, Michael Crichton Linia Cz 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostała tylko jedna droga ucieczki.Dziura w poszyciu miała nie więcej niż pół metra średnicy.Widać przez nią było belki szalunku dachowego, a jakieś dwa metry niżej kopulaste sklepienie kaplicy.Było wykonane z cienkiej warstwy zaprawy przytwierdzonej od spodu do kilku żebrowatych, biegnących ku środkowi dzwigarów.Nad nimi przerzucono wąską deskę, która prowadziła do drzwi na przeciwległym końcu.Wszystko pokrywała gruba warstwa ptasich odchodów.Wśliznęła się przez otwór i miękko wylądowała na sklepieniu.Panował tu kwaśny zaduch.Ptasie gniazda były wszędzie, na desce biegnącej przez środek, na kamiennych dźwigarach i w kątach pod poszyciem dachu.Tuż przy głowie Kate przeleciało kilka wróbli.Po chwili wszczął się wrzask i trzepot skrzydeł, zawirowały pióra.Muszą ich tu być setki, przemknęło jej przez myśl.Zdążyła tylko zakryć dłońmi twarz.Nie pozostało jej nic innego, jak zaczekać bez ruchu, aż spłoszone wróble uciekną.Świergot cichł stopniowo.Kiedy wreszcie odważyła się spojrzeć przez palce, pod dachem kręciło się już tylko kilka ptaków.A dwaj strażnicy ciekawie zaglądali do środka przez dziurę w poszyciu.Kate wskoczyła na deskę i pobiegła do drzwi, prowadzących chyba na zaplecze kaplicy.Gdy dotarła na środek sklepienia, drzwi się otworzyły i stanął w nich kolejny strażnik.W komnacie na szczycie wieży Chris zakrywał dłonią ucho, próbując coś wyłowić przez szumy i trzaski radia.Był niemal pewien, że wcześniej rozpoznał głos Kate: „Idą, żeby was zabić”.Później rozległy cię jakieś okrzyki, ale utonęły w fali silnych zakłóceń.Marek otworzył skrzynię pod ołtarzykiem na ścianie i zaczął gorączkowo przerzucać jej zawartość.- Chodź, pomóż mi! - zawołał.- Czego szukasz?- Oliver trzyma w tym pokoju swoją nałożnicę.Jestem pewien, że ukrył gdzieś broń.Chris podszedł do drugiej skrzyni, stojącej przy łóżku, i odchylił wieko.Była tu tylko pościel, damskie suknie i jedwabne ozdoby.Wyrzucił wszystko na podłogę.Nie znalazł żadnej broni.Nie było tam niczego, co mogliby wykorzystać do obrony.Obejrzał się na Marka, który z rezygnacją pokręcił głową.Także nie znalazł broni.Z korytarza doleciał odgłos kroków nadbiegających straży.Tuż za drzwiami rozległ się metaliczny brzęk.Żołnierze dobyli mieczy.29.10.24Mogę zaproponować coca-colę, zwykłą lub dietetyczną, fantę albo sprite’a - powiedział Gordon.Stali przed automatem do sprzedaży napojów w korytarzu budynku laboratoryjnego ITC.- Napiję się coli - odparł Stern.Puszka z hukiem wylądowała w otworze maszyny.David podniósł ją i zerwał kapsel.Gordon wybrał dla siebie sprite’a.- Na pustyni nie wolno dopuścić do odwodnienia organizmu - rzekł.- Mamy nawilżacze powietrza w systemach wentylacyjnych, ale nie sprawują się najlepiej.Poszli dalej korytarzem do najbliższych drzwi.- Pomyślałem, że powinieneś to zobaczyć - powiedział Gordon, wprowadzając Sterna do sali.- To już tylko historyczna ciekawostka.Właśnie w tej pracowni odbyła się pierwsza demonstracja opracowanej przez nas techniki.Zapalił światło.Pokój był obszerny, nieco zaniedbany.Podłogę zakrywała szara wykładzina antystatyczna, zamiast sufitu ciągnęły się metalowe kratownice, za którymi na tle jarzeniówek biegły grube pęki kabli elektrycznych.Inne przewody zbiegały po ścianie do stojących na długim pulpicie komputerów.Na stole pośrodku znajdowały się dwie klatki mniej więcej półmetrowej wysokości.Między nimi wiły się kable.- To jest Alice - rzekł z dumą Gordon, wskazując pierwszą klatkę - a to Bob.David pomyślał z rozbawieniem, że nawet w eksperymentalnej fizyce kwantowej prototypom nadawano imiona zaczynające się od kolejnych liter alfabetu.Przyjrzał się uważniej klatkom.W jednej plastikowa lalka w turystycznym ubranku.- Właśnie tu dokonaliśmy pierwszej transmisji - ciągnął Gordon.- Przenieśliśmy tę lalkę z jednej klatki do drugiej.Od tamtej pory minęły cztery lata.Stern podniósł lalkę.Była to tandetna, tania zabawka spod sztancy.Po bokach od czubka głowy biegły byle jak wykończone szwy po zgrzaniu dwóch połówek plastikowych wytłoczek.Kiedy dotknął palcem długich sztywnych rzęs, oko zakryła cielista powieka.- Pierwotnie zamierzaliśmy wykorzystywać maszyny do zdalnego transferu obiektów trójwymiarowych.Miał to być rodzaj przestrzennego telefaksu.Pewnie wiesz, że tą dziedziną interesują się różne instytucje.Stern pokiwał głową.Rzeczywiście słyszał o badaniach w tym zakresie.- Wstępne projekty powstały na uniwersytecie Stanford, wiele doświadczeń prowadzi się w Krzemowej Dolinie.Już od dwudziestu lat większość korespondencji jest przesyłana drogą elektroniczną, czy to faksem, czy e-mailem.Wkrótce listy w ogóle znikną, pocztę zastąpią sieci informatyczne.Wcześniej czy później także obiekty trójwymiarowe powinny być transportowane w ten sam sposób.Na przykład mebli nie trzeba będzie przewozić do nowego domu, wystarczy je przesłać między dwoma odpowiednimi urządzeniami.- O ile będzie to wykonalne.- Owszem.Gdy pierwsze próby z drobnymi przedmiotami zakończyły się sukcesem, zachęciło nas to do dalszych prac.Doszliśmy do wniosku, że przekaz między aparatami połączonymi przewodami elektrycznymi to za mało.Potrzebowaliśmy transmisji na znaczne odległości, w pewnym sensie poprzez fale eteru.I doszliśmy do tego.Ruszył w głąb sali i zatrzymał się przy dwóch następnych klatkach, nieco większych i bardziej skomplikowanych.Przypominały już te maszyny, które Stern mógł podziwiać w działaniu.Nie były połączone ze sobą kablami.- To Alice i Bob drugiej generacji - wyjaśnił Gordon.- Nazywaliśmy je zdrobniale Allie i Bobbie.Posłużyły nam do pierwszych prób z transmisją bezprzewodową.- Jaki był rezultat?- Marny.Wszystkie przedmioty z Allie znikały, ale w Bobbiem nic się nie pojawiało.Stern pokiwał głową.- Wysyłane obiekty trafiały do innego wszechświata.- Zgadza się, lecz wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.To znaczy doszliśmy do takiego teoretycznego wyjaśnienia, ale kto mógł przypuszczać, że dzieje się tak w rzeczy­wistości? Ustalenie prawdy zajęło nam mnóstwo czasu.Wreszcie powstała maszyna odbiorcza, czyli taka, która wyruszała razem z danym obiektem i automatycznie wracała razem z nim.Zespół ochrzcił ją mianem Allie-Wańka-Wstańka.Stoi tam.Następna klatka miała około metra wysokości.Niewiele się różniła od działających urządzeń.W trzech wspornikach rozmieszczone były lasery.- I co dalej? - zapytał Stern.- Kiedy tylko uzyskaliśmy potwierdzenie, że wraca ten sam przedmiot, który został wysłany, zaczęliśmy transferować bardziej złożone obiekty.Wkrótce w klatce znalazł się aparat i automatycznie zrobił zdjęcie punktu docelowego.- Coś wyszło?- Otrzymaliśmy fotografię pustyni, a konkretnie tego miejsca, w którym się znajduje­my, ale jeszcze przed zbudowaniem kompleksu badawczego.- Zidentyfikowaliście okres?- Trochę to trwało - odparł Gordon.- Ponawialiśmy próby, ale na zdjęciach wychodzi­ła tylko pustynia.Czasami w deszczu, kiedy indziej pod śniegiem, ale zawsze to samo pustkowie.Stało się jasne, że maszyna wędruje do innej epoki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl