, Norton Andre Gwiezdne bezdroza 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wyglądał na zachwyconego.Pomyślałem, że podobnie jak ja obawia się tego,co mogło czekać na dole.Zabrał się za wyznaczanie kursu.Potem ze wzrokiem utkwionym w ekranwyciągnęliśmy się na fotelach, obserwując coraz wyrazniejsze kontury ogromnegomiasta.Mieliśmy wrażenie, że strzeliste wieże wychodzą nam na spotkanie, aby ściągnąćnas do świata, który już dawno pożarły. Rozdział siedemnastyDzięki umiejętnościom Ryzka zdołaliśmy wylądować idealnie równo i statekoparł się na wszystkich trzech statecznikach.Wykorzystując moc dysz hamulcowych,posadził rakietę na ziemi w sposób, który przyniósłby chlubę każdemu pilotowi.Niepo raz pierwszy zadałem sobie pytanie, dlaczego właściwie stał się wygnańcem? Czyzawinił tu wyłącznie jego nałóg? Potem leżeliśmy w siatkach ochronnych, obserwującekran, podczas gdy promienie zwiadowcze omiatały przestrzeń wokół  Wendwinda ,przekazując do środka informacje o świecie zewnętrznym.Te raporty wzbudziły we mnie jeszcze większy podziw dla kwalifikacji Ryzka.Udało mu się wśliznąć w wąską szczelinę między ścianami budynków tak ogromnych, żepatrząc na nie, prawie nie wierzyłem własnym oczom.Dopiero teraz, kiedy znalezliśmysię w samym środku tego lasu olbrzymów, mogliśmy dostrzec, że czas poczynił tuznaczne spustoszenia.Większość gmachów miała kolor szarobrązowy lub błękitnozielony.Obserwującściany, nigdzie nie zauważyłem szczelin w miejscach, gdzie bloki łączyły się ze sobą.Jednak na kamiennej powierzchni widać było rysy i pęknięcia, które z pewnością niebyły ani drzwiami, ani oknami.Nigdzie nie udało nam się zauważyć nawet śladu ponich.Ryzk odwrócił się, żeby sprawdzić wskazniki atmosferyczne. Typ Arth, warunki sprzyjające  powiedział.Nie zrobił jednak żadnegoruchu, żeby wyplątać się z ochronnej siatki.Poszedłem za jego przykładem.Zwarte szeregi budynków miały w sobie coś, co sprawiało, że czuliśmy sięmali i zastraszeni.Byliśmy niczym robaki niezdolne wydobyć się z prochu i pełzająceu stóp olbrzymów, których głowy nikną w chmurach.Na dodatek w powietrzu wciążwisiała dawna groza i śmierć.Nie było w tym nic z atmosfery zwykłego grobowca,który zazwyczaj jest wyrazem czci oddawanej zmarłemu spoczywającemu w nim przezstulecia.To było miejsce, gdzie powoli niszczało i rozpadało się w proch wszystko, comiało jakiekolwiek znaczenie  ludzie, wiedza, wierzenia.160 Nie zauważyłem nigdzie żadnego ruchu, ani jeden ścigacz nie śmignął międzywieżami.Miasto było zupełnie pozbawione roślinności.Przypominało martwy laspełen skamieniałych pni.Nie dostrzegliśmy w nim jednak nic, czego moglibyśmy sięobawiać.Mieliśmy tylko dziwne wrażenie  przynajmniej ja je miałem, a z zachowaniaRyzka można było wywnioskować, że czuje podobnie  że jest to miejsce, w którymżywa istota nie ma czego szukać. Ruszajmy!  powiedział Eet.Jego drobne ciało stężało.Niecierpliwie kręciłgłową z boku na bok, jak gdyby chciał dokładniej obejrzeć ruchomy obraz na ekranie.Jeśli chodzi o mnie, to widok wydawał mi się wciąż tak samo monotonny.Wyplątałem się z siatki.To samo zrobił Ryzk.Misa z kamieniem nicości stałana podłodze.Eet przycupnął tuż obok, jak gdyby strzegł jej cennej zawartości.Kamieńwciąż świecił, choć nie tak intensywnie, jak poprzednio.Zeszliśmy na dół, do Zilwricha.Zakathanin stał oparty plecami o ścianę.Spojrzałna Eeta i domyśliłem się, że przekazują sobie jakieś informacje.Podparłem kosmitęramieniem i przy pomocy Ryzka sprowadziłem po trapie na płytę kosmodromu.Nagle w powietrzu rozległ się niski jęk.Pilot instynktownie pochylił się,obrócił gwałtownie i spojrzał w stronę jednego z wąskich przejść między budynkami.Poza otwartą przestrzenią portu wszędzie panował mrok, przypominający ciemnościpanujące w leśnych gąszczach.Jęk przeszedł w przenikliwy pisk.Zrozumieliśmy, żeto wiatr i opuścił nas strach, który początkowo odczuwaliśmy.Zapewne to szczelinyi pęknięcia w ścianach budynków przyczyniły się do wywołania takiego efektu.Opuściwszy  Wendwinda , stwierdziliśmy, że w rzeczywistości ruiny wyglądająjeszcze gorzej niż na ekranie.Nie miałem najmniejszej ochoty prowadzić tu poszukiwań.Przyszło mi do głowy, że jeżeli ktoś odważyłby się oddalić od portu i zapuścić w tenlabirynt, mógłby już nigdy nie wrócić do punktu wyjścia.W dodatku nie wiedzieliśmy,dokąd się udać.Sądząc z tego, co widzieliśmy z góry, ogromne miasto pokrywałoprawie całą powierzchnię planety, nie wyłączając mórz.Poszukiwania mogły nam zająćcałe dni, tygodnie, a może nawet miesiące. Nie sądzę!  Eet zabrał ze sobą misę.Teraz podniósł ją do góry i zobaczyliśmy,że oba klejnoty  ten na ściance naczynia i ten w środku  świecą jasnym światłem.Mutant gwałtownie obrócił głowę w prawo. Tam!Nawet jeśli kierunek był dobry, wskazane miejsce mogło się znajdować wielemil od portu.Tymczasem Zilwrich nie poradziłby sobie z pokonaniem na piechotędłuższego dystansu, a ja tym razem nie zamierzałem zostawiać nikogo na statku.Na szczęście mieliśmy ścigacz i gdyby udało się upchnąć dwóch z nas do przedziałubagażowego, moglibyśmy prowadzić poszukiwania z powietrza.Zostawiłem mutanta z Zilwrichem przy trapie i wróciłem na statek.Zapakowałem do ścigacza kusze i tyle zapasów, ile się dało.Wiedziałem, że ścigacz161 nie wzniesie się wysoko, gdyż nasza trójka wraz z Eetem stanowiła dla niego zbytduże obciążenie, jednak nie mieliśmy innego wyjścia, gdyż kapsuła, poddana ostatnioznacznym przeróbkom, zupełnie nie nadawała się do naszych celów, a nie mieliśmyczasu na kolejny remont.Położenie słońca nad horyzontem wskazywało, że jest już pózne popołudnie,kiedy wreszcie byliśmy gotowi do odlotu.Zaproponowałem, żebyśmy zaczekali do rana,ale ku mojemu zdziwieniu Eet i Zakathanin nie zgodzili się na to.Ani na chwilę nieodchodzili od misy i sprawiali wrażenie bardzo pewnych siebie.Kiedy tylko zapakowaliśmy się do ścigacza, Eet przejął dowodzenie, wyznaczającmi rolę bezwolnego narzędzia.Wznieśliśmy się na wysokość kilku metrów, ostroskręciliśmy w prawo i opuściwszy port, skierowaliśmy ścigacz w mroczny kanał międzywieżami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl