w mieszkaniu.51 SalimNagle zobaczyłem w ciemnościach dwa rozjarzone ślepia.Były daleko i poruszały sięgwałtownie, jakby należały do jakiegoś zwierzęcia miotającego się niespokojnie w klatce nocy.Siedziałem na kamieniu, na skraju oazy Ouadane, na Saharze, w Mauretanii, na północny wschód odstolicy tego kraju  Nouakchott.Od tygodnia próbowałem się stąd wydostać - na próżno.Do Ouadanetrudno bowiem dojechać, ale jeszcze trudniej - wyjechać.Nie prowadzi tam wytyczona, bita droga, niema też stałego transportu.Co kilka dni, albo tygodni, przejeżdża tędy ciężarówka i jeżeli kierowcazabierze nas ze sobą - pojedziemy, jeżeli nie - będziemy tu tkwić nadal, oczekując następnej okazji,która nie wiadomo kiedy znowu się nadarzy.Maurowie, którzy siedzieli obok mnie, poruszyli się.Zaczynał się chłód nocy, który tuprzychodzi nagle i po piekle słonecznego dnia przenika człowieka aż do bólu.Nie ma takiego kożuchaczy takiej kołdry, która mogłaby nas przed tym zimnem ochronić.Oni mieli natomiast tylko starewystrzępione derki, w których tkwili szczelnie zakutam, nieruchomi jak posągi.W pobliżu wystawała z ziemi czarna rura zakończona okrytym rdzą i solą mechanizmem pompyssąco-tłoczącej.Była to jedyna w tej okolicy stacja paliwowa i jeżeli jechał tędy samochód, musiał sięw tym miejscu zatrzymać.W oazie nie ma żadnej innej atrakcji.Zwykle dni płyną tu jednostajne iniezmienne, podobne do monotonii pustynnego klimatu: zawsze świeci to samo słońce, rozpalone isamotne na wymarłym, bezchmurnym niebie.Na widok odległych jeszcze świateł Maurowie zaczęli wymieniać między sobą jakieś uwagi.Nierozumiałem ani słowa z ich języka.Być może mówili do siebie: no, nareszcie! Nareszcie jedzie!Doczekaliśmy się!Byłaby to zapłata za długie dni oczekiwania, cierpliwego wpatrywania się w zastygły,nieporuszony horyzont, na którym od dawna nie pojawiał się żaden ruchomy kształt, nic żywego, comogłoby zwrócić uwagę i wyrwać człowieka z drętwoty beznadziejnego oczekiwania.Zresztą przejazdciężarówki - samochody osobowe są zbyt słabe, aby tędy jezdzić - też niczego w życiu tych ludzi niezmieniał.Wóz stał zwykle chwilę i zaraz odjeżdżał.A jednak nawet ten krótki postój był dla nichniezmiernie potrzebny i ważny: urozmaicał życie, dawał temat do pózniejszych rozmów, a przedewszystkim był materialnym dowodem istnienia jakiegoś innego świata i krzepiącym potwierdzeniem,że ów świat, skoro wysyła do nich swojego mechanicznego zwiastuna, musi wiedzieć, że oni tu żyją.Może też prowadzili między sobą rutynowy spór na temat: dojedzie - nie dojedzie?Podróżowanie w tych zakątkach Sahary jest bowiem ryzykowną przygodą, nieustanną loterią, ciągłąniewiadomą.Po tych bezdrożach pełnych wyrw, dziur, zapadlisk, wystających kamieni i skał,piaszczystych wydm i barchanów, usypisk i łach śliskiego żwiru samochód posuwa się w ślimaczymtempie kilku kilometrów na godzinę.W takiej ciężarówce każde koło ma własny napęd i każde, metrpo metrze, to obracając się, to zatrzymując w piętrzących się nierównościach i załamaniach, szukasobie niejako  na własną rękę" jakiegoś zaczepienia.Dopiero suma tych uporczywych wysiłków izmagań, którym cały czas towarzyszy wycie utrudzonego i zgrzanego silnika, a także karkołomnychybot rozkołysanej platformy, pozwala poruszać się ciężarówce do przodu.Ale Maurowie wiedzieli także, że czasem ciężarówka utknie beznadziejnie, już będąc o krok odoazy, na samym jej progu.Dzieje się tak, kiedy burza naniesie na szlak góry piasku, któreuniemożliwiaj ą dalszą jazdę.Wówczas albo ludziom uda się odkopać drogę, albo kierowca poszukaobjazdu, albo po prostu zawróci do bazy.Trzeba będzie czekać, aż nowy sztorm przesunie wydmydalej i oczyści trasę.Tym razem jednak elektryczne ślepia zbliżały się coraz bardziej.W pewnymmomencie ich blask zaczął odsłaniać ukryte w ciemnościach korony palm daktylowych, odrapaneściany lepianek i drzemiące przy drodze kozy i owce, aż wreszcie ciągnący za sobą tumany pyłuogromny berlier zatrzymał się przed nami w huku i łoskocie żelastwa.Berliery to francuskieciężarówki przystosowane dojazdy po pustynnych bezdrożach.Mają one duże koła o szerokichoponach, a z maski wystaje do góry zamocowany wysoko filtr powietrza.Wielkie rozmiary i pękaty52 kształt filtru sprawiają, że z daleka ciężarówki te przypominają wyglądem przód starej, parowejlokomotywy.Z szoferki zszedł po drabince kierowca - ciemny, bosonogi Maur w długiej do kostek galabiikoloru indygo.Był, jak większość jego pobratymców  wysoki i potężnej budowy.Ludzie i zwierzętao dużej masie ciała lepiej znoszą tropikalne upały, stąd mieszkańcy Sahary są z reguły ludzmiokazałego wyglądu.Działa tu także prawo doboru naturalnego - w skrajnie trudnych warunkach, jakieistnieją na pustyni, wieku dojrzałego dożywają tylko najmocniejsi.Kierowcę od razu otoczyli Maurowie z oazy.Zaczął się harmider głośnych powitań, pozdrowień,pytań i życzeń.Trwało to i trwało.Wszyscy przekrzykiwali się i wymachiwali rękoma, jakbyuczestniczyli w targu na hałaśliwym rynku.W tej rozmowie z kierowcą po jakimś czasie zaczęlipokazywać na mnie.Wyglądałem żałośnie.Byłem brudny, zarośnięty i przede wszystkim wycieńczonykoszmarnymi upałami saharyjskiego lata.- To będzie tak  ostrzegał mnie wcześniej doświadczonyFrancuz -jakby ktoś wbijał w ciebie nóż.W plecy, w głowę.W południe promienie słońca uderzajątam z siłą noża [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl